OSTATNI KĘS DLA dzika
Liczyłem, że PiS naprawi to, co się dzieje w łowiectwie, tym ostatnim relikcie komuny. Nic nie zrobili
Zbuntowani myśliwi: państwo traci miliardy
Myśliwi nie kochają już PiS-u?
Miałem wielkie nadzieje związane z PiS-em. Liczyłem, że naprawią to, co się dzieje w łowiectwie, tym ostatnim relikcie komuny. Podniosą standardy etyczne, ukrócą złodziejstwo. Kolejni ministrowie z PiS-u: Szyszko, Ardanowski, teraz Woś, robią jakieś ustawy specjalne, zmieniają zasady wyboru łowczych okręgowych. Ale te zmiany oznaczają głównie wprowadzanie od góry swoich ludzi. A łowiectwo powinno być apolityczne, łowczy powinni być wybierani przez delegatów kół łowieckich. PiS przez pięć lat nic w tej kwestii nie zrobił i tworzy nowe problemy.
Najnowszy pomysł rządu: w ramach „tarczy antykryzysowej” zabrać dochód z działalności gospodarczej Polskiego Związku Łowieckiego. Myśliwi oburzają się, że to „nacjonalizacja” majątku kół łowieckich.
Totalnie nieudany projekt, jak większość dotyczących gospodarki łowieckiej, jak to całe
„lex Ardanowski”, czyli rzekoma walka z ASF. Koła już się przed nim zabezpieczają. Inwestują, ile się da, w co tylko się da: płacą firmom zaliczki na budowy, remonty, a jak nie ma na co wydać, to kupują kostkę brukową i utwardzają place. Zostawiają sobie na koncie po 50 tysięcy złotych na odszkodowania dla rolników i tyle. Rząd pieniędzy nie zobaczy.
Dziennikarze piszą: „roczny przychód polskich myśliwych – ponad 300 mln zł. Z opłat za udział w polowaniach komercyjnych – ponad 72 mln. Ze sprzedaży tusz zwierząt – 150 mln. Ceny tuszy medalowego jelenia sięgają 1,5 tys. euro. Po odliczeniu czynszów za dzierżawę obwodów, odszkodowań za szkody w uprawach rolnych i innych kosztów w kasie PZŁ ma zostawać ponad 47 mln zł”. Wy liczycie inaczej.
Nie wiem, skąd te dane, ale to tylko ułamek całości. PZŁ nie jest zainteresowany ujawnieniem wszystkich dochodów. Mam przykład koła, które wzorowo prowadzi gospodarkę łowiecką: mają wysoki stan zwierzyny grubej, płacą odszkodowania właścicielom gruntów. Za zorganizowanie polowania dla obcokrajowców, tusze i trofea wzięli ponad 330 tysięcy złotych. A polowań dewizowych mogą odbywać się tysiące rocznie.
W Polsce jest około 2700 kół łowieckich, działają w prawie 5 tysiącach obwodów łowieckich, w tym 4700 w zarządzie PZŁ. Każde ma na koncie minimum 100-200 tysięcy złotych. A niektóre po 2 miliony złotych i więcej. Jeśli założymy, że średnia to 300 tysięcy złotych, to mamy już 810 milionów złotych na kontach kół. Nie wspominając o pałacykach myśliwskich czy pięknie wyremontowanych leśniczówkach.
W Polsce jest ponad 128 tysięcy myśliwych, płacą około 360 złotych składki rocznej. To kolejne 46 milionów złotych. Takie pieniądze idą na konto Zarządu Głównego PZŁ.
Nie liczy się też łapówek za przyjęcie do koła łowieckiego. Aż 18,5 tysiąca polujących w Polsce to myśliwi niezrzeszeni. Często nie mogą się dostać do kół. Oficjalnie zarząd koła ma prawo do jednorazowej opłaty od kandydata do wysokości 10 rocznych składek do PZŁ, czyli około 3600 złotych. Ale za członkostwo w ekskluzywnym kole płaci się czasem pod stołem nawet 30-50 tysięcy. Biznesmena, który pożąda dostępu do dobrego obwodu, na to stać.
Koła łowieckie dzierżawią od starostów grunty. Ich właściciel nie ma nic do powiedzenia, bo „lex Ardanowski” zniosło możliwość wyłączenia gruntu z obwodu łowieckiego. Od każdego hektara kilkadziesiąt groszy idzie do zarządu okręgowego i dalej głównego PZŁ. To kolejne miliony.
A za trofeum supermedalowego jelenia według cenników Lasów Państwowych obcokrajowcy płacą nawet 8-10 tysięcy euro! Te najpiękniejsze, które są rekordami kraju, nie powinny opuszczać Polski. Takie jest prawo. Ale ile takich nieoficjalnych rekordów wisi na ścianach w domach zagranicznych myśliwych!
Nikt tego nie próbuje zmienić?
Myśliwi alarmują: rząd chce zabrać nasze pieniądze! Nie wspominają, że one biorą się z tego, co od kilkudziesięciu lat dostają od państwa za darmo. Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda ani ich partie tego nie ruszyli, bo to środowisko ma swoich ludzi wszędzie i od czasów Bieruta chodzi do lasu jak po swoje. Tylko pieniądze są teraz dużo większe.
Wyciąganie teraz pieniędzy od kół jakąś specustawą, zabieranie majątków, jak na Białorusi, nie ma sensu. Ale trzeba powiedzieć: od dziś robimy inaczej. Tak, żeby państwo miało pieniądze z podatków, rolnik fundusze pokrywające szkody spowodowane przez zwierzynę, a społeczeństwo dostęp do zdrowych, naturalnych zasobów lasów i pól.
Przykładem mogą być kraje ościenne: Niemcy, Szwecja czy Czechy.
Dlaczego nie chcecie się przedstawić?
Święty Hubert i święty Eustachy to patroni myśliwych. Chcemy polować, kochamy łowiectwo, to nasza pasja i życie. Ale gdy zadrzesz ze środowiskiem – to po tobie. Koło łowieckie może nas wykluczyć, pretekst się znajdzie. Od członkostwa w PZŁ zależy, czy mamy pozwolenie na broń. W tym środowisku wszyscy mają haki na wszystkich.
Polują lokalne elity: politycy, sędziowie, policjanci, księża. To daje poczucie bezkarności. Więc jeśli coś widziałeś niewygodnego dla zarządu, lepiej zapomnij, bo będziesz mieć kłopoty. To zaszłości sprzed lat. Kiedyś łowiectwo i broń były tylko dla swoich: prominentnych funkcjonariuszy partii, wojskowych, gości z zagranicy ....
Świętej pamięci minister Jan Szyszko mówił, że w Polsce działa najlepszy model łowiectwa. A dlaczego? Bo za tym stoi kasa i prestiż uprzywilejowanej grupy. I tak u niego było: na Hubertusie w Węgrowie wozili go z biskupem karocą, na darmowych polowaniach pod lufy wypuszczali mu setki odchowanych bażantów. Cała „góra” tam była: ludzie z ministerstwa, PZŁ, dyrekcji Lasów Państwowych polowali w OHZ-ach na koszt państwa.
Co to jest OHZ?
To elitarne i najbogatsze w zwierzynę obwody przeznaczone na ośrodki hodowli, miejsca ekskluzywnych polowań. Ponad 200 podlega pod Lasy Państwowe, a kilkanaście bezpośrednio pod Zarząd Główny PZŁ. Są tam prowadzone tak zwane polowania szkoleniowe. Jedzie grupa, bawi się, następnego dnia idzie do lasu i strzela do zwierząt podkarmianych przez poprzednie pół roku. Te zwierzęta nie nauczyły się unikać człowieka, bo on im dostarcza karmę. Takie polowanie to bardziej egzekucja niż myślistwo. I tak od lat bawi się góra. A szeregowi członkowie PZŁ nawet nie wiedzą o tym. I jak po wspólnej kolacji i polowaniu politycy mogą podejmować niezależne decyzje w sprawie łowiectwa?
Co uważacie za główny problem w polskim myślistwie?
Kłusownictwo. Ludzi, którzy polują dla taniego mięsa. To nie pasjonaci, którzy to robią dla przygody, trofeum, odpoczynku na łonie natury… Przez to mamy opinię morderców.
Czasami chce nam się krzyczeć: koło Drohiczyna myśliwy podczas polowania na bażanty skłusował na oczach miejscowego rolnika klępę, dorosłą samicę łosia, który w Polsce jest pod ochroną od lat. To było w lutym, kiedy klępy są brzemienne. Rolnik powiadomił policję, ale nie słyszeliśmy o jakichkolwiek konsekwencjach. Takie zdarzenia liczą się w setkach.
Kiedyś ludzie kłusowali z biedy, głodu. Dzisiejszy kłusownik często ma legitymację PZŁ, pozwolenie na broń i polowanie. Zwierzyna nie ma szans – są noktowizory, tłumiki, niektórzy do wypatrywania byków na rykowisku używają dronów. To nie ma nic wspólnego ze szlachetną pasją.
Dlaczego różnica w oficjalnych liczbach strzelanych saren w Polsce i w Niemczech wynosi kilkaset tysięcy? Bo wielu upolowanych u nas saren nie ma w statystykach. Co ciekawe – w jeleniach nie ma takiej różnicy. Bo jelenia trudniej podejść, a sarna wejdzie nawet do bagażnika osobówki.
Saren ginie więcej, odkąd ASF zredukował populację dzika. Wcześniej jak ktoś upolował dzika 70-80 kilo, narobił kiełbasy dla siebie, rodziny, poczęstował sąsiadów, a nadwyżkę sprzedał do gastronomii. Teraz kłusuje się sarnę. To najlepsze, najdroższe mięso idzie na kiełbasę. Legalnie strzela się jedną, a trzy, cztery na lewo. Bo sarna to niewiele mięsa, z 8 kilogramów, jak jest źle trafiona lub źle wypatroszona, to mniej. Więc żeby opłacało się wyciągać nadziewarkę do robienia kiełbasy, trzeba mieć kilka saren.
Tam, gdzie nie ma dzików, populacja saren drastycznie spadła. Za kilka lat ich nie będzie. Te, co zostaną, dobijają wilki i rysie, których liczba rośnie I co powiemy naszym dzieciom i wnukom? Że to kolejny gatunek na wymarciu? A państwo traci miliony.
Są chyba jakieś kary za kłusowanie. Myśliwy ma jakieś limity, pozwolenia.
zorganizować wycenę zwierzyny. Ale częściej właściciel biura umawia się z kołem na zasadzie zaufania i drży, żeby gościa nie spotkał przykry wypadek.
A władze koła dobrze się szykują: całe obwody są zamykane dla innych myśliwych tydzień przed polowaniem. Tylko podprowadzający może tam wejść. To on odpowiada za prawidłowo oddany strzał. Powinien się porozumieć z gościem, którą sztukę można strzelać. Ale tłumacza najczęściej nie ma. Kończy się na języku migowym, szerokim uśmiechu i słowach „yes”, „gut”, „OK”. Podprowadzający może i chciałby powiedzieć „trzeci jeleń z lewej”, ale nie potrafi. Wybiera więc gość. I padają najlepsze genetycznie osobniki. W trakcie takich polowań pojęcie selekcji nie istnieje.
W dokumentacji zapisuje się, że podczas oddania strzału chybiono zwierzynę, a reszta koła dostaje informację, że Duńczycy czy Niemcy znowu pochlali i po ciężkiej nocy z dziewczynami z agencji nie trafiali zwierzyny. Choć prawda jest taka, że wielu z nich to doskonali strzelcy i trafiają dokładnie tam, gdzie chcą.
Wywożą z kraju trofeum, a podprowadzający dostaje pod stołem 1-2 tysiące euro od byka, zostaje mu jeszcze tusza, jeśli gość jej nie chce.
I to wszystko po to, żeby koła miały pieniądze na wypłatę odszkodowań dla rolników?
