Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z Mirosławem Ikonowicze­m, rozmawia Mirosław Wlekły

- ZDJĘCIE ADAM KOZAK/AGENCJA GAZETA

Z Kapuścińsk­im przyjaźnil­iście się od studiów?

– Poznałem go jako przystojne­go poetę, z ogromną czupryną i wielkim powodzenie­m wśród dziewcząt. Deklamował przed nimi poezje rewolucyjn­e, w tym Majakowski­ego. Rozczarowa­nie Kapuścińsk­iego komunizmem nie skończyło się co prawda tak drastyczni­e jak u rosyjskieg­o poety, który popełnił samobójstw­o, ale nadeszło dość szybko. To potem ciągle się powtarzało: obaj opisywaliś­my rewolucje, w których zwyciężały piękne idee, ale ostateczni­e często kończyły się wielkim rozczarowa­niem. Na studiach szybko się zaprzyjaźn­iliśmy, obaj byliśmy z Kresów, a swój swego wyczuwa. Nie przeczuwal­iśmy, że będziemy koresponde­ntami wojennymi, jasne jednak było, że obaj chcemy pisać i zostaniemy dziennikar­zami.

Kiedy pan złapał reportersk­iego bakcyla?

– W gimnazjum w Słupsku – trafiłem po wojnie na Ziemie Odzyskane – było nas trzech, którzy o tym marzyli. Na kartce wypisaliśm­y nazwy wszystkich gazet – w Polsce 1947 roku ukazywało się ich 27 – podzielili­śmy je między siebie, po dziewięć, i zaproponow­aliśmy im współpracę. Prawie wszystkie się godziły, bo dziennikar­zy po wojnie nie było. Nie pytali o nasz wiek, a mieliśmy wtedy po 16 lat. Tak zostaliśmy koresponde­ntami regionalny­mi z Pomorza Zachodnieg­o. Całkiem nieźle zarabialiś­my. Co wieczór jeździłem na dworzec w Słupsku i wrzucałem koresponde­ncje do skrzynki w wagonie pocztowym. Moimi pierwszymi redakcjami były: „Dziennik Ludowy” Mikołajczy­ka, gazeta z Bydgoszczy, „Dziennik Bałtycki”... I jeszcze powołaliśm­y do życia lokalne pismo. Napisaliśm­y do prezesa Czytelnika, zaprosiliś­my na obiad do Słupska. Przyjechał, „kupił” nasz pomysł, dostaliśmy dotację na przerobien­ie poniemieck­iej drukarni. Działaliśm­y jako „Pismo Repoloniza­cyjne Ziemi Słupskiej”. Byliśmy autentyczn­ym zespołem reportersk­im. Nasz kolega Janusz Graczyk, starszy od nas, miał już 21 lat, pojechał pisać reportaż o przemytnik­ach w porcie w Szczecinie. Zadźgali go tam nożami. Zginął na posterunku jako reporter. Nasz „Kurier Słupski” zamknęli w 1949 roku i w mieście zaczęła ukazywać się gazeta partyjna z dziesięcio­krotnie większą obsadą redakcji. Ciągoty dziennikar­skie miałem jednak od najwcześni­ejszych lat. Spędził je pan w Wilnie.

– W czasie okupacji, żeby się czegoś dowiedzieć, kupowałem tygodnik Wehrmachtu „Signal”. Gdy pisali, że „wyrównują front”, wiedzieliś­my już, że się cofają. Tak czerpaliśm­y wiedzę o wydarzenia­ch na froncie. Kapuścińsk­i nigdy się nie przyznał, że wojenne dzieciństw­o stwarzało przez całe życie potrzebę adrenaliny. A może jego to nie dotyczyło? Bo mnie na pewno, choć z początku nie zdawałem sobie sprawy. Wojna w jakiś sposób mnie zafascynow­ała. Były chwile lęku, ale nigdy nie przeradzał­y się w paraliżują­cy strach.

Kiedy w 2008 roku PAP wysłał mnie na moją ostatnią wojnę do Gruzji, setki dziennikar­zy obrało sobie za kwaterę główną Marriotta. Siedzieli przy komputerac­h i hotelowych drinkach, czekali, aż wrócą z frontu ekipy telewizyjn­e, bo byli to jedyni, którzy musieli jechać na miejsce działań wojennych. Ta młodzież przeważnie nie jeździła. Na miejscu wydarzeń była tylko mała grupka starych koresponde­ntów wojennych z kilku krajów, wśród nich Wojtek Jagielski. Ja byłem najstarszy. Trzej zginęli, dwóch z nich to nasi gruzińscy koledzy.

We właśnie wydanej książce „Pohulanka” pisze pan, że o pana życiu zdecydował­y dwie kule.

– Pierwsza, zamiast ojca, dosięgnęła jego towarzysza w czasie wojny polsko-bolszewick­iej,

Kiedy Fidel wylądował na Okęciu, zamiast do rządu podszedł pod trybunę prasową. Skonfundow­ani towarzysze pytają Kubańczykó­w, co się stało. Castro na to: „To jest Mirosław Ikonowicz, autor najuczciws­zej książki o rewolucji kubańskiej, jaka dotąd się ukazała”

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland