Psa SPOWIEDŹ PRAWDZIWEGO
Jak wytłumaczyć bezdusznemu aparatowi sprawiedliwości, że na niektóre przestępstwa trzeba spojrzeć z przymrużeniem oka, by skuteczniej i z bezwzględną determinacją ścigać inne
Mówi Marcin Miksza, ps. Borys, były naczelnik CBŚP
Do pokoju przyszło piętnastu dorosłych chłopów, twardzieli z Centralnego Biura Śledczego Policji, i szef nie mógł okazywać słabości, choć mieli takie same problemy. Większość jak nie rozwiedzionych, to tuż przed rozwodem, kilku samotnych, kilku alkoholików, kilku pracoholików. Bez wątpienia powinien wkroczyć tu zespół psychologów i psychiatrów, ale żaden z tych facetów nawet nie pomyślał, żeby skorzystać z pomocy specjalisty. Każdy uważał, że sam może poradzić sobie ze swoimi problemami, o ile w ogóle był ich świadomy, bo większość żyła w przekonaniu, że w zasadzie wszystko jest w porządku. Nic nie było. Znaczna część ich problemów wynikała bez wątpienia z pracy, która nie należała do najłatwiejszych.
Niby wydział narkotykowy, nic szczególnego, nie mieli codziennego kontaktu ze śmiercią. Jak choćby ekipa, która wyciągała ciało chłopczyka znalezionego na obrzeżach stawu w Cieszynie, albo policjanci wezwani do zwłok jakiegoś lumpa, którego nastolatkowie skopali, a potem zadźgali, bo im się nie podobał, albo dzielnicowi oglądający codziennie posiniaczone ofiary własnych mężów.
Zadanie ekipy Borysa polegało na czymś zupełnie innym. Musieli wtopić się w środowisko przestępców narkotykowych, zaprzyjaźnić się z nimi, a potem ich wystawić i zamknąć. Niejednokrotnie mieli skrupuły. Nawet za przestępcą zawsze krył się człowiek, ojciec, kochanek, mąż. Odbierali dziecku tatę, ale wiedzieli, że muszą, bo ten facet, chcąc zapewnić synowi czy córce dobrobyt, handlował narkotykami i pozbawił innych rodziców możliwości cieszenia się dzieckiem. Z niektórymi szli na współpracę, darując im drobne przestępstwa, po to by złapać grubsze ryby.
To było sedno pracy operacyjnej, codziennie stąpali po cienkim lodzie, narażając się na zarzuty ze strony prokuratury. Jak wytłumaczyć bezdusznemu aparatowi sprawiedliwości, że na niektóre przestępstwa trzeba spojrzeć z przymrużeniem oka, by skuteczniej i z bezwzględną determinacją ścigać inne? Temida trzyma w jednej ręce miecz, a w drugiej wagę. Ma przysłonięte oczy. To oni decydowali, co położyć na szali i jakimi argumentami uruchomić rękę trzymającą miecz. Był jeszcze oczywiście prokurator, ale on zazwyczaj posiłkował się tym, co mu przygotowali funkcjonariusze CBŚP. Musiał na nich polegać, bo niejednokrotnie nie orientował się, o co naprawdę w danej sprawie chodzi. Sąd też musiał polegać na zebranych przez funkcjonariuszy dowodach, mógł się zastanawiać, czy jest tak, jak to ustalili śledczy, ale kiedy zebrany materiał dowodowy podpisywał naczelnik CBŚP Marcin Miksza, a potem zatwierdził jakikolwiek prokurator, sędziowie zazwyczaj nie mieli wątpliwości.
Miksza nie przekraczał granic prawa, choć działał na pograniczu. Czasami potrafił odpuścić drobnemu handlarzowi, żeby mu wskazał hurtownika. Znajdował na przykład u gościa trzydzieści gramów amfetaminy i negocjował: „Dostaniesz wyrok z zawieszeniem na rok, dwa, może trzy lata, ale nie pójdziesz siedzieć. Jeżeli mi obiecasz, że porzucisz to gówno, to już latać za tobą nie będę, ale hurtownika zdejmiemy i dostanie osiem do dziesięciu lat”.
Niejednego tak wyciągnął z dołka. Niejeden diler, a zarazem narkoman jest dziś szanowanym obywatelem Olsztyna – bez nałogów i bez przeszłości karnej, bo idący na współpracę dostawali stosunkowo niewielkie wyroki, które już uległy zatarciu. Szansę na nowy początek niejednokrotnie zawdzięczali Mikszy.
PRAGNIENIE ZEMSTY
Zwrócił się do całej ekipy stłoczonej w jego niewielkim pokoju.