Teoretycznie. Bo myśliwi często traktują rolników jak ludzi drugiej kategorii, których można zastraszyć, oszukać, nie płacić za szkody. Gdyby rolnik miał gwarancję, że dostanie odszkodowanie, nie byłoby takiej niechęci między nimi.
W Unii rolnik dostaje ekwiwalent za polowania na jego ziemi. Odprowadza od tego podatek. A polujący ma wyłączne prawo do upolowanej zwierzyny. Wszyscy są zadowoleni: państwo, rolnik i polujący. U nas rolnik musi się sądzić o odszkodowanie, zamiast odpoczywać po pracy. Taki proces potrafi potrwać ze dwa lata. A na koniec dostaje kilkaset złotych.
W Polsce od sześciu lat nie udało się zahamować epidemii ASF. Dlaczego?
Wielu myśliwych nie chce w tym uczestniczyć. Niektóre koła wręcz mówią: „Oszczędzamy lochy, jak ich nie będzie, to nie będzie na co polować”. Nie chcą czekać, aż zdrowa populacja się odrodzi. Mają po 60, 70 lat i szkoda im każdego roku. Poza tym to koszty – myśliwi sami kupują ubrania, rękawice, wiadra, łopaty, amunicję, paliwo...
A państwo zalega z wypłatami za odstrzał sanitarny za 2019 rok, więc myśliwym brakuje motywacji finansowej, by pomagać. Zamiast płacić, rząd próbuje wywierać presję: macie strzelić tyle, a jak nie, to przyślemy wojsko albo strażaków, a nawet zabierzemy wam obwód łowiecki. No to myśliwi zaczynają kombinować.
Jak?
Każde koło łowieckie w strefie ASF dostało od państwa dwie chłodnie weterynaryjne. Dostaje za lochę 650 złotych, za inne dziki 300 złotych. Jak upoluje 10-15 dzików, przyjeżdża weterynarz, pobierane są próbki. Jeśli dziki mają ASF, tusze są utylizowane. Ale jeśli nie, służb weterynaryjnych nie interesuje, co się z nimi dzieje. A wtedy myśliwi przenoszą je do drugiej chłodni, obniżają temperaturę, by mięso się nie psuło – przymrożona zwierzyna w skórze może nawet miesiąc wisieć. A potem zgłaszają te dziki jako nowo strzelone. Temu trochę wagi dodadzą, temu ujmą, w chłodni zmieniają ułożenie: tego, co ma
100 kilogramów, przenoszą do środka, lochę wieszają przed warchlaka. Potem do tych dzików dokłada się nowe, przyjeżdża weterynarz, pobiera próbki, zamyka chłodnię i dziki jeszcze raz idą w obieg.
W końcu ministerstwo się połapało i wprowadzili nowy obowiązek: trzeba naciąć ucho dzika. Tyle że jak dziki się gryzą, walczą, to takie rany uszu mają często. A jaki weterynarz wejdzie sprawdzić takie nacięcie, jak za chwilę ma dyżur w rzeźni albo jedzie do chlewni dawać zastrzyki świniom?
To teraz kazali robić dzikom zdjęcie. Ale jak zrobisz zdjęcie z bliska, dzik ma 100 kilogramów, jak z dalszej odległości, ten sam ma 40. Konia z rzędem temu, kto się kapnie. Skarb państwa jest dalej oszukiwany.
Zresztą cała ustawa to bubel, chyba pisał ją ktoś, kto nigdy nie widział dzika. Dopuszczono do polowania sanitarnego używanie tłumików. Koło, w którym jest 60 członków, dostaje przydział na 30 odstrzałów sanitarnych. Czyli na jednego myśliwego – pół dzika. Jaki myśliwy, mając w perspektywie taki zarobek, kupi sobie tłumik za 2 tysiące złotych?
Może mogą się zrzucić?
Z pożyczaniem nie jest tak prosto, bo po założeniu tłumika zmienia się trajektoria wystrzelonej kuli, powinno się przestrzelać taką broń na strzelnicy.