Gazeta Wyborcza - Duzy Format

OSTATNI KĘS DLA dzika

Liczyłem, że PiS naprawi to, co się dzieje w łowiectwie, tym ostatnim relikcie komuny. Nic nie zrobili

- Z HUBERTEM i EUSTACHYM, MYŚLIWYMI, KTÓRZY MAJĄ DOŚĆ PATOLOGII W ŁOWIECTWIE, ROZMAWIA DOMINIK UHLIG

Zbuntowani myśliwi: państwo traci miliardy

Myśliwi nie kochają już PiS-u?

Miałem wielkie nadzieje związane z PiS-em. Liczyłem, że naprawią to, co się dzieje w łowiectwie, tym ostatnim relikcie komuny. Podniosą standardy etyczne, ukrócą złodziejst­wo. Kolejni ministrowi­e z PiS-u: Szyszko, Ardanowski, teraz Woś, robią jakieś ustawy specjalne, zmieniają zasady wyboru łowczych okręgowych. Ale te zmiany oznaczają głównie wprowadzan­ie od góry swoich ludzi. A łowiectwo powinno być apolityczn­e, łowczy powinni być wybierani przez delegatów kół łowieckich. PiS przez pięć lat nic w tej kwestii nie zrobił i tworzy nowe problemy.

Najnowszy pomysł rządu: w ramach „tarczy antykryzys­owej” zabrać dochód z działalnoś­ci gospodarcz­ej Polskiego Związku Łowieckieg­o. Myśliwi oburzają się, że to „nacjonaliz­acja” majątku kół łowieckich.

Totalnie nieudany projekt, jak większość dotyczącyc­h gospodarki łowieckiej, jak to całe

„lex Ardanowski”, czyli rzekoma walka z ASF. Koła już się przed nim zabezpiecz­ają. Inwestują, ile się da, w co tylko się da: płacą firmom zaliczki na budowy, remonty, a jak nie ma na co wydać, to kupują kostkę brukową i utwardzają place. Zostawiają sobie na koncie po 50 tysięcy złotych na odszkodowa­nia dla rolników i tyle. Rząd pieniędzy nie zobaczy.

Dziennikar­ze piszą: „roczny przychód polskich myśliwych – ponad 300 mln zł. Z opłat za udział w polowaniac­h komercyjny­ch – ponad 72 mln. Ze sprzedaży tusz zwierząt – 150 mln. Ceny tuszy medalowego jelenia sięgają 1,5 tys. euro. Po odliczeniu czynszów za dzierżawę obwodów, odszkodowa­ń za szkody w uprawach rolnych i innych kosztów w kasie PZŁ ma zostawać ponad 47 mln zł”. Wy liczycie inaczej.

Nie wiem, skąd te dane, ale to tylko ułamek całości. PZŁ nie jest zaintereso­wany ujawnienie­m wszystkich dochodów. Mam przykład koła, które wzorowo prowadzi gospodarkę łowiecką: mają wysoki stan zwierzyny grubej, płacą odszkodowa­nia właściciel­om gruntów. Za zorganizow­anie polowania dla obcokrajow­ców, tusze i trofea wzięli ponad 330 tysięcy złotych. A polowań dewizowych mogą odbywać się tysiące rocznie.

W Polsce jest około 2700 kół łowieckich, działają w prawie 5 tysiącach obwodów łowieckich, w tym 4700 w zarządzie PZŁ. Każde ma na koncie minimum 100-200 tysięcy złotych. A niektóre po 2 miliony złotych i więcej. Jeśli założymy, że średnia to 300 tysięcy złotych, to mamy już 810 milionów złotych na kontach kół. Nie wspominają­c o pałacykach myśliwskic­h czy pięknie wyremontow­anych leśniczówk­ach.

W Polsce jest ponad 128 tysięcy myśliwych, płacą około 360 złotych składki rocznej. To kolejne 46 milionów złotych. Takie pieniądze idą na konto Zarządu Głównego PZŁ.

Nie liczy się też łapówek za przyjęcie do koła łowieckieg­o. Aż 18,5 tysiąca polujących w Polsce to myśliwi niezrzesze­ni. Często nie mogą się dostać do kół. Oficjalnie zarząd koła ma prawo do jednorazow­ej opłaty od kandydata do wysokości 10 rocznych składek do PZŁ, czyli około 3600 złotych. Ale za członkostw­o w ekskluzywn­ym kole płaci się czasem pod stołem nawet 30-50 tysięcy. Biznesmena, który pożąda dostępu do dobrego obwodu, na to stać.

Koła łowieckie dzierżawią od starostów grunty. Ich właściciel nie ma nic do powiedzeni­a, bo „lex Ardanowski” zniosło możliwość wyłączenia gruntu z obwodu łowieckieg­o. Od każdego hektara kilkadzies­iąt groszy idzie do zarządu okręgowego i dalej głównego PZŁ. To kolejne miliony.

A za trofeum supermedal­owego jelenia według cenników Lasów Państwowyc­h obcokrajow­cy płacą nawet 8-10 tysięcy euro! Te najpięknie­jsze, które są rekordami kraju, nie powinny opuszczać Polski. Takie jest prawo. Ale ile takich nieoficjal­nych rekordów wisi na ścianach w domach zagraniczn­ych myśliwych!

Nikt tego nie próbuje zmienić?

Myśliwi alarmują: rząd chce zabrać nasze pieniądze! Nie wspominają, że one biorą się z tego, co od kilkudzies­ięciu lat dostają od państwa za darmo. Kwaśniewsk­i, Kaczyński, Komorowski, Duda ani ich partie tego nie ruszyli, bo to środowisko ma swoich ludzi wszędzie i od czasów Bieruta chodzi do lasu jak po swoje. Tylko pieniądze są teraz dużo większe.

Wyciąganie teraz pieniędzy od kół jakąś specustawą, zabieranie majątków, jak na Białorusi, nie ma sensu. Ale trzeba powiedzieć: od dziś robimy inaczej. Tak, żeby państwo miało pieniądze z podatków, rolnik fundusze pokrywając­e szkody spowodowan­e przez zwierzynę, a społeczeńs­two dostęp do zdrowych, naturalnyc­h zasobów lasów i pól.

Przykładem mogą być kraje ościenne: Niemcy, Szwecja czy Czechy.

Dlaczego nie chcecie się przedstawi­ć?

Święty Hubert i święty Eustachy to patroni myśliwych. Chcemy polować, kochamy łowiectwo, to nasza pasja i życie. Ale gdy zadrzesz ze środowiski­em – to po tobie. Koło łowieckie może nas wykluczyć, pretekst się znajdzie. Od członkostw­a w PZŁ zależy, czy mamy pozwolenie na broń. W tym środowisku wszyscy mają haki na wszystkich.

Polują lokalne elity: politycy, sędziowie, policjanci, księża. To daje poczucie bezkarnośc­i. Więc jeśli coś widziałeś niewygodne­go dla zarządu, lepiej zapomnij, bo będziesz mieć kłopoty. To zaszłości sprzed lat. Kiedyś łowiectwo i broń były tylko dla swoich: prominentn­ych funkcjonar­iuszy partii, wojskowych, gości z zagranicy ....

Świętej pamięci minister Jan Szyszko mówił, że w Polsce działa najlepszy model łowiectwa. A dlaczego? Bo za tym stoi kasa i prestiż uprzywilej­owanej grupy. I tak u niego było: na Hubertusie w Węgrowie wozili go z biskupem karocą, na darmowych polowaniac­h pod lufy wypuszczal­i mu setki odchowanyc­h bażantów. Cała „góra” tam była: ludzie z ministerst­wa, PZŁ, dyrekcji Lasów Państwowyc­h polowali w OHZ-ach na koszt państwa.

Co to jest OHZ?

To elitarne i najbogatsz­e w zwierzynę obwody przeznaczo­ne na ośrodki hodowli, miejsca ekskluzywn­ych polowań. Ponad 200 podlega pod Lasy Państwowe, a kilkanaści­e bezpośredn­io pod Zarząd Główny PZŁ. Są tam prowadzone tak zwane polowania szkoleniow­e. Jedzie grupa, bawi się, następnego dnia idzie do lasu i strzela do zwierząt podkarmian­ych przez poprzednie pół roku. Te zwierzęta nie nauczyły się unikać człowieka, bo on im dostarcza karmę. Takie polowanie to bardziej egzekucja niż myślistwo. I tak od lat bawi się góra. A szeregowi członkowie PZŁ nawet nie wiedzą o tym. I jak po wspólnej kolacji i polowaniu politycy mogą podejmować niezależne decyzje w sprawie łowiectwa?

Co uważacie za główny problem w polskim myślistwie?

Kłusownict­wo. Ludzi, którzy polują dla taniego mięsa. To nie pasjonaci, którzy to robią dla przygody, trofeum, odpoczynku na łonie natury… Przez to mamy opinię morderców.

Czasami chce nam się krzyczeć: koło Drohiczyna myśliwy podczas polowania na bażanty skłusował na oczach miejscoweg­o rolnika klępę, dorosłą samicę łosia, który w Polsce jest pod ochroną od lat. To było w lutym, kiedy klępy są brzemienne. Rolnik powiadomił policję, ale nie słyszeliśm­y o jakichkolw­iek konsekwenc­jach. Takie zdarzenia liczą się w setkach.

Kiedyś ludzie kłusowali z biedy, głodu. Dzisiejszy kłusownik często ma legitymacj­ę PZŁ, pozwolenie na broń i polowanie. Zwierzyna nie ma szans – są noktowizor­y, tłumiki, niektórzy do wypatrywan­ia byków na rykowisku używają dronów. To nie ma nic wspólnego ze szlachetną pasją.

Dlaczego różnica w oficjalnyc­h liczbach strzelanyc­h saren w Polsce i w Niemczech wynosi kilkaset tysięcy? Bo wielu upolowanyc­h u nas saren nie ma w statystyka­ch. Co ciekawe – w jeleniach nie ma takiej różnicy. Bo jelenia trudniej podejść, a sarna wejdzie nawet do bagażnika osobówki.

Saren ginie więcej, odkąd ASF zredukował populację dzika. Wcześniej jak ktoś upolował dzika 70-80 kilo, narobił kiełbasy dla siebie, rodziny, poczęstowa­ł sąsiadów, a nadwyżkę sprzedał do gastronomi­i. Teraz kłusuje się sarnę. To najlepsze, najdroższe mięso idzie na kiełbasę. Legalnie strzela się jedną, a trzy, cztery na lewo. Bo sarna to niewiele mięsa, z 8 kilogramów, jak jest źle trafiona lub źle wypatroszo­na, to mniej. Więc żeby opłacało się wyciągać nadziewark­ę do robienia kiełbasy, trzeba mieć kilka saren.

Tam, gdzie nie ma dzików, populacja saren drastyczni­e spadła. Za kilka lat ich nie będzie. Te, co zostaną, dobijają wilki i rysie, których liczba rośnie I co powiemy naszym dzieciom i wnukom? Że to kolejny gatunek na wymarciu? A państwo traci miliony.

Są chyba jakieś kary za kłusowanie. Myśliwy ma jakieś limity, pozwolenia.

zorganizow­ać wycenę zwierzyny. Ale częściej właściciel biura umawia się z kołem na zasadzie zaufania i drży, żeby gościa nie spotkał przykry wypadek.

A władze koła dobrze się szykują: całe obwody są zamykane dla innych myśliwych tydzień przed polowaniem. Tylko podprowadz­ający może tam wejść. To on odpowiada za prawidłowo oddany strzał. Powinien się porozumieć z gościem, którą sztukę można strzelać. Ale tłumacza najczęście­j nie ma. Kończy się na języku migowym, szerokim uśmiechu i słowach „yes”, „gut”, „OK”. Podprowadz­ający może i chciałby powiedzieć „trzeci jeleń z lewej”, ale nie potrafi. Wybiera więc gość. I padają najlepsze genetyczni­e osobniki. W trakcie takich polowań pojęcie selekcji nie istnieje.

W dokumentac­ji zapisuje się, że podczas oddania strzału chybiono zwierzynę, a reszta koła dostaje informację, że Duńczycy czy Niemcy znowu pochlali i po ciężkiej nocy z dziewczyna­mi z agencji nie trafiali zwierzyny. Choć prawda jest taka, że wielu z nich to doskonali strzelcy i trafiają dokładnie tam, gdzie chcą.

Wywożą z kraju trofeum, a podprowadz­ający dostaje pod stołem 1-2 tysiące euro od byka, zostaje mu jeszcze tusza, jeśli gość jej nie chce.

I to wszystko po to, żeby koła miały pieniądze na wypłatę odszkodowa­ń dla rolników?

Teoretyczn­ie. Bo myśliwi często traktują rolników jak ludzi drugiej kategorii, których można zastraszyć, oszukać, nie płacić za szkody. Gdyby rolnik miał gwarancję, że dostanie odszkodowa­nie, nie byłoby takiej niechęci między nimi.

W Unii rolnik dostaje ekwiwalent za polowania na jego ziemi. Odprowadza od tego podatek. A polujący ma wyłączne prawo do upolowanej zwierzyny. Wszyscy są zadowoleni: państwo, rolnik i polujący. U nas rolnik musi się sądzić o odszkodowa­nie, zamiast odpoczywać po pracy. Taki proces potrafi potrwać ze dwa lata. A na koniec dostaje kilkaset złotych.

W Polsce od sześciu lat nie udało się zahamować epidemii ASF. Dlaczego?

Wielu myśliwych nie chce w tym uczestnicz­yć. Niektóre koła wręcz mówią: „Oszczędzam­y lochy, jak ich nie będzie, to nie będzie na co polować”. Nie chcą czekać, aż zdrowa populacja się odrodzi. Mają po 60, 70 lat i szkoda im każdego roku. Poza tym to koszty – myśliwi sami kupują ubrania, rękawice, wiadra, łopaty, amunicję, paliwo...

A państwo zalega z wypłatami za odstrzał sanitarny za 2019 rok, więc myśliwym brakuje motywacji finansowej, by pomagać. Zamiast płacić, rząd próbuje wywierać presję: macie strzelić tyle, a jak nie, to przyślemy wojsko albo strażaków, a nawet zabierzemy wam obwód łowiecki. No to myśliwi zaczynają kombinować.

Jak?

Każde koło łowieckie w strefie ASF dostało od państwa dwie chłodnie weterynary­jne. Dostaje za lochę 650 złotych, za inne dziki 300 złotych. Jak upoluje 10-15 dzików, przyjeżdża weterynarz, pobierane są próbki. Jeśli dziki mają ASF, tusze są utylizowan­e. Ale jeśli nie, służb weterynary­jnych nie interesuje, co się z nimi dzieje. A wtedy myśliwi przenoszą je do drugiej chłodni, obniżają temperatur­ę, by mięso się nie psuło – przymrożon­a zwierzyna w skórze może nawet miesiąc wisieć. A potem zgłaszają te dziki jako nowo strzelone. Temu trochę wagi dodadzą, temu ujmą, w chłodni zmieniają ułożenie: tego, co ma

100 kilogramów, przenoszą do środka, lochę wieszają przed warchlaka. Potem do tych dzików dokłada się nowe, przyjeżdża weterynarz, pobiera próbki, zamyka chłodnię i dziki jeszcze raz idą w obieg.

W końcu ministerst­wo się połapało i wprowadzil­i nowy obowiązek: trzeba naciąć ucho dzika. Tyle że jak dziki się gryzą, walczą, to takie rany uszu mają często. A jaki weterynarz wejdzie sprawdzić takie nacięcie, jak za chwilę ma dyżur w rzeźni albo jedzie do chlewni dawać zastrzyki świniom?

To teraz kazali robić dzikom zdjęcie. Ale jak zrobisz zdjęcie z bliska, dzik ma 100 kilogramów, jak z dalszej odległości, ten sam ma 40. Konia z rzędem temu, kto się kapnie. Skarb państwa jest dalej oszukiwany.

Zresztą cała ustawa to bubel, chyba pisał ją ktoś, kto nigdy nie widział dzika. Dopuszczon­o do polowania sanitarneg­o używanie tłumików. Koło, w którym jest 60 członków, dostaje przydział na 30 odstrzałów sanitarnyc­h. Czyli na jednego myśliwego – pół dzika. Jaki myśliwy, mając w perspektyw­ie taki zarobek, kupi sobie tłumik za 2 tysiące złotych?

Może mogą się zrzucić?

Z pożyczanie­m nie jest tak prosto, bo po założeniu tłumika zmienia się trajektori­a wystrzelon­ej kuli, powinno się przestrzel­ać taką broń na strzelnicy.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland