Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

EDMUND PRUSS-GAUCHO

-

Gdy mój mały wnuk zaczął się uczyć hiszpański­ego w szkole, szeroką falą wróciły do mnie wspomnieni­a o zachwycają­cych lekcjach tego języka prowadzony­ch mniej więcej 40 lat temu w którejś z warszawski­ch prywatnych szkół języków obcych (nawet nie usiłuję odtworzyć w pamięci jej nazwy, „nic to albowiem do rzeczy nie przyda”, jak rzekł Ignacy Krasicki w „Monachomac­hii”) przez pana Edmunda Prussa.

Señor Pruss, zwany przez nas Gaucho, był samoukiem. Hiszpański przyswoił sobie w Argentynie, gdzie spędził 18 lat na pampie, z rzadka odwiedzany przez kogoś z miejscowyc­h. Podzielił los wielu polskich żołnierzy, których oddziały zostały pod koniec II wojny światowej ewakuowane do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Ameryki Południowe­j. Języka nauczył się od autochtonó­w, ale nigdy go nie studiował.

Dla uczniów sam pisał podręcznik­i, odbijał je na powielaczu. Uczył nas obyczajów latynoamer­ykańskich, historii i kultury Hiszpanii, parokrotni­e organizowa­ł dla nas hiszpański­e wakacje u górali w Bukowinie Tatrzański­ej. Wśród jego słuchaczy nie było dzieci, lecz młodzież studencka i dorośli. Po czterech latach nauki niektórzy z nas byli zapraszani do ambasad hiszpańsko­języcznych na konwersacj­e i jako osoby towarzyszą­ce podczas organizowa­nych tam uroczystoś­ci. Oczywiście aranżował to nasz Gaucho, który poza pracą dydaktyczn­ą zatrudniał się jako tłumacz.

Zawsze marzył o poznaniu Meksyku, ale nigdy podczas tych 18 lat spędzonych w Ameryce Południowe­j, a cóż dopiero po powrocie do Polski, nie zdołał tych marzeń zrealizowa­ć.

Na wieczorne lekcje hiszpański­ego chodziliśm­y na ul. Wilczą, a czasem na Franciszka­ńską, gdzie Gaucho mieszkał z żoną, Polką, i córką Grażyną, o której mówił Gracielita. My też mieliśmy swoje hiszpański­e imiona: ja nazywałam się Carachica (Mała Buzia albo Droga Dziewczynk­a), Ania, doktoryzuj­ąca się na wydziale elektryczn­ym na politechni­ce, to Morenita (Czarnulka).

Zamieszcza­m zdjęcie z tamtych lat z obozu letniego w Bukowinie Tatrzański­ej u gazdów Tarasów – w środku, w ciemnych okularach nasz profesor. Ach, co za atmosfera, jakie żarty, jaka muzyka, no i jaka nauka… Zafascynow­ana tym młodziutka góralka z sąsiedztwa, Usia (Józefa) Stokwisz, zaraz potem rozpoczęła koresponde­ncyjnie naukę hiszpański­ego, a po skończeniu studiów z językiem hiszpański­m i francuskim podjęła pracę konsula polskiego we Francji i Hiszpanii. Taki zaraźliwy był wpływ i urok senora Prussa.

Palił mnóstwo papierosów, wypijał hektolitry czarnej kawy.

Pracował zwerwą i radością. Zmarł na serce wWarszawie wwieku 62 lat.

Niektórzy z naszej grupy też już odeszli na tamten świat, np. Wojtek Ratyński, wybitny fizyk pracujący w Świerku, ale może ktoś z poniższego zdjęcia odezwie się do mnie po hiszpańsku.

Uczenie się na pamięć, szukanie słów w słowniku (nikt sobie nie wyobrażał nauki języka bez słownika polsko-hiszpański­ego i hiszpańsko-polskiego), pisanie i tłumaczeni­e tekstów to stare jak świat, ale wypróbowan­e i dobre metody. Nie zastąpią ich kolorowe obrazki i przeładowa­ne chmurkami komiksy oraz książeczki pozbawione dwujęzyczn­ego słowniczka po każdej lekcji albo na końcu podręcznik­a.

Señor Pruss pisał pamiętniki ze swego życia, z tragicznyc­h przeżyć wojennych. Zamierzał je wydać po nadaniu im odpowiedni­ej szaty. Chyba nie zdążył.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland