Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Piotr Niesłuchowski
Nasz Tata odszedł od nas rok temu. Pozostawił po sobie ogromną pustkę w naszych sercach.
Tata urodził się w 1939 roku wWarszawie jako czwarty z rodzeństwa, po nim urodził się jeszcze brat Andrzej. Gdy wybuchła wojna, rodzina z malutkim Piotrem wyjechała na wieś. Ich tułaczka trwała całą wojnę. Na początku powstania warszawskiego został rozstrzelany dziadek. Rodzeństwo trafiło do różnych domów. Jak to potem mówił tata – pozbierała ich „do kupy” jakimś cudem niania Petronela – anioł stróż całej piątki.
Tata w ostatnich latach życia często wspominał wojnę. Rocznica wybuchu powstania warszawskiego była dla niego zawsze ważna. Mimo tych trudnych doświadczeń tata zawsze był pogodnym człowiekiem, postrzeganym jako dusza towarzystwa.
Kochał sport, ruch na świeżym powietrzu, żeglowanie, pływanie i taniec. Potrafił z mamą przetańczyć całą noc. Uwielbiał musicale z Fredem Astaire’em i Gene’em Kellym. Córkę Monikę nauczył charlestona i rock’n’rolla. Syn Rafał okazał się zbyt opornym uczniem.
Wlatach 50. Tata grał w rugby w jednej z pierwszych drużyn w Polsce, która trenowała w ogródku jordanowskim na Ochocie. Już będąc na emeryturze, jak tylko się dało, jeździł na łyżwach na lodowisku pod Pałacem Kultury.
Chociaż rodzice chodzili do szkół mieszczących się w tym samym budynku – mama do liceum Kołłątaja, a tata do Technikum Geologicznego – nie poznali się w czasach szkolnych. Może dlatego, że tata nie był tam zbyt częstym gościem?
Spotkali się 14 października 1958 roku dzięki koledze taty, Sylwkowi. Oboje chodzili na wykłady z historii do tzw. wszechnicy wPałacu Kultury. Po zajęciach Sylwek zaproponował mamie, tacie i jeszcze dwóm koleżankom wspólne pójście na kawę. Okazało się, że tylko mama miała pieniądze, więc tata klęknął przed nią i poprosił o pożyczenie 50 złotych, za które potem wszyscy bawili się do rana w restauracji Pod Iglicą wPałacu Kultury. Żeby było jasne – pieniądze mamie oddał.
Pięć lat później rodzice wzięli ślub. Niedługo potem urodziła się Monika, a niecałe dwa lata później Rafał.
Tata był łagodnym i opiekuńczym ojcem, który zawsze chciał dla wszystkich dobrze. Nie narzucał swojej woli, dbał o nasz rozwój intelektualny, podsuwał książki (które sam pochłaniał wniesamowitym tempie). Nauczył nas nie bać się kwestionowania autorytetów i samodzielnego myślenia, zaraził nas pozytywnym nastawieniem do świata i ludzi.
Był też ciepłym, troskliwym, wyrozumiałym i uśmiechniętym dziadkiem. Mimo że czasem chował się za swoimi żartami, luzackim podejściem i określeniami typu „bachory”, nie było wątpliwości, że bardzo kochał wnuki. Nie krytykował, słuchał, przyglądał się i cieszył się ich obecnością.
Tata był jednych z tych szczęściarzy, dla których praca zawodowa jest jednocześnie pasją. Chociaż Technikum Geologicznego wWarszawie nie skończył, zainteresowanie geologią pozostało i pracując już wwarszawskim Instytucie Geologicznym, ukończył najpierw Technikum Geologiczne w Krakowie, a następnie studia na Akademii Górniczo-Hutniczej. Przez ponad 40 lat pracy zawodowej zawsze zajmował się poszukiwaniami lub wydobyciem ropy naftowej i gazu.
Wciągu całej kariery zawodowej tata uzupełniał doświadczenie praktyczne i podnosił kwalifikacje. Miał jedne z najwyższych uprawnień w kraju w swojej specjalności. W 1996 roku otrzymał stopień Generalnego Dyrektora Górniczego III stopnia. Wielu z nas niewiele to mówi, ale koledzy ikoleżanki z branży na pewno znają wagę tego tytułu. Tata był z niego dumny, amy razem z nim.
Był łubiany i ceniony przez kolegów, mimo że był bardzo bezpośredni wwyrażaniu opinii, co czasem przysparzało mu problemów. Jedne z najtrwalszych przyjaźni zawiązał z tymi, którzy dzielili jego pasję nafciarza. Na emeryturze rozmowy na tematy zawodowe, najlepiej z kolegami po fachu, sprawiały mu – jak sam to mówił – wielką frajdę.
Służbowy wyjazd do Stanów Zjednoczonych w latach 70. był jednym z najczęściej przez niego wspominanych. W Teksasie, mekce nafciarzy, czuł się jak u siebie w domu. Tamtejszy styl życia wyjątkowo mu odpowiadał. Tam nikt nie ganił go za trzymanie nóg na stole czy żywą gestykulację.
Wostatnich latach jego największą radością była działka pod Warszawą. Gdy rodzice kupili ją w latach 70., nie za bardzo ją lubił, ale potem pokochał. Znalazł tam spokój i odpoczynek od hałaśliwego Manhattanu, jak nazywał okolice bloku przy ul. Grzybowskiej, gdzie mieszkał wraz z mamą. Pielęgnacja winogron i trawnika oraz dbanie o brzeg rzeki były jego ulubionymi zajęciami. Gdy dopadła go choroba, działka stała się oazą, do której uciekał pomiędzy kolejnymi pobytami w szpitalach.
Wspominanie o tym, jak Tata odchodził w szpitalu, jest dla nas ciągle bardzo trudne. Najważniejsze, że w tych ostatnich chwilach nie był sam.