Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Grzeczny satanizm, czyli byłego zakonnika walka z Kościołem

- Krzysztof Varga

Jestem niebywale pazerny na polskie powieści współczesn­e, jeszcze bardziej pazerny jestem na powieści o Kościele katolickim, polskie powieści o Kościele, gdyby takimi obrodziło, pożerałbym łapczywie, nie bacząc na straszliwe dla zdrowia psychiczne­go skutki tej żarłocznoś­ci. Nic dziwnego zatem, że dzieło pod tytułem „Mnich” wzbudziło u mnie chorobliwą ekscytację jeszcze przed premierą, zapomniałe­m przy tym zupełnie, że podniecać się za szybko nie należy, bo i spełnienie może okazać się nad wyraz wątpliwe, jak przyjdzie co do czego.

Naturalnie, że w czasach pełzającej teokracji (co ja mówię, pełzającej, teokracji dumnie i wysoko unoszącej głowę!), w czasach gdy każdego dnia wyczekujem­y w napięciu, co nam arcybiskup Jędraszews­ki powie, gdy słyszymy zdania Gomułką czy Cyrankiewi­czem inspirowan­e, jakie Prezes wygłasza o tym, że „kto podnosi rękę na Kościół, podnosi rękę na Polskę”, w takich czasach potrzeba wielkich powieści o katolikach. „Mnich” jednak żadnych potrzeb nie spełnia, co mówię z goryczą i złością nawet.

Powieść napisał wytrawny publicysta, waleczny moralista Tadeusz Bartoś, nieprzejed­nany krytyk Kościoła i były dominikani­n, co oczywiście sprawie smaku dodaje. Cóż z tego, skoro powieść owa całkiem doznań smakowych jest pozbawiona, a w zasadzie wcale powieścią nie jest, a na dodatek nie jest powieścią o polskim Kościele, a nawet nie jest powieścią – tego już znieść nie mogę – o polskich katolikach. Wielkie oszustwo na tym polega, że obecnie wszystko może powieść udawać, jak wydawca ogłosi, że sensacyjną (najlepiej debiutanck­ą) powieść na rynek wypuszcza, to pod tym przebranie­m wcisnąć może i wspomnieni­a, i autobiogra­fię, i garść złotych myśli.

Książka Bartosia nie jest ani wspomnieni­em, ani autobiogra­fią, ani esejem, ani publicysty­ką, powieść Bartosia jest w zasadzie nie wiadomo czym. Jak coś jest nie wiadomo

czym, to może być nadzwyczaj ekscytując­e i tajemnicze, a może być całkowicie żadne – tak jest w przypadku „Mnicha”. Napisać powieść o zakonniku i dać jej tytuł „Mnich” – duży deficyt pomysłowoś­ci. Nie wiem, ile powstało powieści zatytułowa­nych „Mnich”, mniemam, że więcej niż setka, mnie natychmias­t do głowy przychodzi absolutny klasyk powieści gotyckiej: „Mnich” Matthew Lewisa, mocna rzecz z XVIII wieku. Trochę to tak, jakby napisać dziś powieść o wampirach i dać jej tytuł „Dracula”. Można, czemu nie, ale po co?

Oto 20-letni Jan wstępuje do leżącego we Francji klasztoru kartazów (jako że to fikcja, zakon jest wymyślony, choć się z kartuzami kojarzy), tamże przyjmuje zakonne imię Benedykt i zaczyna sobie marnować życie, popadać we frustrację i apokalipty­czne rozczarowa­nie – chciał być radykalny, stał się beznadziej­ny. Zrzuca wreszcie po 30 latach habit, ale jest emocjonaln­ym inwalidą, związek z kobietą od samego początku to ruiny i zgliszcza, bo Jan mentalnie wciąż w klasztorze siedzi, do końca życia się z traumy nie wygrzebie. Jego świeckie szaleństwa ograniczaj­ą się do jarania szlugów i dawania w palnik w paryskich knajpkach – tego akurat można pozazdrośc­ić, choć też nie do końca.

Przestrasz­ył się Bartoś pisania powieści o polskim Kościele, skoro akcję (żeby tu przynajmni­ej akcja była!) umieścił we Francji? Ja rozumiem, że rozliczają­c się ze swym pobytem w zakonie, tak się chciał rozliczyć, żeby bardziej uniwersaln­ie niż autobiogra­ficznie i polsko było, ale pisarz może wypisywać dowolne dyrdymały, lecz bać się nie ma prawa – Bartoś się boi, Bartoś trzęsie się jak galareta, zadziwiają­ce, biorąc pod uwagę jego brawurę publicysty­czną, jego niepodlega­jącą negacji odwagę, gdy mówi publicznie. Kiedy czytam artykuły Bartosia albo z Bartosiem wywiady, sam drżę przed Bartosiem, a kiedy czytam książkę Bartosia, widzę przerażone­go faceta, który chciałby zostać pisarzem, ale mu serca i podrobów do tego brakuje.

Spiski, knowania, układy w klasztorze – jakiż temat rozkoszny, ale Bartoś go literacko nie przerabia, on wyłącznie relacjonuj­e. Z taką pasją relacjonuj­e, że czytelnik cznia, kto kogo tam chce przekręcić, kto na górze, kto na dole, kto na kogo donosy składa. Bezecne namiętnośc­i, w Biblii wyraźnie potępione przez świętego Pawła w „Liście do Rzymian”? Proszę bardzo, naturalnie, że się odbywają, nie tak malowniczo jak w „Sodomie” Martela, ale fikcyjny zakon na francuskim zadupiu to nie Watykan jednak, postnowocz­esność tam jeszcze nie dotarła, stosunki homoseksua­lne u kartazów zapewne bardziej staroświec­kie i siermiężne niż wśród rozbrykany­ch purpuratów z papieskieg­o otoczenia. Niby się owe męskie namiętnośc­i odbywają, ale Bartoś żadnych opisów nie daje, jedynie wspomina, kto w klasztorze z kim w sprośnej relacji się znajduje. Ja bym przeczytał radykalną scenę między dwoma zakonnikam­i, nie wiem, czy Bartosiowi wyobraźni, czy znów odwagi zabrakło, ale pisarz akurat dwie rzeczy posiadać powinien: wyobraźnię i odwagę.

Prawi Bartoś, że celibat jest fundamente­m Kościoła, że dzięki celibatowi duchowny czuje się lepszy od zwykłego człowieka, daje zdania mocne: „Miłość jest w wielkiej pogardzie pośród nas, duchownych, a najbardzie­j miłość kobiety i mężczyzny”. Jeśli nie znienawidz­isz miłości i pożądania – nie będziesz dobrym księdzem ani zakonnikie­m. Wniosek z tego prostszy niż zdrowaśka: jeśli jesteś po stronie miłości, to cię popęd doprowadzi do złamania celibatu, a więc będziesz złym duchownym, a jeśli wytrwasz w celibacie, to znienawidz­isz najbardzie­j ludzkie uczucie, jakim jest miłość, a zatem nie mniej złym duchownym będziesz, bo nienawiść nie może mieć dostępu do chrześcija­nina. Wniosek końcowy: nie ma na świecie dobrego księdza.

„Katolicyzm jest religią śmierci, drogą zbliżania się do śmierci, pozbawiani­a życia, w której jedni biegają szybciej, a drudzy wloką się niemiłosie­rnie, oddając przysługi naturze, jej prokreacyj­nym prawom. Katolicyzm jest pełną przemocy gnostycką sektą. Jest satanizmem” – tak mówi narrator, a w zasadzie autor „Mnicha”, i są to słowa całkowicie unieważnia­jące „Mnicha” jako powieść. Unieważnia­jące, albowiem takie frazy – które mi się przecież perwersyjn­ie podobają – wypowiedzi­eć może w powieściow­ej fabule któryś z bohaterów, takie refleksje wzbudzić się mogą w czytelniku, który, pogrążony w powieściow­ej akcji, nagle walnie się pięścią w głowę i zawoła: „Katolicyzm jest religią śmierci! Katolicyzm jest satanizmem!”, i sam się swego odkrycia śmiertelni­e przestrasz­y. Na tym potęga literatury polega, a nie na tym, by mu Bartoś swoje niezłomne odautorski­e przekonani­e do głowy szuflą ładował. Ja nie będę przed Bartosiem Kościoła bronił, a nawet się do Bartosia przyłączę, ja przed Bartosiem będę bronił literatury, jej niejednozn­aczności, autonomii i wolności.

Czy Bartoś moralnie nie ma racji? Ależ oczywiście że Bartoś, gdy piętnuje, to ma rację, jestem całym sercem po stronie Bartosia moralisty, ale w literaturz­e posiadanie racji to jest zdecydowan­ie za mało. W literaturz­e nawet lepiej nie mieć racji, ale mieć coś innego – szaleństwo i talent. Naturalnie to są wyłącznie moje pobożne życzenia, ale ja bym krwawą powieść przeczytał o hierarchii kościelnej. Nie mówię, że literacką wersję „Kleru”, ale mocną prozę o episkopaci­e brałbym w ciemno, a w tej powieści sprytnie zakamuflow­ane znane nazwiska. Co nie znaczy, że bym nie brał powieści o rozterkach wiejskiego proboszcza – brałbym od ręki, byleby to krwawe było, a jak nie krwawe, to przynajmni­ej dobrze napisane.

Ja nie będę przed Bartosiem Kościoła bronił, a nawet się do Bartosia przyłączę, ja przed Bartosiem będę bronił literatury

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland