Chętnie poznam pani kota
Potrzebowałem, żeby ktoś przetłumaczył mi na czeski dwie strony tekstu. Otworzyłem książkę telefoniczną Pragi i znalazłem dział: tłumacze z języka polskiego. Pod pierwszym numerem nikt nie odbierał telefonu, pod drugim usłyszałem kobiecy głos. Był oficjalny, a pod spodem – jeśli oczywiście głos może mieć swój spód – smutny.
– Nie zajmuję się tłumaczeniami na zlecenie, przekładam książki – odparł głos. – A do tego umiera mój kot, więc pan pozwoli, że skończę rozmowę.
Często nie panuję nad sobą i reakcje mam nieadekwatne do sytuacji.
– Kotek? – upewniłem się. – Ja też mam kota, nazywa się Holka, na cześć języka czeskiego. A jak pani kot ma na imię?
Głos chwilę się wahał.
– Matysek.
– A to chętnie bym poznał pani kota, póki jeszcze żyje.
Teraz, kiedy z właścicielką głosu przyjaźnimy się 15 lat, domyślam się, że forma, której hołdowała w życiu, kazała jej zakwalifikować moje zachowanie do kategorii „bezczelne”. Ale jednocześnie do podkategorii „frapujące”.
– Proszę przyjechać – powiedziała zrezygnowanym tonem.
– I niech pan nie zapomni tych dwóch stron do tłumaczenia.
Poznałem Matyska, który umarł trzy dni później.
Tekst był gotowy następnego dnia. Pani Stachová nie chciała za tłumaczenie pieniędzy. Powiedziała, że jest zadowolona, że się czymś w tym czasie zajmowała, i niczego nie oczekuje.
Spytałem, czy mogę przywieźć jej w prezencie książki z Polski.
Nie ma potrzeby, dostaje od wydawnictw.
Mimo to przywiozłem i wprosiłem się ponownie.
– Będzie pan łaskaw postawić tę szklankę na serwetce, to stary stół, łatwo powstają plamy od gorącego na politurze.
Kiedyś ktoś opiekował się moim mieszkaniem i mi stół zniszczył.
– Ja tam bym pilnował tego mieszkania lepiej – odparłem. (Patrz: akapit „Często nie panuję…”). – O stół dbałbym jak o klejnot.
Wzięła z krzesła torebkę, zanurzyła w niej rękę.
– Jak przyjdzie czas, to pan popilnuje, a klucze może pan wziąć już teraz – oznajmiła. – Może mnie przecież nie być, a pan będzie miał silną potrzebę zamieszkania.
W wieku 76 lat przetłumaczyła moją pierwszą książkę na czeski. Teraz ma 87 lat i tłumaczy szóstą.
W towarzystwie Mrożka, Gombrowicza czy Herlinga-Grudzińskiego, których tłumaczyła, czułem się trochę nieswojo. Została legendą przekładu w Czechach.
Stawiam tezę, że jest najdłużej pracującą tłumaczką literatury polskiej na świecie.
Pierwszą książkę przełożyła w wieku 16 lat, a wydano ją jeszcze przed jej maturą, w roku 1950. Był to „Samson”
Kazimierza Brandysa. Ostatnią książką jest „Nakarmić kamień” Bronki Nowickiej (my z panią H. w sporze o Nike dla Nowickiej jesteśmy na „tak”). Oznacza to, że Helena Stachová tłumaczy
BEZ PRZERWY 71 lat.
W ostatnim roku przekładała Krall i Kapuścińskiego. O reportażu mówi, że na starość lubi go tłumaczyć najbardziej, bo jest „nowoczesny, żywy, podobny do sztuk teatralnych, z mnóstwem dialogów”.
– Reportaż jest dla mnie ożywczy – stwierdza. Z zapałem czytuje „Duży Format”.
Właśnie przed tygodniem otrzymała najważniejszą czeską nagrodę państwową za dorobek swojego życia.
Serdecznie Pani Stachovej w imieniu redakcji
„Gazety Wyborczej” gratulujemy!
A prawda z dzisiejszego odcinka? Oczywiście: kochać koty.