Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Helena Szalayowa z domu Skłodowska
Wnaszej klasie (to były lata trzydzieste ubiegłego wieku) mówiło się „babcia Szalayowa”, bo była babcią naszej koleżanki Eli Szyklerówny (1920-96), która wychowywała się i mieszkała u swojej babci. Sama „babcia” przedstawiała się ( i pisała) Skłodowska- Szalayowa, podkreślając w ten sposób, że jest siostrą wielkiej uczonej. Warszawscy dowcipnisie podśmiewali się, że mówi „CurieSzalayowa”. No cóż, zawsze pobawić się trochę można. Ale Pani Helena była wWarszawie ceniona i poważana, niezależnie od pokrewieństwa. Wręcz przeciwnie, sądzę, że sława siostry przyćmiewała pamięć zasług samej pani Szalayowej. I dlatego warto o niej przypomnieć w roku, w którym czcimy pamięć jej młodszej siostry Marii Curie-Skłodowskiej.
Wdrugiej połowie XIX w. jednym z nielicznych sposobów zarobkowania kobiet ze środowisk niezamożnej inteligencji był zawód nauczycielki. Od tego zaczynała panna Helena. Została guwernantką, tzn. opiekowała się dziećmi z zamożnych domów i je uczyła. Możliwe, że właśnie poprzez kontakty w tym środowisku brała udział w organizowanych tam występach teatru amatorskiego. Podobno tak jej się to spodobało, że zapragnęła zostać zawodową aktorką. Była już wtedy zamężna i mąż ją od realizacji tego zamiaru powstrzymał. Tak napisał T. Drewnowski (Maria Dąbrowska, „Dzienniki”, Czytelnik 1988, t. IV, s. 114). Stąd też dowiadujemy się, że była zamężna. Z tego małżeństwa Pani Helena miała córkę, po latach znaną w kraju dziennikarkę i tłumaczkę (przełożyła m.in. biografię Marii Curie-Skłodowskiej autorstwa Ewy Curie), a – co mi bliższe – mamę naszej Eli – p. Szyllerową.
Omężu Pani Heleny właściwie nic nie wiem. W tym czasie nic o nim nie było słychać. Ela kiedyś powiedziała, że mieszka na Formozie (intrygująca nazwa! Dziś to Tajwan). Ale niczego to o p. Szalayu nie mówiło.
Pani Helena pozostała nauczycielką (podobno Maria też to planowała), ale chciała też kształcić się. WWarszawie powstała wyższa tajna uczelnia – nazywała się Uniwersytet Latający. Nielegalna nauka na wszystkich poziomach to chyba polska specjalność. Wie o tym chyba każdy, kto cokolwiek słyszał o czasach okupacji niemieckiej.
Uniwersytet Latający zorganizowała i prowadziła grupa poważnych naukowców. Kiedy pojawiła się możliwość pracy legalnej, przybrała nazwę Towarzystwo Kursów Naukowych. A po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. tenże zespół zorganizował wWarszawie prywatną wyższą uczelnię – Wolną Wszechnicę Polską, a po latach – oddział WWP w Łodzi. Do 1939 r. to była jedyna wyższa uczelnia w tym drugim co do liczby mieszkańców mieście w Polsce.
Do tych tradycji nawiązało Towarzystwo Kursów Naukowych zorganizowane w latach 70. ubiegłego wieku przez KOR (tu już chyba nie trzeba pisać pełnej nazwy). Żeby wymienić najbardziej znane nazwiska organizatorów, przytoczę tylko prof. Lipińskiego, Jacka Kuronia, Adama Michnika.
Napisałam o tym tak szeroko, bo pozostawił tradycję samoorganizowania się środowiska naukowców społeczników bez subwencji, bez etatów wykształcił znaczną grupę studentów żądnych wiedzy (nie papierka), czynnych przez długie lata społeczności polskiej.
Pani Szalayowa do tego środowiska należała. Oddała się pracy pedagogicznej. Była nauczycielką, organizatorką nauczania, kierowała własną szkołą. W latach dwudziestych i trzydziestych działało szereg szkół przygotowujących do gimnazjum, do którego szły dzieci 10-11-letnie. Szkoły takie łączyły zajęcia przedszkolne, wprowadzając początki systematycznej nauki. Tym zagadnieniem zajęła się przede wszystkim p. Szalayowa. WWarszawie było wiele takich „przedszkolnych szkół” (z wybijających się pamiętam: J. Chrzószczewskiej, B. Łozińskiej, Słojewskiej i właśnie H. Szalayowej).
Po latach bezpośredniej pracy pedagogicznej przeszła do nadzoru szkolnego – została wizytatorem.
Potem była wojna i okupacja. Nie miałam wtedy kontaktu z p. Szalayową ani jej wnuczką – moją koleżanką. Ela była wUSA pod opieką p. Ewy Curie. Nie wątpię jednak, że Pani Helena wtedy także uczyła. Spotkałam ją już po Powstaniu, w Krakowie. Wyszła zWarszawy tak jak wszyscy – bez niczego. Stołowała się w kuchni dla wygnańców zWarszawy. Ale mimo wieku była w dobrej formie i niebawem wróciła w swoje okolice, pod Warszawę, gdzie pracowała jeszcze parę lat w szkole przy sanatorium. W sumie 57 lat pracy pedagogicznej do ponad 80. roku życia. Mało kto tak potrafi!
Obok pracy zawodowej p. Szalayowa była czynna w różnych akcjach i stowarzyszeniach charytatywnych. To też budowało szacunek i uznanie.
Wyrazem tego jest m. in. notatka Marii Dąbrowskiej w „Dzienniku” (op. cit., t. IV, s. 113), w której wyraża radość, że p. Szalayowa przyszła na jubileusz pisarki. I obawę, kto zaopiekuje się staruszką w jej drodze do domu.
Nie musiała się martwić. Pani Helena miała dobrą, serdeczną opiekę wnuczki wychowanki – p. Elżbiety, wtedy już Staniszkis, żony znanego architekta, autora pomnika Państwa Podziemnego. Po wojnie Ela powróciła do kraju i do babci. Opiekowała się nią do końca.