Elektrociepłownie na odp
Chodzi o zakłady, które przetwarzają odpady komunalne na gaz, a z niego produkują prąd i ciepło. – Na Zachodzie takie instalacje powstawały już dawno – mówi dr inż. Jakub Pulka z Pracowni Ekotechnologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Polski system gospodarki odpadami działa raczej reaktywnie niż proaktywnie – kontynuuje dr Pulka. – To znaczy, że reagujemy na zmiany, głównie legislacyjne. Nie staramy się ich wyprzedzać i korzystać z trendów.
Tak dr Pulka zaczął odpowiedź na pytanie, dlaczego mamy w Polsce tylko 10 biogazowni na odpady komunalne.
Z BIOGAZEM NIE BYŁO NAM PO DRODZE
– Biogaz pozwala gminom zoptymalizować efektywność energetyczną, czyli mogą wytworzyć tanią energię elektryczną i cieplną dla mieszkańców. Po drugie, pozwala osiągnąć wskaźniki recyklingu, bo zagospodarowuje, w procesie recyklingu organicznego, odpady kuchenne. A większość gmin w Polsce ma z tymi odpadami problem – mówi Hanna Marlière, dyrektor zarządzająca Green Management Group.
Skoro ma to tyle zalet, dlaczego nie było nam dotąd po drodze z biogazem z odpadów komunalnych, które są dosłownie pod ręką? Dodajmy, że biogazowni rolniczych jest w Polsce więcej, 160. One „chodzą” na innym paliwie, korzystają z biomasy roślinnej czy obornika. Te komunalne sięgają raczej po to, co wyrzucamy – albo powinniśmy wyrzucać – do brązowego worka. Czyli tu paliwem mogą być też odpadki kuchenne. Ale najpierw trzeba je mieć wysortowane i musi się to wszystko opłacać.
CO MÓWI UNIA I CO Z TEGO WYNIKA
Bodźce do działania wychodziły z unijnych przepisów. Najpierw był boom na rozwój instalacji MPB, czyli do mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów.
– Unia powiedziała nam na początku lat 2000, że musimy z odpadami robić coś innego, niż tylko składować. Powinniśmy rozwijać selektywną zbiórkę, a odpady stabilizować biologicznie – opowiada dr Pulka.
To w konsekwencji spowodowało szybki przyrost tzw. RIPOK-ów, czyli regionalnych instalacji przetwarzania odpadów komunalnych. – W ciągu 7-8 lat od zera powstało ok. 170 takich instalacji. To bardzo szybko, bo samo przygotowanie takiej inwestycji to około cztery lata – zauważa naukowiec.
I już wtedy można było przeprowadzać fermentację metanową, czyli taki proces, który daje na wyjściu biogaz. Ale taniej wychodzi inna metoda – biostabilizacja tlenowa, dająca materiał stabilny biologicznie, który można było, przy tamtych przepisach, już składować.
– Zastosowanie fermentacji zwiększyłoby koszty inwestycji około dwukrotnie, a zyski z produkcji energii to byłoby może kilka procent dochodów. Taki RIPOK zarabia przede wszystkim na bramie, czyli za zagospodarowaniu przywożonych odpadów – wyjaśnia dr Pulka.
W skrócie: fermentacja metanowa, czyli produkcja biogazu, wychodziła super drogo, a zyski z biogazowni rysowały się niewielkie, więc nikt tego nie robił.
Do chwili, gdy pojawiły się nowe przepisy unijne. Rozporządzenie z 2017 roku zmieniło status odpadów kuchennych – od tej pory trzeba je było zbierać selektywnie (choć obowiązek dla wszystkich gmin wszedł dopiero w 2021). Wcześniej dotyczyło to tylko liści, trawy czy gałęzi, czyli odpadów zielonych.
– Jedynym miastem, które wyprzedziło legislację, był Poznań, który zbudował instalację do fermentacji selektywnie zbieranych bioodpadów. W Jarocinie, Tychach, Lubartowie, Białej Podlaskiej, Lesznie oraz Gaci pod Wrocławiem powstały też nowatorskie instalacje na frakcję podsitową. Przecierały szlaki – zauważa ekspert.
Dla jasności: frakcja podsitowa składa się z tego, co wrzucamy do czarnego worka, czyli na odpady zmieszane, ale mają mniej niż 80 mm i potencjał biologiczny. Czyli to dość małe odpady, które mogą się rozkładać.
Potem przybyły w naszym kraju trzy nowe biogazownie. Poza nowymi przepisami to efekt również bardzo dużego wzrostu cen energii oraz zmiany legislacji. W sumie mamy więc 10 instalacji. W najbliższych latach powinno ich jednak powstać dużo więcej.
Jak mówi dr inż. Pulka, właściwie wszystkie samorządy w kraju są tym zainteresowane, bo mają na oku poziomy recyklingu i ewentualne zyski z produkowanej energii. Efekty mają być widoczne w 2028 roku: – W Polsce uzyskujemy rocznie ok. 1,8 mln selektywnie zebranych odpadów organicznych, potencjał mamy na 4-5 mln ton. Instalacje budowane w kraju będą przyjmować między 15 a 80 tys. ton rocznie. Te największe powstaną w Warszawie, Krakowie czy Łodzi. Trudno prognozować, ile ich będzie w całym kraju, bo w grę wchodzą też mikroinstalacje, ale sądzę, że w sumie kilkadziesiąt.
DLA KOGO TEN KĄSEK
Zdaniem Hanny Marlière w Polsce jest miejsce na co najmniej kilkaset takich obiektów na odpady komunalne. Gdzie powinny powstawać? Czy taka biogazownia to smaczny kąsek dla większych gmin, czy również dla tych mniejszych?
– Jestem zwolenniczką zasady bliskości, czyli żeby wykorzystywać odpady tam, gdzie są wytwarzane. Oszczędzamy wtedy dużo na kosztach transportu. Uważam, że taki zakład może obsługiwać trzy 20-tysięczne gminy, które się porozumieją. To już jest wielkość, która zapewnia substrat dla biogazowni i rozwiązuje gminom problem z odpadami, ale nie jest to jeszcze ogromny zakład przemysłowy, do którego ustawia się kolejka śmieciarek
przed bramą. Podobnej wielkości zakłady mogą działać w miastach na 60-100 tys. mieszkańców. To jest poziom przedsięwzięcia, który wydaje się dziś najbardziej uzasadniony i najprostszy do udźwignięcia dla samorządów – przekonuje Hanna Marlière.
Dodaje, że 60 tys. mieszkańców zapewnia odpady do wytworzenia 0,5 MW energii.
SIEĆ CHCE TAKIEJ ENERGII
Czy prąd i ciepło z biogazowni na pewno będą tańsze niż z elektrociepłowni na węgiel czy gaz ziemny?
– Taki zakład produkuje tzw. ciepło odpadowe. Inwestorowi zależy, żeby je przekazać jak najbliżej miejsca wytwarzania, inaczej po prostu je traci. Natomiast prąd jest objęty taryfami dopłat jako prąd z OZE – wyjaśnia ten mechanizm ekspertka.
Problem tylko w tym, że samorząd nie może dziś po prostu kupić takiej energii. Musi być najpierw wprowadzona do sieci.
– Musimy myśleć o układach opartych o spółdzielnie energetyczne, ale to również jest do zrobienia. Najważniejsze jest jednak, że mając biogazownię możemy dużo taniej zagospodarować organiczne odpady komunalne. To nie będzie 600-800 zł za tonę, tylko dużo mniej. Pamiętajmy też, że gmina niewywiązująca się z poziomów recyklingu, płaci ponad 300 zł za każdą „nadmiarową” tonę – podkreśla.
Jeszcze jedno: pod pewnym istotnym względem biogazownie różnią się od fotowoltaiki lub wiatraków. Pracą biogazowni można sterować, czyli wytwarzać prąd wtedy, gdy zakład energetyczny tego potrzebuje, czyli np. w nocy, zimą albo wtedy, kiedy nie wieje wiatr.