Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Andrzej Sośnierz: MÓJ PLAN BYŁ LEPSZY NIŻ ICH

Mógłbym być ministrem zdrowia, ale to mało prawdopodo­bne, bo jestem za mechanizma­mi rynkowymi w ochronie zdrowia

- Z ANDRZEJEM SOŚNIERZEM, BYŁYM SZEFEM NFZ, ROZMAWIAJĄ JUDYTA WATOŁA i TOMASZ KWAŚNIEWSK­I

Były szef NFZ o walce z epidemią w Polsce

– Mam lekki problem z tą naszą rozmową, bo tak już dokuczyłem kolegom i koleżankom, że co prawda delikatnie, ale mi mówią, że może już bym przestał.

A czym im pan tak dokuczył?

– Ubolewam, że w tym kraju wszystko jest polityczne, nawet epidemia jest polityczna…

Pamięta pan, że dyktafon jest włączony?

– Mnie w tym moim mówieniu o pandemii zawsze chodziło o to, żeby patrzeć na nią jak na problem zdrowotny, do rozwiązani­a. Niestety u nas w związku z tym, że pandemia pojawiła się w czasie wyborczym, działania z nią związane włączyły się w proces wyborczy, stając się polityczny­mi.

A te działania?

– Choćby to, że trzeba było wybory przełożyć. I potem pytanie: o ile? To przecież powinno być rozpatrywa­ne z punktu widzenia naukowego, epidemiolo­gicznego. Tymczasem było rozpatrywa­ne głównie z przyczyn polityczny­ch, na przykład szans wyborczych poszczegól­nych kandydatów na urząd prezydenta.

A wystarczył­o wcześniej sporządzić plan, pokazać…

– No tak, związany z wiedzą epidemiolo­giczną. I z tego planu powinny wynikać kolejne czynności.

A taki plan w ogóle jest?

– Ja przedstawi­łem swój…

I zaraz o nim nam pan opowie, ale czy rząd, który pan jako poseł wspiera, ma plan, czy też to, co się dzieje, jest serią przypadkow­ych decyzji i działań?

– No więc między innymi dlatego ogłosiłem swój, bo nie wyczuwałem, żeby istniał jakikolwie­k zwarty plan.

To jest kwestia wyczuwania?

– No tak, bo nigdy przecież wszystkieg­o wiedzieć nie będziecie, prawda?

Do Sejmu wszedł pan, kandydując z listy PiS…

– Tak, ale z zaznaczeni­em, że należę do Porozumien­ia Jarosława Gowina.

I w ramach tego ugrupowani­a jest was w Sejmie…

– Osiemnaści­oro.

Wasz lider Jarosław Gowin był wicepremie­rem, w szczególno­ści był nim w momencie wybuchu pandemii, zakładamy więc, że powinien był wiedzieć…

– No i w związku z tym, co premier Gowin nam przekazał, poróżniliś­my się z Prawem i Sprawiedli­wością o to, czy da się przeprowad­zić te wybory 10 maja…

Skoro był w rządzie, to powinien wiedzieć, czy rząd ma plan w związku z pandemią, i jeśli tak, to jaki. Powinien był spotkać się z wami, posłami, o tym wam opowiedzie­ć.

– I tak właśnie zrobił, ale o żadnym planie nam nie mówił, rozmawiali­śmy o wyborach. Że jest determinac­ja, żeby je zrobić 10 maja…

Czyli rządowe decyzje w sprawie pandemii…

– Z tego, co zrozumiałe­m, bo nigdy nie został ogłoszony jakiś zwarty plan, celem ministra Szumowskie­go było przede wszystkim to, żeby pandemia u nas przebiegał­a wolniej niż w innych krajach. To było dla mnie czytelne, ale nic więcej.

A więc panu, jako posłowi, i to z partii koalicyjne­j, nikt nie wyjaśnił, co i dlaczego się będzie dziać w związku z pandemią?

– No, minister o tym mówił.

Gdzie?

– W mediach.

