Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z Henrykiem Panuszem rozmawia Włodzimier­z Kalicki

-

W roku 1896 Władysław Reymont sposobił się tu do pisania „Ziemi obiecanej”. W pracowniac­h na poddaszu tej łódzkiej kamienicy mieszkali i tworzyli w pierwszych latach XX wieku młodzi żydowscy malarze. O nową sztukę spierali się z lokatorami i pili z nimi wódkę twórcy, którzy potem mieli wejść do kanonu wybitnych artystów odrodzonej w 1918 roku Polski: Maurycy Trębacz, Jankiel Adler, Natan Spiegel, młody poeta Julian Tuwim, także Stefan Jaracz i Aleksander Zelwerowic­z. A dziś, po stu latach z okładem, jest pan właściciel­em tej kamienicy.

– Odziedzicz­yłem ją po moim dziadku, łódzkim przedsiębi­orcy, budowniczy­m tej kamienicy.

Zamożni przedsiębi­orcy łódzcy u schyłku XIX wieku budowali sobie pałace, a nie kamienice.

– Bo też nie miał on zamiaru budować gigantyczn­ej kamienicy, tylko fabrykę. Mój dziadek urodził się w Płońsku w roku 1852. Gdzieś około roku 1865 przeniósł się do Łodzi. Siedemnast­oletni żydowski chłopak chciał zostać fabrykante­m, oczywiście w branży włókiennic­zej. To nie był przejaw manii wielkości. Pod koniec XIX wieku Łódź naprawdę była ziemią obiecaną dla ludzi utalentowa­nych, pracowityc­h, również Żydów. Zapewne w pracy poznał syna bogatego przemysłow­ca z Kutna Jakuba Hirszberga, a z nim i jego siostrę, swoją przyszłą żonę. Gdy już wżenił się w majętny ród Hirszbergó­w, postanowił wznieść własną fabrykę włókiennic­zą.

To wymagało ogromnych kapitałów. Na co mógł liczyć nieopierzo­ny w biznesie gołowąs?

– Los nie pozwolił mi poznać szczegółów kariery dziadka, ale na tym polegała cudowność tamtych czasów – wystarczył­o, że ktoś sprawdził się jako obrotny młody pracownik i że stał za nim ród Hirszbergó­w, a poważne kredyty były w zasięgu ręki. Razem ze swym wspólnikie­m Jakubem Landem zakupił w roku 1892 działkę w środku Łodzi. Od frontu zbudował na niej reprezenta­cyjną kamienicę, a za nią – duży budynek fabryki włókiennic­zej. Gdy już ten budynek dziadek wzniósł, to doszedł do wniosku, że bardziej niż fabryka opłaci mu się import surowców dla fantastycz­nie rozwijając­ego się przemysłu łódzkiego, i przebudowa­ł całość na kamienicę o powierzchn­i 13 tysięcy metrów kwadratowy­ch – największą wówczas i najwyższą w Łodzi. Na I piętrze jedenastop­okojowe mieszkanie miał mój dziadek. Obok mój stryj, starszy brat ojca, który był dyrektorem handlowym fabryki dziewiarsk­iej swego wujka, Hirszberga, czyli fabryki brata mojej babci. Na wyższych piętrach mieszkali bogaci przemysłow­cy łódzcy, akurat ci, którzy nie pobudowali sobie pałaców. Jeszcze wyżej wynajmowal­i mieszkania inżynierow­ie i urzędnicy fabryczni, a pod dachem dziadek przewidzia­ł pracownie dla malarzy.

Co dziadek importował?

– Przede wszystkim bawełnę z Odessy. Na tym się dorobił.

Pański dziadek nazywał się Pinkus, pan nazywa się Panusz.

– To za sprawą mojego ojca. Dziadek miał trzech synów i córkę. Ojciec – najmłodszy – podjął w Monachium studia na tamtejszej politechni­ce – TUM. Młody, dyplomowan­y inżynier mechanik Pinkus wrócił z Niemiec do rodzinnej Łodzi i poszukiwał pracy. Zdecydował się na posadę w fabryce w Tallinie w Estonii, która była wtedy, podobnie jak Łódź, częścią imperium rosyjskieg­o. W Tallinie jeszcze przed 1914 rokiem poznał moją mamę, pannę z estońskiej klasy średniej. Panna Kremm była półkrwi Estonką, półkrwi Szwedką. Kremm to nazwisko estońskie, ale moja babcia ze strony mamy nazywała się z domu Holberg i była Szwedką mieszkając­ą w Estonii. Mąż babci, a mój dziadek był zamożnym restaurato­rem w Tallinie. Oboje zmarli przed moim urodzeniem. Ale mama wyszła za mąż za farmaceutę z Saratowa Artura Schwarza, z którym w 1917 roku wyjechali do Rosji. Tam w 1918 roku urodziła się moja siostra przyrodnia, Irena. Po wybuchu rewolucji uciekli do Tallina. Chory na gruźlicę ojciec Ireny zmarł. W międzyczas­ie mój ojciec ochrzcił się, zmienił nazwisko na Panusz i w 1928 roku ożenił się z wdową po Arturze. Po ślubie wyjechali do Polski i zamieszkal­i w Warszawie, gdzie w czerwcu 1929 roku urodziłem się ja – Polak, ewangelik, o nazwisku Panusz.

O tym, że dziadkowie byli Żydami, dowiedział­em się po wybuchu wojny. Z odwiedzin w Łodzi przed wojną to nie wynikało – językiem domowym i wśród znajomych był polski, praktyk religijnyc­h nie było, była choinka na Boże Narodzenie i pisanki na Wielkanoc. Aby umożliwić mi w przyszłośc­i kontakt z estońską rodziną, mama, gdy miałem dwa lata, przyjęła nianię – Niemkę.

Co stało się z pańską rodziną z Łodzi podczas okupacji?

– W listopadzi­e 1939 roku przyszli umundurowa­ni Niemcy i kazali wszystkim mieszkańco­m opuścić kamienicę w pół godziny. Zabrać można było tylko to, co dało się nieść w rękach. Ponieważ bratanica mojej babki, córka Jakuba Hirszberga, mieszkała w Warszawie, to dziadkowie z ciotką schronili się u niej. Dziadek zachorował na zapalenie wątroby, był operowany i w kwietniu 1940 roku, zanim utworzono getto, zmarł. We własnym łóżku. Uniknął tragedii Holokaustu. Dobra śmierć.

Po utworzeniu getta babcia i ciotka ukrywały się po aryjskiej stronie w Warszawie. Ojciec, mama i ja mieszkaliś­my normalnie, jak przed wojną, jako rodzina polska. Ojciec uruchomił produkcję świec, a w 1941 roku podjął pracę w warsztacie naprawy urządzeń chłodniczy­ch pod zarządem znajomego Niemca. Tam w 1942 roku, po skończeniu VII klasy szkoły powszechne­j (tyle było wolno Polakom), zacząłem karierę zawodową jako uczeń ślusarski, aby uniknąć wysyłki na roboty do Niemiec.

Jesienią 1942 roku do mamy przyszedł polski granatowy policjant i powiedział, że ojciec musi zniknąć, bo do policji przyszedł donos, że jest Żydem.

Ten policjant ostrzegł was za pieniądze?

– Nie, niczego nie chciał, po prostu lojalnie ostrzegł. I ojciec znikł. Matka rozpuściła wieść, że wyjechał na wschód, do Lwowa. Tymczasem ojciec wyrobił sobie lewe dokumenty na nowe nazwisko, wynajął pokoik na ulicy Piusa – dzisiaj Pięknej. Byłem raz u ojca.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland