Z Madsem Brüggerem, reżyserem filmu „Kto zabił sekretarza generalnego ONZ?”, rozmawia Urszula Jabłońska
Samolot rozbił się, kiedy Dag Hammarskjöld, sekretarz generalny ONZ, leciał do małego miasteczka Ndola w ówczesnej Rodezji Północnej
(dziś Zambia), by negocjować pokój z prezydentem Katangi Moise Czombem. Jak zawsze, kiedy spada samolot z kimś ważnym na pokładzie, natychmiast powstało mnóstwo teorii spiskowych.
– Już dwa dni po katastrofie w „New York Timesie” pojawił się artykuł, w którym cytowano prezydenta USA Harry’ego Trumana. Mówił: „Hammarskjöld właśnie miał czegoś dokonać, kiedy został zabity. Zauważcie, że powiedziałem: »Kiedy został zabity«”. Nie chciał jednak wytłumaczyć, kto miałby stać za tym zabójstwem. Mówił: „Sami wyciągnijcie wnioski”.
Teorie były różne. Podejrzewano, że na pokładzie był pasażer na gapę, który próbował porwać samolot i go rozbił, krążyły plotki, że samolot został zestrzelony przez inną jednostkę latającą albo że na pokładzie była bomba. Rozważano też mało prawdopodobną możliwość, że Hammarskjöld chciał popełnić samobójstwo i sam spowodował wypadek samolotu.
Co wiedziałeś o Hammarskjöldzie, zanim zająłeś się śledztwem w sprawie jego śmierci w 1961 roku?
– Tyle, że jedną z głównych ulic Kopenhagi nazwano jego nazwiskiem: „Bulwar Daga Hammarskjölda”. Kojarzyłem, że był nijaki i nudny. Ale także, że był bardzo szanowany przez idealistów z pokolenia moich rodziców. W Szwecji nazywano go „Panem Pokoju”.
Dziś jestem już specjalistą od Hammarskjölda. Wciąż uważa się go za wzór sekretarza generalnego. Miał wizję ONZ jako bardzo aktywnej organizacji. Wierzył w prawa człowieka, a jego definicja tych praw brzmiała: „Żyć bez strachu”. Moim zdaniem to piękna definicja. Bronił tego, w co wierzył. Miał odwagę przeciwstawiać się największym siłom rządzącym światem. Sowieci chcieli, żeby został usunięty ze stanowiska, był też solą w oku Anglików i Francuzów.
Koniec lat 50. i początek 60. to bardzo burzliwy czas w dziejach Afryki – trwał proces dekolonizacji. Jaką Hammarskjöld miał wizję dla tego kontynentu?
– Uważał, że ONZ powinna odgrywać kluczową rolę w tym procesie. Chciał bronić krajów, które dopiero co uzyskały niezależność, przed dawnymi kolonialnymi siłami. Kiedy zginął, był w trakcie pracy nad programem OPEX – wysyłaniem specjalistów do krajów, które świeżo zdobyły niepodległość. Naukowcy, eksperci w dziedzinie finansów i doradcy polityczni mieli asystować w rozwoju, doradzać w zmaganiach z dawnymi kolonizatorami, pomagać chronić bogactwa naturalne. To był bardzo potrzebny pomysł.
Na przykład kiedy Kongo zyskało niepodległość, elita rządząca, z Patrice’em Lumumbą na czele, liczyła około 16 osób. A mieli rządzić obszarem o wielkości Europy Zachodniej. To nie mogło się udać. Hammarskjöld uważał, że ONZ powinno aktywnie wspierać rozwój takich krajów.
I to z tego powodu nie był lubiany?
– Ryszard Kapuściński opisywał strach, jaki panował wtedy wśród białych Afrykanów. Co się stanie, kiedy miliony czarnych Afrykanów odzyskają wolność i dostaną dostęp do broni? Biali bali się, że zwrócą się przeciwko swoim kolonialnym panom, żeby wyrównać rachunki. Te lęki bardzo mocno wybrzmiewały w tamtym czasie.
Wielu białych starało się też ochronić swoje interesy i majątki w Afryce. W Katandze, wschodniej części Konga, działała wtedy Union Minière, angielsko-belgijska korporacja górnicza. Była niezwykle ważna politycznie. Wydobywała uran i dostarczała go między innymi Amerykanom. W bombach, które spadły na Hiroszimę i Nagasaki, był uran właśnie z Katangi. W Wielkiej Brytanii działała grupa białych przemysłowców, którzy lobbowali za tym, żeby Katanga była niezależna od Konga. Mieli wizję białej Afryki rozciągającej się od Kapsztadu, przez Rodezję, do Élisabethville w Katandze.
W 1960 roku Katanga ogłosiła niepodległość. Union Minière wspierała przywódcę separatystów Moise Czombego. Wybuchła wojna, separatyści zatrudnili rzesze najemników i rozgromili oddziały ONZ, które miały zaprowadzić pokój.
To wszystko działo się ponad pół wieku temu. Dlaczego w ogóle zainteresowałeś się tym tematem?
– Jestem dzieckiem zimnej wojny. Interesuję się wszystkim, co ma z nią zawiązek, a zwłaszcza tajemnicami i intrygami z tamtych czasów. A śmierć Daga Hammarskjölda to idealna zimnowojenna tajemnica: wypadek czy morderstwo?
To niepowtarzalna sytuacja: sekretarz generalny ONZ, jedna z ważniejszych osób na świecie, osobiście podróżuje do Ndoli, małego, górniczego miasteczka w Rodezji Północnej, żeby spotkać się z dość prymitywnym watażką Moise Czombem. To moment w historii, kiedy Afryka całkowicie zmienia swój kształt. Ścierają się tam różne siły: najemnicy, oficerowie różnych wywiadów.
Od czego zacząłeś?
– Zainteresowałem się sprawą, kiedy w 2011 roku przeczytałem artykuł o Göranie Björkdahlu, który podróżował po okolicy miejsca wypadku i przesłuchiwał czarnych świadków zdarzenia. Wcześniej nie zostali uznani za wiarygodne osoby, więc ich nie przesłuchano. Ojciec Görana był dyplomatą w ONZ i odwiedził miejsce wypadku, teraz okazało się, że jego syn prowadzi własne śledztwo. Pomyślałem, że może to jest temat na film. Zacząłem od tego, że spotkałem się z Göranem, aby sprawdzić, czy nie jest nawiedzonym miłośnikiem teorii spiskowych. Na szczęście okazało się, że jest zupełnie inaczej: jest sceptyczny i dokładny, bardzo szwedzki.
Na początku myślałem, że będę po prostu podążał za Göranem, ale wszystko zmieniło się, kiedy zobaczyłem zdjęcie ciała Hammarskjölda. Za kołnierz miał zatkniętą kartę do gry. To był as pik, czasem nazywany „kartą śmierci”. To był taki dziwny detal! Poczułem, że muszę zaangażować się w śledztwo osobiście.
W trakcie śledztwa natrafiłeś na dokumenty tajemniczej paramilitarnej Z twojego filmu wynika, że Maxwell to była dziwna postać. Zawsze ubierał się na biało, mówił o sobie, że jest komodorem, lubił manipulować ludźmi. Wydawało się, że był niezrównoważony psychicznie.
– Przez jakiś czas myślałem o nim jako o charakterze w rodzaju demonicznego clowna. Zwłaszcza że dowiedzieliśmy się o nim bardzo niepokojących rzeczy. Prowadził sieć klinik pod Johannesburgiem, mimo iż nie był lekarzem, w dziwny sposób fascynował go wirus HIV.
Przełomem było dla mnie spotkanie z generałem z RPA. Twierdził, że Maxwell był finansowany przez brytyjski wywiad MI6 i otrzymywał od nich wskazówki. To zmieniło moje postrzeganie Maxwella. Generał traktował go poważnie. Myślał o nim jako o człowieku brytyjskiego wywiadu.
Ale nawet generał stwierdził, że nigdy nie słyszał o organizacji zwanej SAIMR. Skąd wziąłeś listę nazwisk potencjalnych członków?
– Na przełomie lat 80. i 90. SAIMR dał serię drobnych ogłoszeń do południowoafrykańskich gazet. Organizacja poszukiwała młodych mężczyzn, którzy chcieliby się zaciągnąć jako najemnicy. Jedna z gazet zachowała listę nazwisk osób, które odpowiedziały na ogłoszenie, było ich około pięćdziesięciu. Mieliśmy tylko te nazwiska, a naprawdę nie jest łatwo znaleźć kogoś w RPA tylko po nazwisku. Zaczęliśmy bardzo sumiennie szukać numerów telefonów i adresów kolejnych osób. Dzwoniliśmy do tych mężczyzn 30 lat później, a oni wciąż nie chcieli opowiedzieć ani słowa o tym,