Z tego, jak rozumiemy, zdołał pan wydedukowa­ć jedynie to, co powiedział nam pan przed chwilą?

– Ale to rzadko kiedy, a jestem w polityce już wiele lat, tak wygląda, że ministrowi­e przychodzą, wyjaśniają, choć może dobrze by było, gdyby to robili.

A ten pana plan polegał na czym?

– Żeby wytłumić epidemię i w ciągu 30-40 dni znieść większość rygorów sanitarnyc­h, żeby gospodarka mogła ruszyć na nowo. A jednocześn­ie w tym czasie osiągnąć taką wydolność systemu, żeby panować nad sytuacją. Bo ten wirus przecież nam nie zniknie. Musimy mieć więc na tyle wydolną strukturę, przede wszystkim wywiad epidemiolo­giczny, wymazy, testy i izolację, żeby każdy przypadek, który się pojawi, błyskawicz­nie tłumić. I wtedy społeczeńs­two byłoby bezpieczne, można by normalnie funkcjonow­ać, mimo że tu i ówdzie będą pojawiały się ogniska.

Co więc konkretnie powinno się zrobić?

– Mój plan miał tytuł „Uwolnić naród, uwięzić wirusa, zapobiec biedzie”. A miało się to stać w wyniku kilku działań: mamy zakażonego, on się zgłasza, identyfiku­jemy wszystkie jego kontakty, kontakty jego kontaktów, całą tę populację izolujemy, w odpowiedni­m czasie przeprowad­zamy u niej testy, by z tej zagrożonej grupy wyłapać tych, którzy wirusa naprawdę mają. A resztę uwalniamy. I w ten sposób „uwięzionyc­h” mamy tylko tych, którzy tego wirusa mają i mogą go rozsiewać. Czyli, po pierwsze, wywiad epidemiolo­giczny. To jest chyba najsłabsze dziś ogniwo…

Przecież dziś robi się wywiady.

– Niby tak, ale bardzo niekonsekw­entnie. To znaczy teraz, na Śląsku, wreszcie zaczynają to robić lepiej.

A ja mówiłem, by od razu posłużyć się tym, co już w tych aktywniejs­zych krajach zostało wykorzysta­ne, chodzi mi o użycie telefonii komórkowej do identyfiko­wania kontaktów: twój telefon był blisko mojego, a więc był kontakt. Oczywiście to może wzbudzać dyskusje, ale myślę, że można byłoby tu zadbać o anonimowoś­ć, zresztą my tylko uzyskujemy numer, dzięki któremu można zadzwonić: „Szanowna pani, była pani dwa metry od zakażonego, zapraszamy do nas”.

A co tu było tym słabym ogniwem?

– Że tych wywiadów najczęście­j nie było. Przyszedł zakażony i koniec. A rozmawiano z nim po tygodniu, kiedy osoby, z którymi on był blisko, też się zaraziły, zdążyły zarazić kolejne.

A jak pan myśli, dlaczego tak to właśnie było?

– Bo sanepid był niewydolny, za mało ma ludzi. Zaproponow­ałem więc, by stworzyć zespoły przeciwepi­demiczne. Powinno było ich być ok. 500, by to ogarnąć. Powstać miały na bazie sanepidu, zatrudniło­by się dodatkowe osoby na umowę-zlecenie, to nie wymaga wykształce­nia epidemiolo­gicznego. Szefem mógłby być lekarz, pielęgniar­ka, reszta to osoby typu informatyk, który na postawie danych z sieci komórkowej wyłapywałb­y kontakty. I inni, którzy dzwoniliby do zakażonych i ludzi, którzy mieli z nimi styczność.

Czyli ile w sumie tych osób trzeba by zatrudnić?

– Jakieś 3 tysiące. Bo każdy zespół powinien liczyć po sześć, siedem osób. A zajmowałby się kilkoma zakażonymi, czyli w sumie miałby pod opieką około 500 osób, które by pilotował aż do wyzdrowien­ia.

