Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
UCZMY SIĘ OD DĄBROWY GÓRNICZEJ
iluzją”, stwierdza i trudno mi się nie zgodzić z tym zdaniem. Problem wtym, że autor uważa, iżzastąpienie małych projektów dużymi wystarczy, by iluzja zmieniła się w rzeczywisty współudział mieszkańców. Że jak zaczniemy w tej samej formule plebiscytu decydować obudowie mostu, a nie o ławkach i altanie na osiedlu, to obecne problemy znikną. Moim zdaniem nie tędy droga.
Musimy zacząć od odpowiedzi na pytanie, po co właściwie jest budżet partycypacyjny? Czy celem całego tego procesu jest to, żeby mieszkańcy rywalizowali o poparcie dla swoich projektów? Ktoś powie: no tak, na tym polega demokracja. Wprzypadku wyborów do rad miejskich rywalizacja o głosy jest konieczna i wpisana w istotę demokracji. Ale z budżetem partycypacyjnym ( ja wolę określenie „obywatelski”) jest inaczej. Można do niego podejść jako do procesu, wktórym logika plebiscytu schodzi na dalszy plan. Zastępuje ją logika deliberacji: rozmowy owspólnych problemach. Pieniądze są tu tylko sposobem na ich rozwiązanie.
Wtę stronę poszedł Urząd Miasta wDąbrowie Górniczej, który wzeszłym roku odszedł od głosowania na rzecz cyklu dyskusji iwspólnego dochodzenia do wniosków otym, co na danym osiedlu jest potrzebne. Dopiero potem przekłada się to na konkretne projekty. Dlaczego zdecydowano się na taką zmianę? Bo analizując poprzednie edycje, urząd wraz z mieszkańcami doszli do wniosku, że idea udziału mieszkańców wwydawaniu pieniędzy publicznych zamieniła się wwyrywanie sobie nawzajem środków.
„Większe szanse miały projekty realizowane przez osoby mające większą siłę przebicia, a nie te, które wynikały z faktycznych potrzeb” – mówił Piotr Drygała zUrzędu Miasta w Dąbrowie, uzasadniając skąd takie zmiany. Mam wrażenie, że podobnie jest wWarszawie. I to mimo że wiem, jak wiele dobrych rzeczy pojawiło się w przestrzeni miasta dzięki projektom mieszkańców.
WDąbrowie pierwszy etap to wspólne mapowanie dzielnic i ich problemów. Robią to tak skutecznie, że tylko w jednej dzielnicy ostatecznie konieczne było głosowanie, bo trzeba było wybierać między dwoma konkurencyjnymi projektami. Ta furtka zostaje jako ostateczność. Ale równie dobrze dwie grupy mieszkańców o sprzecznych interesach mogą dojść do wniosku, że choć nie dogadają się co do tego, czy rezygnować zmiejsc parkingowych na rzecz zieleni, to być może wspólnie mogą złożyć inny projekt, np. poprawy bezpieczeństwa na sąsiednim przejściu dla pieszych.
Po tak przeprowadzonym procesie mieszkańcy mogą mieć poczucie, że rozmowa o potrzebach i często sprzecznych interesach jest możliwa. I że można podejmować decyzje, nie okopując się na swoich pozycjach. Bo w tej całej partycypacji chodzi przecież o to, żeby zostawić trwały ślad nie tylko w przestrzeni miejskiej, ale też w głowach mieszkańców.