Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
BZY, FORSYCJE I MIRABELKI
zadzieramy nosa, a życie mija. Kiedy pracuję długo, niezmordowanie, wtedy myślę lżej i zdaje mi się, jakbym ja też wiedział, po co żyję (…) A ileż jest, bracie, ludzi (…) którzy istnieją nie wiadomo po co?”. Po pięknoduchach przychodzą spekulanci, potem drwale i inżynierowie, a na koniec nuworysze. Taki jest porządek.
Ale dlaczego przed kilkoma dniami wycięto stary krzak bzu na Opaczewskiej, rosnący od kilkudziesięciu lat na trawniku przed naszym blokiem? Że był nieco garbaty i krzywy? Wątły i z drobnymi kwiatami wmało intensywnym kolorze lila? Czy prawo do istnienia mają wyłącznie silni i bujni? Z kolorami podkręconymi filtrami i konarami wyrzeźbionymi na siłce? Kilka dni temu na naszych łamach prof. Jacek Leociak żegnał mirabelkę zNalewek. Rosła na podwórku żydowskiej dzielnicy jeszcze przed wojną, ziemia pod nią długo potem rodziła koraliki, pochodzące z okolicznych galanteryjnych handelków, zamordowanych wraz z właścicielami podczas powstania wgetcie. Mirabelka zagładzie się oparła. Padła dopiero w28. roku transformacji.
Nasz bez nie miał heroicznej przeszłości. Zasadził go pewnie ktoś z mieszkańców, którzy wprowadzili się do nowych bloków wdrugiej połowie lat 50. Mogli to być, choć pewnie nie, moi dziadkowie, którzy opuszczając swój domek na Okęciu, tęsknili za podmiejskimi, ogrodowymi klimatami. Nasz bez był śladem jakiegoś dawnego i zupełnie bezproduktywnego sentymentu. Jeśli już czemuś służył, to utrwalaniu porządku świata, w którym na majowe imieniny dziadka Stasia musiał zakwitnąć. Podobnie jak krzew forsycji z drugiej strony ulicy, budzący się do życia żółtym kwieciem zawsze na inaugurację wiosny. Portal, Którego Nazwy Nie Należy Wymieniać, przypomniał mi wponiedziałek, że równo cztery lata temu zamieściłem na nim zdjęcie zkwitnącą forsycją. Dzisiaj nie ma po niej śladu. Pojawiły się za to iglaki zsieciówkowych marketów ogrodniczych. Są dzisiaj modne, zielone przez cały rok i dające pozór luksusu. Takie też pewnie pojawią się pod naszymi oknami po wykarczowaniu starego krzewu.
Bzy, forsycje, mirabelki kojarzą się zzamierzchłymi czasami biedy i skromności. Nie potrzeba zachęty ministra Szyszki, by znikły z naszego pejzażu. Apamiętacie okim „krzak bzu kwitnący” mówić potrafi lepiej niż „tomy słowników, lekcje historii i geografii”? Nie pamiętacie. I słusznie. Czułostkami starych poetów na pewno przejmować się nie będziemy. Muzyka grać!
Po pięknoduchach przychodzą spekulanci, potem drwale, a na koniec nuworysze