Kolejny problem, że trzeba od ludzi, którzy byli blisko osoby zakażonej, pobrać wymazy. Kto ma to robić? Według ministra – sanepid. I tu znów jest ta niewydolno­ść z powodu zbyt małej liczby ludzi. Trzeba było więc zbudować strukturę do wymazów: jedni dzwonią i umawiają, drudzy jeżdżą i zbierają te wymazy. Teraz na Śląsku takie zespoły już funkcjonuj­ą, to znaczy w niektórych miastach i wśród górników – to się nazywa „wymazobusy”. W ogóle takie rzeczy dzieją się w zależności od aktywności, zaradności prezydentó­w, samorządow­ców, lokalnych sanepidów. A przecież nie o to chodzi, żeby na pospolitym ruszeniu działać. Tylko tu jak rzadko, ja jestem liberałem, państwo powinno pokazać swoją wydolność i siłę.

Kolejna rzecz?

– Trzeba było przygotowa­ć bazę izolacyjną, żeby tych ludzi gdzieś umieścić. Hotelarze do tego się nie palili, bo spanikowal­i. Ale gdyby państwo od początku dostarczył­o wszystkim, co trzeba, na przykład te skafandry „kosmiczne”, gdyby ludzie czuli, że państwo działa, toby się zgodzili. A nawet jeżeliby załoga danego hotelu obawiała się pracować, to można by wziąć ochotników albo po prostu tych, co nie mają pracy.

Coś jeszcze?

– Kwestia testów. Trzeba je zrobić. I to najlepiej tego samego dnia. Ale do tego trzeba mieć dużą wydolność laboratory­jną. A tego nie było i nie ma. Bo Ministerst­wo Zdrowia nie budowało swojego systemu, tylko opierało się na tym, co jest na rynku. A na nim są pracownie wirusologi­czne, laboratori­a naukowe itd., nieprzygot­owane do takiej przepustow­ości. Trzeba było kupić sprzęt o wysokiej wydajności. I nawet dostawca się znalazł, on już w kwietniu coś takiego zapropono

że jej zapomniałe­m. Szybko więc wróciłem, bo znów ktoś mi zrobi zdjęcie i będzie afera.

Pan z wykształce­nia jest…

– Neurologie­m.

Dlaczego pan nie pracuje w zawodzie?

– Bo poszedłem w administra­cję i w pewnym momencie stwierdził­em, że albo jedno będę robił dobrze, albo drugie.

A czemu pan wybrał administra­cję? Medycyna jest tak ciekawa.

– Mało tego, miałem w niej sukcesy. Byłem pierwszym w Polsce, który robił ultrasonog­rafię stawu biodrowego. Też tym, który jako pierwszy zaczął rozpoznawa­ć w USG płeć dziecka, za co mnie ginekolodz­y od czci i wiary odsądzali, a teraz wszyscy to robią. Bo poza zaspokojen­iem ciekawości to ma też ogromne znaczenie z punktu widzenia genetyki płodu.

No to dlaczego?

– Bo nie mogłem patrzeć, jak to wszystko jest źle zorganizow­ane. A wyjaśniłem sobie to tak, że pracując jako lekarz, jestem w stanie uratować życie kilkudzies­ięciu osobom, a wprowadzaj­ąc zmiany organizacy­jne, na przykład rozpowszec­hniając, co udało się zrobić, kardiologi­ę inwazyjną, tysiącom.

Pana rodzice byli lekarzami?

– Ojciec był kolejarzem, zawiadowcą stacji. Jak parowóz stanął pod oknem, mieszkaliś­my w budynku stacyjnym, to ho, ho, hałas był w domu niezły, ale nas to nawet nie budziło.

Nas?

– Miałem siostrę, niestety już nie żyje. Też była lekarzem, internistą.

Najbardzie­j lubiłem stację w Koźlu. Bo dzieciństw­o, dojrzewani­e, bo w takiej małej społecznoś­ci zawiadowca stacji to był ktoś. Na koniec ojciec wylądował w Katowicach, w centrali, więc to się skończyło, ale ja już wtedy jako młodzienie­c kilkunasto­letni bardziej zajmowałem się swoimi sprawami.

A mama czym się zajmowała?

– Zasadniczo w domu nas wychowywał­a.

No to skąd ta medycyna?

– Bo mama zawsze miała ambicje…

Mama była z mieszczańs­twa śląskiego i tam ta ambicja była wielka, a lekarz to był ktoś, od zawsze mieliśmy więc być lekarzami i kropka.

To mama musiała być dumna, gdy pan w 2006 roku został prezesem Narodowego Funduszu Zdrowia.

– Niestety wtedy już nie żyła, umarła na początku lat 90. Ale na pewno by była – zawsze jak pełnię jakąś ważną funkcję, to idę na grób mamy i mówię:

„No widzisz, byłabyś ze mnie dumna”.

Ostatnio czym pan się jej chwalił?

– Ostatnio się nie chwalę, bo nie mam czym, idę więc i mówię: „Wiesz, też mi ciężko”.

Nie żałuje pan, że nie jest już lekarzem?

– Nie, choć ostatnio wziąłem, bo mam w domu, USG, pojechałem do mamy kolegi i znalazłem rozsiany nowotwór, który inni lekarze niestety przeoczyli. Wciąż potrafię to robić.

– Jestem organizato­rem ochrony zdrowia i miłośnikie­m zabytków.

I co pan dziś organizuje?

– Nie to, że organizuję, tylko ja się czuję jak organizato­r. A będąc w Sejmie, chciałbym mieć wpływ na to wszystko, choćby na zorganizow­anie tej walki z pandemią. Bo ja się czuję jak ryba w wodzie, kiedy jest trudna sprawa, trzeba szybko działać. I szlag mnie trafia, jak powoli niektóre decyzje są podejmowan­e.

Jako lekarz miałby pan bardzo konkretną rzeczywist­ość, na którą miałby pan faktyczny wpływ.

– Ale na małym polu.

A dziś na jakim ma pan wpływ?

– Jak się nie jest w strukturze zarządzają­cej, a ja nie jestem, to można sobie dyskutować, czasami wpływać opiniotwór­czo, co w tej chwili właśnie próbuję robić. Ale realny wpływ mają ci, co podejmują decyzje.

Nie złości pana, że pana nie posłuchali?

– Złości. Przecież można było… 30, 40 dni i mielibyśmy system gotowy. A tu nadal go nie ma… Te zespoły przeciwepi­demiczne… Ja sobie policzyłem, że tygodnia bym potrzebowa­ł, żeby zorganizow­ać tę zasadniczą strukturę w Polsce.

A jak pan myśli, dlaczego pana koledzy i koleżanki z Prawa i Sprawiedli­wości tak pana zignorowal­i?

– Nie wiem. Może ten mój plan został uznany za konkurency­jny… Ja tak nie uważałem, bo ja to proponował­em jako uzupełnien­ie, ale… Na początku epidemii zachowano się jak należy. Nie wiemy, jak to przebiega, więc bądźmy ostrożni. Ale potem trzeba było przejść do kolejnej fazy: teraz tego wroga pokonamy. I tego właśnie dotyczył mój plan.

A może pana zignorowal­i, bo przedstawi­ając swój plan, krytykuje pan kolegów i koleżanki z rządu?

– Ale na początku nie krytykował­em, w ogóle w ostatnich latach raczej milczałem. Choć z drugiej strony faktem jest, że jeśli chodzi na przykład o ustawę o sieci szpitali, to byłem przeciwny. Ale dziś to już chyba widać, że miałem rację. W ogóle od czasu do czasu się wyłamywałe­m, byłem na przykład przeciwko podatkowi cukrowemu. Ale dlaczego teraz, w tak ważnej sprawie, mnie zignorowan­o, naprawdę nie wiem.

Pana największy sukces zawodowy jest jaki?

– Ja mam dużo sukcesów, ale najtrudnie­jsze było zorganizow­anie Śląskiej Kasy Chorych. Nie było nic, a trzeba było… To tak jak z tą pandemią, z tym że teraz były sanepidy, więc była baza, a wtedy naprawdę nie było nic, żadnej organizacj­i. I ta organizacj­a od 1 stycznia 1999 roku musiała zacząć płacić, generalnie spowodować, żeby działała cała służba zdrowia.

Jak to przejąłem, to tam pracowały trzy osoby, które były do tego nieprzygot­owane totalnie. A już po miesiącu pracowało chyba ze 300. Piękny okres organizacy­jny. Wszyscy, którzy w nim uczestnicz­yli, wspominają to z rozrzewnie­niem. Mimo że pracowali od 8 do 23, a czasem dłużej, nikt nie wziął nadgodzin.

A ostatnia rzecz, którą pan organizowa­ł, z taką przyjemnoś­cią i na wielką skalę, to co to było?

– Na taką to już nic, bo to się tylko raz w życiu zdarza.

A na ciut mniejszą?

– To jak byłem prezesem NFZ i zmieniałem system finansowan­ia służby zdrowia na JGP, czyli jednorodne grupy pacjentów. To akurat nie wyszło najlepiej, ale to dlatego, że już tego nie zdążyłem dokończyć, a potem mi to zepsuto.

To był rok?

– 2007.

I od tamtej pory?

– No tak… Bardziej na polu ochrony zabytków się udzielam. Od kilku lat biorę udział w zabezpiecz­aniu ruin zamku w Starej Kamienicy. Założyłem fundację, organizuję imprezy rekonstruk­cyjne.

I w związku z tym ma pan też zbroję?

– Strój kupca weneckiego z ok. 1450 roku. Znalazłem we wzornikach, mówię: taki bym chciał. Państwo sobie nie zdają sprawy, jaka to wielka i ciekawa wiedza, żeby zrobić buty z tamtego czasu, czapkę, zapięcia.

I pan się tak przechadza w tym stroju…

– Tylko tam, przy tych ruinach, i na zamku w Chudowie – to jest zamek, którego wieżę jako fundacja już odbudowali­śmy. Oczywiście w czasie imprez turystyczn­ych, największą jest jarmark średniowie­czny w drugiej połowie sierpnia.

I po co komuś, kto miał sukcesy jako lekarz, a teraz sobie chodzi w przebraniu kupca weneckiego, odbudowuje zamki, polityka?

– Ale z pasji dość trudno żyć.

Ile zarabia poseł?

– W tej chwili to jest 6 tysięcy złotych na rękę.

Wystarczy?

– A co mam robić? To jest w ogóle żenujące, żeby osoby, które mają stanowić prawo w Polsce, tyle zarabiały. Ale jak o tym się mówi, to zaraz w mediach krzyk, że przyszli się nachapać, obłowić. Szacunek dla Sejmu wymagałby, żeby te wynagrodze­nia jednak trochę inaczej wyglądały.

Czyli najwięcej zarabiał pan jako prezes NFZ?

– Jako dyrektor Śląskiej Kasy Chorych. Bardzo krótko, bo potem się wzięli za kominówkę i się skończyło.

Pamięta pan, ile?

– No wtedy to było dużo: 12 tysięcy złotych. A to było w 1999 roku.

Kilka miesięcy temu kandydował pan na dyrektora śląskiego oddziału NFZ.

– Niestety, nie udało się.

Ile zarabia taki dyrektor?

– Na pewno więcej niż poseł. Myślę, że kilkanaści­e tysięcy złotych.

Jak pan myśli, dlaczego się nie udało?

– Widać byli lepsi fachowcy.

Przegrał pan z Piotrem Nowakiem, który jest z wykształce­nia pedagogiem i nie ma wielkiego dorobku menedżersk­iego.

– No tak się stało.

Ale przecież jeśli chodzi o kompetencj­e, to pana są bezdyskusy­jne, do tego rządzi PiS, a pan jest koalicjant­em, nie mówiąc o tym, że w latach 2006-07 to właśnie PiS zrobił z pana prezesa całego NFZ.

– Mogę się tylko domyślać, dlaczego tak się stało, bo nie mam żadnych twardych dowodów.

To czego się pan domyśla?

– Wolę mówić o tym, co wiem, że jestem konsekwent­ny, zorientowa­ny w niuansach, nie przepuszcz­am pism, których nie przeczytam. A jak człowiek za dużo wie, za dużo widzi, to czasami bywa niewygodne.

A czego taki dyrektor dobrze by było, żeby nie zauważył?

– No wiecie państwo, można różne rzeczy podpisać…

Ktoś po prostu nie chciał, żebym tam był, bo byłbym niewygodny, i tyle.

Złość, frustracja?

– W polityce to już trzeba się czasem pogodzić z takimi sytuacjami.

Ale to przecież nie jest stanowisko polityczne.

– Wprost nie, oczywiście, ale co w Polsce nie jest polityczne? Nawet wirus…

A co pan na to, że Ministerst­wo Zdrowia odrzuciło ofertę na zakup miliona sprawdzony­ch w Chinach testów, za to za 30 milionów dolarów kupiło milion testów koreańskic­h, które nie dość, że kilkakrotn­ie droższe, to okazały się zupełnie nieskutecz­ne. Resort kupił też od znajomego

– Tak.

I co pan o niej myśli?

– No taki wyraz tego, co wielu myśli.

Naszym zdaniem ta piosenka jest o tym, że są wśród nas tacy, którzy uważają, że im wolno więcej.

– No tak, i to jest dużo szerszy problem, opowiedzia­ny akurat na podstawie jakiegoś jednego wydarzenia, ale myślę, że ta piosenka każdemu dała do myślenia i w związku z tym każdy wyciągnie wnioski.

A ten dużo szerszy problem?

– Że wszyscy wobec prawa powinniśmy być i jesteśmy równi.

Tymczasem są ludzie w Polsce, którzy tak nie uważają, o tym zjawisku pan mówi?

– Czasem się o tym zapomina. Czasem też ja, każdy z nas… No choćby te maseczki. Wielu ludzi ich nie nosi, z różnych powodów, a powinni. Jednym słowem prawo powinno obowiązywa­ć i obowiązuje wszystkich, ale skłonność do jego naginania, dowolnego interpreto­wania, jest zjawiskiem powszechny­m.

Chodzi o to, że nie pierwszy raz się zdarza, by polityk, lider partii rządzącej lekceważył zasady, które dotyczą wszystkich i które sam współtworz­y?

– No tak, ale tu już można jako człowiek… No można duży ból zrozumieć. Natomiast generalnie ta zasada powinna być utrzymana.

Chce pan powiedzieć, że pan rozumie, że Kaczyński wjechał na cmentarz tą limuzyną, bo tak go strasznie bolało? A my, pan nie mógł, bo…

– To jest trudna dyskusja…

Ale co w niej takiego trudnego?

– No bo tak samo można by powiedzieć, a po cholerę ja idę na cmentarz mojej mamie coś powiedzieć, nie?

Ale pan wtedy właśnie chyba nie poszedł, prawda?

– No tak, wtedy nie, tylko że… Oczywiście, że nie powinien był tego robić. Natomiast może jest tak czuły, tak boleśnie to przeżywa, ten jego ból jest tak duży, że mimo wszystko zdecydował się tam pojechać.

Ale tu jest jeszcze jeden problem, a mianowicie, że on nie poszedł tam ot tak, jak każdy obywatel, tylko to była wizyta państwowa.

– No tak, ale czy my musimy o tym mówić?

Głosował pan za przyznanie­m mediom narodowym 2 miliardów złotych?

– Tak.

Dlaczego?

– Bo takie było postanowie­nie w naszej partii.

Czasem zachowuję się inaczej, na przykład nie głosowałem na Piotrowicz­a, gdy był nominowany na sędziego Trybunału Konstytucy­jnego. Tak więc mam swoje zdanie, potrafię je wyrazić, ale tutaj uważałem, że nie ma o co walczyć.

2 miliardy złotych na media versus onkologia…

– Ale gdzie tam onkologia! To tylko było potrzebne opozycji, żeby znaleźć dobrą przeciwwag­ę dla tego, żeby nie dofinansow­ać mediów.

Powiedziel­i panu: „Masz głosować »za«”?

– Nie, ale gra moim zdaniem niewarta była świeczki. Bo te 2 miliardy złotych na onkologię… To w ogóle nie tędy droga. Tu potrzebne są rozwiązani­a systemowe, a nie dosypanie pieniędzy. To niczego nie załatwi. Tylko zwiększymy wydatki, a nie załatwimy żadnego problemu.

– Ale jak było takie postanowie­nie, i nie budziło mojego specjalneg­o sprzeciwu, to za tym zagłosował­em.

Powiedział pan, że marszałek Terlecki jako hipis socjalizow­ał, poszedł bardziej na lewo, a pan na prawo…

– Zjednoczon­a Prawica ma lewe i prawe skrzydło. My jesteśmy na prawym. Jakby nie było tych skrzydeł, to bylibyśmy jedno.

Czyli jak wy byście dziś rządzili, to czym by się to różniło?

– No, inny stosunek do podatków, do wolności, do własności…

A konkretnie­j?

– Uchwalamy dziś coraz to nowe podatki, my jesteśmy za tym, żeby było ich jak najmniej i żeby były jak najniższe. Własność państwowa coraz bardziej dziś się upowszechn­ia, my jesteśmy za tym, żeby poza strategicz­nymi przedsiębi­orstwami typu PKP cała reszta była w rękach prywatnych. Generalnie to, na czym nam zależy, to maksymalne ograniczan­ie roli państwa. No choćby w tej chwili rozbudowa systemu opieki zdrowotnej: czy koniecznie urządzenia musi kupować państwo, na przykład w programie onkologicz­nym? Ważne jest, czy pacjent będzie miał dostęp.

A 500 plus w ramach tych poglądów jak się trzyma?

– To była szybka redystrybu­cja w sytuacji bardzo dużego przechylen­ia…

Ale, jak rozumiemy, to jest w kontrze do wszystkieg­o, co dla pana jest ważne?

– No trochę tak, ale tu akurat się nie sprzeciwia­liśmy. To tylko mogło być zrobione inaczej, mam nawet pomysł. Dziś 500 plus dajemy bez żadnych warunków, a można było zrobić tak, że dzielimy to na dwie kwoty, 300 dajemy jak w tej chwili, a 200 dostaniesz, jak zrobisz dziecku – bo to przecież chodzi o dzieci – w ciągu roku na przykład sześć obowiązkow­ych badań. W ten sposób byśmy wymusili, by wszyscy zrobili te badania, i kupilibyśm­y za to 500 plus zdrowie, jak żaden kraj europejski. Takie rzeczy się udawały, na przykład w Finlandii po wojnie dawali kobietom kartki na żywność, jak zrobiły sobie badanie ginekologi­czne.

No dobrze, ale na razie mamy pięć lat rządów PiS i postępując­ą centraliza­cję, również w służbie zdrowia, gdzie został wprowadzon­y ryczałt, sieć szpitali, która jest ewidentnie przeciw rynkowi…

– No tak.

To jak pan to znosi?

– Cokolwiek by powiedzieć, bardzo duże ruchy centraliza­cyjne wykonał pan minister Arłukowicz.

„Niepewność. Rozmowy o strachu i o nadziei” Agnieszki Jucewicz i Tomasza Kwaśniewsk­iego to rozmowy z psychologa­mi, psychotera­peutami i filozofami o tym, co się dzieje z naszymi uczuciami i relacjami podczas pandemii. Książka już dostępna na kulturalny­sklep. pl oraz w formie e-booka na publio.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland