Patrycja Lote
to zorganizować tak, żeby ludzie mieli dowożone jedzenie. My też, jeżeli nie chcieliśmy wychodzić do supermarketu, mogliśmy zamówić coś przez aplikację. Na początku działała tylko Pizza Hut, McDonald’s, dużo restauracji było zamkniętych. Ale nawet mając taki wybór, można przeżyć.
Czyli siedziałaś ze znajomymi i jedliście pizzę. Nie brzmi tak źle.
– Siedziałam u znajomych, gotowaliśmy i graliśmy w gry. Ale trochę bałam się szerszego grona. Dziwiłam się ludziom, którzy chodzili na domówki na 30 osób. Był nawet bar otwarty nielegalnie, gdzie ludzie chodzili na piwo bez masek. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby tam ktokolwiek był zakażony. Ja spotykałam się tylko z małą, zaufaną grupą znajomych i oni też musieli zostać odkażeni przed wejściem. Nie ma mowy, nie obchodzi mnie to, zamknij oczy, zatkaj nos, każdy będzie pryskany! Na początku poszła plotka, że ten wirus infekuje tylko Azjatów. Teraz wiemy, że to brednia.
Bałaś się w którymś momencie, że mogłaś się zakazić?
– Tak. Na początku byłam przeziębiona. Bałam się, że może to to. To było absurdalne, bo w tym okresie była jedna osoba zakażona w Guiyang, a ja nie wychodziłam z domu, ale nagle wszyscy mieliśmy jakieś objawy, ktoś mówił: „Boże święty, ciśnie mnie w płucach!” albo „Boże, jakoś czuję się osłabiony, nie mogę wstać!”. To był najzwyklejszy w świecie strach. W każdej prowincji byli chorzy.
Skąd brałaś informacje w trakcie epidemii?
– Głównie z zagranicy. Jedyne chińskie źródła, z których korzystałam, to lokalne informacje o zakażonych w naszym mieście i regionie, które śledziłam codziennie. Były bardzo dokładne, podawano, gdzie ta osoba mieszkała, skąd przyjechała, gdzie bywała. To pomagało się uspokoić.
Czyli jednak media zachodnie?
– Tak, ale brałam to wszystko z dużą dozą podejrzliwości. W zachodnich mediach często pojawiały się filmiki, na których ktoś po chińsku mówił coś innego, a podpis głosił: „Ludzie głodują w Wuhanie”. Był filmik, na którym Chińczycy z bloków krzyczą: „Wuhan, dasz radę!”, a w internecie podpisano to jako „Krzyk rozpaczy zagłodzonych ludzi z Wuhanu”.
Dziś sytuacja jest już opanowana?
– W piątek 13 marca wyszłam na miasto. Nadal jest nakaz noszenia masek, ale wszystko już działa. Nie można jednak jeść w restauracjach na miejscu, co jest całkowicie nieprzestrzegane. Ludzie kucają lub jedzą na stojąco przed drzwiami. Także kina, kluby, wszystkie przybytki rozrywkowe są nadal zamknięte.
Kiedy poczułaś, że już jest bezpiecznie, że epidemia mija?
– Gdy zaczęła spadać liczba zachorowań. Na początku przybywało chorych, ale z większą prędkością przybywało ozdrowień. Oczywiście, w całym kraju pojawiały (31 lat), japonistka, od trzech lat mieszka w Guiyang, 4,7-milionowym mieście w prowincji Guizhou w Chinach. Prowadzi konto na Instagramie i bloga: fromguiyangwithlove. się nowe przypadki i nowe zgony, ale nawet w Hubei i Wuhan ludzie zdrowieli w coraz szybszym tempie. Poza tym u nas przestały pojawiać się nowe przypadki. Najpierw dzień, potem dwa, potem tydzień bez nowego przypadku. Teraz mijają już trzy tygodnie.
Jesteś zadowolona z reakcji rządu chińskiego?
– Tak. Od początku postanowiłam, że tu zostanę, bo w takiej sytuacji przemieszczanie się samolotem czy pociągami jest niebezpieczne. Poza tym nie wiadomo było, jak zareaguje Europa. Tu przynajmniej są środki na to, i te środki zostały wydane, i przyniosły efekty. A w Europie może się okazać, że nie ma środków na pomoc, nie ma maseczek, nie ma respiratorów, i co w takiej sytuacji? Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale wolałabym chorować tutaj niż w Europie.
Uważasz, że chiński rząd był lepiej przygotowany niż obecnie państwa europejskie?
– Na tę sytuację tak. Pomogło doświadczenie zdobyte w walce z poprzednimi epidemiami i naprawdę gigantyczne fundusze, które na to poszły. Codziennie