– Musicie sobie przez parę godzin poradzić bez zabawek. Do tego pudełka włóżcie telefony, tylko je wyłączcie. Sami najlepiej wiecie, że od miesięcy mają nas na drutach i szukają czegokolwiek, żeby nas ujebać. Pewnie wiedzą, gdzie dziś jedziemy, ale po co im pomagać. Niech nasi koledzy z BSW mają pod górkę. Wcale się nie zdziwię, jak cały szwadron za nami wyjedzie. Ci chuje gotowi są skumać się z przestępcami, żeby tylko nas załatwić. Wszystkie telefony do pudełka. Wiem, że macie po dwa, więc wrzućcie wszystkie. Zaraz po robocie dostaniecie je z powrotem. Nawet wasze żony nie mogą wiedzieć, gdzie teraz jesteście. Czy to jest jasne?
Nie wszyscy pojmowali tok rozumowania Marcina, ale wszyscy przytaknęli. Większość myślała, że ich szef ma paranoję na punkcie funkcjonariuszy Biura Spraw Wewnętrznych, którzy mieli rzekomo szukać na niego haków, ale wkrótce się przekonali, że miał rację.
Marcin rozglądał się dookoła, szukając znanych mu samochodów BSW, bez skutku. Widział, że nie wyjechały za nim, bo co kilka sekund oglądał się za siebie. Był niemal pewny, że nikt nie przeszkodzi przygotowywanej przez kilka miesięcy akcji. I tu bardzo się mylił.
Cały szwadron policjantów z BSW od dwóch dni był już w Gdańsku i w Sopocie. Wiedzieli o wyjeździe Borysa i jego ekipy. Czekali tylko, kiedy mu się powinie noga, czekali na najmniejsze działanie niezgodne z prawem, choć polując na Mikszę, sami to prawo nieraz złamali. Kierowało nimi pragnienie zemsty, bo kilku z nich Marcin wyrzucił z wydziału za to, że są nierobami na całkiem przyzwoitym uposażeniu, więc byli w stanie posunąć się do wszystkiego, byle go załatwić. Pozyskali tak zwanych OZI – osobowe źródła informacji – ludzi, których kiedyś Marcin zwerbował do współpracy, by się czegoś dowiedzieć o naczelniku. Zagadką pozostanie, skąd wypłynęły ich dane, bo to najbardziej strzeżona tajemnica w pracy operacyjnej policjantów. Dostęp do nich ma bardzo wąska grupa osób, a zgodę na ich pozyskanie musi wyrazić Komendant Główny Policji. Czy zrobił to teraz, pozostanie niewiadomą. Pewne było jedno. Dotarli do kilku źródeł Marcina i przepytywali ich o przestępstwa, których rzekomo miał się dopuścić.
SZUKANIE HAKÓW
Marcin znał kilka przypadków dobrych policjantów, którzy skończyli karierę z zarzutami. W głowie tliła mu się jednak nadzieja, że w jego sprawie wszystko uda się szybko wyjaśnić, że to jakieś nieporozumienie, a na pewno krecia robota ludzi z BSW, bo oni, oględnie rzecz ujmując, nie darzyli go sympatią. Czuł wsparcie Pawła, swojego szefa, który obiecał chłopakom, że nie zostawi ich samych. Dawał swoje oficerskie słowo honoru, że nie pozwoli ich skrzywdzić. Od funkcjonariuszy BSW usłyszał tylko kilka lakonicznych zdań, że chodzi o handel narkotykami.
Marcin wierzył, że to jakieś koszmarne nieporozumienie, kiepski dowcip, choć wiedział, że od kilkunastu miesięcy jego dawni koledzy próbują coś na niego znaleźć. Gonitwa myśli. Czy coś zrobiłem nie tak? I brak potwierdzenia. Wszystko było zgodnie z prawem. Tyle że praca operacyjna to balansowanie na krawędzi, zawsze obarczone ryzykiem niepowodzenia, co zawsze wykorzystywali w swojej obronie w sądzie przestępcy, chwytając się ostatniej deski ratunku. Snuli opowieści a to o podrzucanych przez policję narkotykach, a to o tym, że funkcjonariusze namówili kogoś do złożenia fałszywych zeznań, a to że ich podsłuchy zostały zmanipulowane, bo tak było na rękę gliniarzom, którzy z niewinnych ludzi chcieli zrobić bandytów.
Taki scenariusz powtarzał się niemal zawsze, przynajmniej w sytuacjach, kiedy policjanci musieli się zmierzyć ze zorganizowaną grupą przestępczą, która nie szczędziła na adwokatów z górnej półki. Wszyscy wiedzieli, jaka jest prawda. I policjanci, i oni. Chodziło tylko o to, kto w sądzie przekona jednego sędziego lub trzyosobowy skład do swoich racji. Sędziowie zresztą bardzo często podchodzą do materiałów operacyjnych zgromadzonych przez policję z dużym sceptycyzmem, więc trzeba przed nimi wykazać, że po pierwsze, dowody zdobyło się legalnie, a po drugie – i najważniejsze – że nie budzą one żadnych wątpliwości.
Marcin wiedział, że BSW ma na niego chrapkę. Wiedział też, że przyłapać policjanta na drobnej łapówce to żaden wyczyn, ale zebrać materiał na naczelnika CBŚP to już coś. Przypuszczał, że funkcjonariusze BSW, szukając na niego haków, począwszy od łapówek, sutenerstwa i współpracy z bandytami, tak nakręcą prokuraturę, by pociągnęła jego i jego kolegów do odpowiedzialności za zwalczanie przestępczości. Myślał, że za to raczej należą się medale i ordery, a nie zarzuty prokuratorskie. Nie docierała do niego myśl, że ktoś może się posunąć do tego, by wszelkimi możliwymi metodami, włącznie z bezprawnymi, postawić uczciwego policjanta w stan oskarżenia. Wiedział, że praca operacyjna jest jak chodzenie po cienkiej linie zawieszonej kilkadziesiąt metrów nad przepaścią, ale był pewien, że nigdy z niej nie spadł. Choć teraz zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno. A może ktoś celowo tę linę podcina, żeby nie doszedł na drugi brzeg?
PISANIE KWITÓW
– Nigdy nie znalazłeś się po złej stronie mocy? – zapytałem Marcina Mikszę.
– Nigdy. Powiem ci więcej. Sam siebie sprawdzałem, czy aby na pewno. Przeanalizowałem wszystko.
Krótkie hasło, że to on, no i spuściłem lanie po łbie gamoniowi. Tak się rozłożył, że swoim ciałem zajął całą długość przedpokoju. Coś tam zaczął bełkotać, ale nie miałem czasu tego słuchać, więc mu mówię: „Jeżeli jeszcze raz mój kolega do mnie zadzwoni i powie, że mu grozisz, krzywo na niego patrzysz lub coś podobnego, to cię znowu, kurwa, odwiedzę, a wtedy już tak miło nie będzie”. Zrozumiał. Akcja zakończona. Kolega bardzo wdzięczny, bo na wsi nie sądzili, że się trzyma z takimi szychami. Został szanowanym mieszkańcem swojej wioski, w pas mu się kłaniają. Nikt już się nigdy do niego nie postawił, a on mi tu mówi, że kwity na mnie pisze, bo mu szef kazał?
– Ale jakie kwity?
– Nie wiem, Grzesiek, nie mam pojęcia. Łeb spuścił i zakończyliśmy rozmowę. Dalej pozostaje w strukturach CBŚP. Autorytet elitarnej jednostki. – Ale wiesz, co na ciebie napisał?
– Wiedzieć nie wiem. Ale mam nauczkę. Jest takie znane powiedzenie: Boże, chroń nas przed przyjaciółmi, bo przed wrogami ochronimy się sami. Ot, kwintesencja naszej znajomości. Wiesz, ktoś mi kiedyś powiedział: „Borys, ty taki jebnięty jesteś, pomagasz wszystkim, którzy cię dymali, dymają albo zaraz będą dymać”. I miał rację, a ja mimo to robiłem z siebie dobrego wujka. Wiesz, jak ktoś coś mi mówił, że ten mu powiedział, że tamten o mnie powiedział, a tamten jeszcze tamtemu powiedział coś o mnie, to tego nigdy nie brałem do siebie. Nikt nigdy nie stanął przede mną i mi nie powiedział: „Borys, jesteś skurwysynem, złodziejem i bandytą”. Takie słowa może bym wziął do siebie, gdyby mi ktoś wytłumaczył, o co mu chodzi. Ale jakieś tam podszepty są dla mnie tyle warte co anonimowy donos do dzielnicowego, że ktoś wie, że jego sąsiad zakopał teściową w ogrodzie. Tyle że teściowa żyje, ma się świetnie, a na dodatek bardzo swojego zięcia lubi. Ot co.
– No to fajnych miałeś kolegów…
– Dzisiaj wiem, że byłem zwykłym frajerem.
ZAWIESZENIE
Rozmyślając, nawet nie zauważył, że znalazł się przed gabinetem szefa, który stał już w drzwiach. – Marcin, wiesz, co muszę zrobić?
– Wiem.
– Podpisz mi papiery, a potem zejdź do magazynu i zdaj broń. Naprawdę bardzo mi przykro. Nie wierzę w nic, co uszyli na ciebie w BSW, ale procedura… Rozumiesz?
– Rozumiem, ale uwierz mi, mylą się, i to bardzo. – Marcin, wiem, ale ja tu nic do powiedzenia nie mam. Mam na biurku postanowienie prokuratury o zawieszeniu cię w czynnościach i muszę to zrobić. – Wiem i rozumiem.
Pod Marcinem ugięły się nogi. Kilkanaście lat służby, kilkanaście lat wyrzeczeń, poświęcenia, po to by usłyszeć od szefa: „Podpisz mi papiery, a potem zejdź do magazynu i zdaj broń”? Takie rzeczy oglądał w amerykańskich filmach, ale nigdy nie spodziewał się, że sam ich doświadczy.