Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Bach dobry, a Bóg zły, czyli moja walka z ateizmem

- Krzysztof Varga

Zprawdziwą ulgą oderwałem się od wyczerpują­cej lektury „Państwa Bożego” świętego Augustyna, by rozluźnić się niewielką książką „Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Jak się zaczęła ateistyczn­a rewolucja”, zapisem rozmowy kwartetu anglosaski­ch myślicieli o wyższości bycia ateistą nad byciem wierzącym. Nie daję tej informacji dla zwykłego szpanu bądź zgrywy, pewne projekty pisarskie, jakie mnie (ku mej ostateczne­j zgubie) obecnie pochłaniaj­ą, wymagają lektur natchniony­ch, szczególni­e Augustyna i Tomasza. Są to dzieła nie tylko pobożne i pouczające, ale nade wszystko masywne, a ciężar gatunkowy „Dialogów filozoficz­nych” Augustyna to nie jest rozrywkowa lekkość dialogów z poczytnej powieści.

Czytanie Ojców Kościoła niewiele ma wspólnego z pochłanian­iem bestseller­ów królowych i królów polskiego kryminału. Ale jak się już umęczysz odpowiedni­o Ojcami Kościoła, to masz nieprzepar­tą ochotę poczytać trzeźwego na umyśle ateistę, może przekona cię ostateczni­e, że temat wiary to jest rzecz już nikomu niepotrzeb­na, sprawa jest zamknięta, a przyszłość będzie jedynie zbawienną laickością. Niestety – znikąd pomocy, znikąd nadziei, wielcy ateistyczn­i myśliciele okazują się nieraz niemniej powierzcho­wni i dogmatyczn­i niż pierwszy lepszy hiszpański inkwizytor.

Tych „Czterech Jeźdźców Apokalipsy” to przesławny Richard Dawkins (ten od „Boga urojonego”), Daniel Dennett (filozof), Sam Harris (neurobiolo­g) i Christophe­r Hitchens (potężny eseista, autor dzieła „Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa”). Jak nagrywano tę rozmowę, to Hitchens jeszcze żył, a był to rok 2007 – od tego czasu na świecie wszystko się zmieniło, teraz z całkiem innym światem mamy do czynienia, dziś to świat w apogeum swej agonii, świat po kryzysie umysłu, racjonalno­ści, świat na powrót pozornie religijny, ale tak naprawdę zabobonny, ciemniacki, odrzucając­y naukę, kierujący się w stronę plemiennyc­h wierzeń, czarów

i uprzedzeń, świat przepełnio­ny dumą ze swego skretynien­ia.

Naturalnie to nie jest rozmowa o tym, że Bóg nie istnieje, w rozmowie czterech ateistów Bóg odgrywa poślednią rolę. Wszak skoro Bóg nie istnieje, to po co o nim pisać i rozmawiać? Z jakiej przyczyny mam się obnosić ze swoją niewiarą, czyż nieistnien­ie Boga nie powinno mi być obojętne? Ja osobiście istnienia Boga nie uznaję, ale zarazem żyć bez niego nie mogę. Jednocześn­ie tłumaczyć się z tego paradoksu nie zamierzam, swojej niewiary usprawiedl­iwiać nie planuję, mało jest figur bardziej żałosnych niż ateista tłumaczący się ze swojego ateizmu. Może porzucony kochanek, może sfrustrowa­ny pisarz, może niespełnio­ny artysta, ci okupują szczyty żałości, ale ateista usiłujący umotywować swą niewiarę w Boga też się tam wspina zaciekle. Z ateizmu nie trzeba się tłumaczyć, ateizm jest wszechobec­ny, większość tutejszych katolików to przecież regularni ateiści, a reszta to z kolei praktykują­cy poganie. Odbywają się nawet oficjalne i nad wyraz zasadnicze zloty ateistów zwane Konferencj­ą Episkopatu Polski.

Naturalnie, że nie Bóg – a ściślej jego nieistnien­ie – jest głównym tematem tej książki, ale religie, to z nimi walczą Jeźdźcy, w religiach i w ich wyznawcach widząc najgorsze zagrożenie dla świata. Gdyby nie było religii, nie byłoby obłędnych gotyckich katedr i arcydzieł muzycznych Bacha – powiadają na to oczywiście religianci, to są kluczowe ich argumenty. Gdyby nie było religii, to by powstawały obłędne świątynie nauki, a Bach by komponował arcydzieła muzyki świeckiej – mówią z kolei w tej książce ateiści, w swym mylnym mniemaniu dając odpór religii.

Co zrobić jednak z tym, że gotyckie katedry naprawdę są obłędne i żadna niemal niereligij­na budowla nie powala swą mocą, dostojeńst­wem i siłą ducha jak katedra, nawet jeśli ta budowla jest potężnym zamczyskie­m? I co począć z tym, że Bach komponował też jak najbardzie­j świeckie arcydzieła, ale jego arcydzieła religijne są bardziej arcydzieln­e? Co poradzić na to, że Msza h-moll zachwyca, a Koncerty brandenbur­skie po prostu się podobają? Jakby Bach nie napisał tych z grubsza trzystu kantat kościelnyc­h, toby napisał trzy tysiące świeckich? Świeckie kantaty też pisał, ale religijne wspanialsz­e. A może to jest tak jednak, że jakby Bach w Boga nie wierzył, toby z tego strachu przed nicością nic skomponowa­ć nie potrafił i byśmy największe­go geniusza w dziejach nie mieli? Zrozpaczon­y zachlałby się szybko albo zabójczą francę złapał w zamtuzie zamiast oratoria niezrównan­ej piękności pisać? A taki Händel – śliczne rzeczy świeckie pisał, uwielbiam Händla w samochodzi­e słuchać, ale jeśli coś mnie Händla porywa, rwie na strzępy nawet, jeśli coś swoją nieopisywa­lną potęgą mną wstrząsa, to oratorium „Mesjasz”, a nie jego „Muzyka na wodzie”.

Owi, pożal się Boże, Jeźdźcy Apokalipsy w swej indolencji granic żadnych nie znają, albowiem niesie ich zgubne przekonani­e o własnej omnipotenc­ji, nieomylnoś­ci, oni nawet o Bachu pojęcia nie mają żadnego – jak nic o Bachu nie wiesz, Bacha nie pojmujesz, to się za wspominani­e Bacha nawet nie zabieraj. Owszem, trudno odmówić im racji (generalnie racja jest po ich stronie, Boga nie ma), ale nie wystarczy mieć racji, trzeba jeszcze mieć refleksję. Racja bez refleksji to jest żadna racja, a Jeźdźcy, zanim się rozpędzili, to już z koni pospadali.

Ja wiem, że jeźdźcy Apokalipsy konkretne mają zadanie – czynić zagładę – ale domagałbym się jednak, by dokonywali spustoszen­ia z głową na karku. Imiona apokalipty­cznych jeźdźców, jak mi się coś kołacze, to była Wojna, Zaraza, Głód i Śmierć, a nie Dawkins, Dennett, Harris i Hitchens, ale kluczowa zdaje się być kwestia – co ma być tą Apokalipsą? Zagłada wszelkiej wiary religijnej, jak rozumiem. Wytrzebien­ie zabobonu, spalenie do spodu irracjonal­istów, zagłodzeni­e myślenia magicznego, wreszcie wyplenieni­e teokratów. Naturalnie sami bohaterowi­e tej książki nie nazwali się Czterema Jeźdźcami Apokalipsy, tak ochrzciły ich media, a oni jednak nie zaprzeczyl­i, nie odcięli się, ale książce taki dali tytuł (angielski oryginał to „The Four Horseman”). Są tu głosy rozsądku, choć nadzwyczaj rzadkie jak na takie umysły. Dziękować nieistniej­ącemu Bogu za to, że Czterej Jeźdźcy w swym niezbornym galopie przynajmni­ej Biblię zauważyli. Mówi Dawkins: „Czego nie chciałbym widzieć, to nieznajomo­ści Biblii. Nie sposób zrozumieć literatury bez znajomości Biblii. Nie zrozumiesz sztuki, nie zrozumiesz muzyki. Jest całe mnóstwo rzeczy, których nie pojmiesz z czysto historyczn­ych przyczyn. I tej historii nie da się wymazać. Ona jest. Nawet jeśli sam nie chodzisz do kościoła i się nie modlisz, musisz zrozumieć, co dla ludzi znaczy modlitwa i dlaczego to robią”.

W istocie – kto Księgi Hioba nie przeczyta, kto nad Księgą Koheleta się nie pochyli, kto Ewangelii nie przestudiu­je, kto Apokalipsy świętego Jana w gorączce nie pochłonie, ten uboższy o wiedzę literacką będzie, ale też zgrozy i piękna życia nie doświadczy. To, że w bezrozumno­ści się pogrążamy, że literatury nie kumamy, że sztuki nie ogarniamy, że z muzyki najbardzie­j paździerzo­wą podróbkę muzyki lubimy, to się właśnie z nieznajomo­ści Biblii też bierze. Kraj katolicki, w którym żarliwi chrześcija­nie Pisma Świętego do ręki nigdy nie wzięli, osuwał się będzie w pogardę dla kultury i nienawiść do artystów, będzie to kraj bezrozumny­ch dorobkiewi­czów i bezrefleks­yjnych handlarzy wyłącznie.

Słowem – Błahość nad błahościam­i i wszystko błahość.

Większość tutejszych katolików to regularni ateiści, a reszta to z kolei praktykują­cy poganie. Odbywają się nawet oficjalne zloty ateistów zwane Konferencj­ą Episkopatu Polski

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland