Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
KOGO NIE MA W OPOWIEŚCI O MARCU
Wdotychczasowych wystawach o Marcu i w ogólnym dyskursie brakuje robotników, kobiet oraz studentów, którzy nie brali udziału w zamieszkach. Nie ma tych, którzy w 1968 r. nie interesowali się polityką, a których ona dopadła.
50 lat temu komunistyczne władze Polski rozpętały antysemicką kampanię, której kulminacją było wygnanie z kraju ok. 13 tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego. Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” wprzyszłym tygodniu otwiera wystawę „Obcy w kraju”, na której zostaną pokazane tło historyczne tych wydarzeń, a także doświadczenia osób, które musiały opuścić Polskę. Kuratorki – Natalia Romik i Justyna Koszarska-Szulc – opowiadają o pomijanych wątkach z historii tamtego okresu.
Wystawa jest częścią programu „Obcy w domu. Wokół Marca ’68”. Składa się on m.in. z cyklu debat, spektakli oraz projektów edukacyjnych i naukowych. Ma skłonić do refleksji, czym grozi bierność w sytuacjach dyskryminacji, ksenofobii i naruszania praw człowieka. osób. Zaczął dokumentować tę sytuację. Robił wywiady także z osobami po pięćdziesiątce, m.in. zpewną muzyczką z filharmonii. „Co mam teraz robić?” – pytała ze łzami w oczach. Ratunkiem był dla niej wywieziony zPolski instrument, na którym ćwiczyła. Kiedy jeszcze była wPolsce, w pracy usłyszała, że Żydzi nie zachowywali się wporządku wtrakcie Zagłady. Powiedziała, że jej mąż był Polakiem, którego za ukrywanie Żydów wydali inni Polacy. Ludzie w pracy przestali się do niej odzywać, nie angażowano jej do występów.
– Tego nie wiemy, nikt przez lata nie badał dokładnie losów emigrantów żydowskich, a media głównego nurtu pokazywały tych, którym się udało lub działali wopozycji. W filmach dokumentalnych (np. u Mariana Hirschhorna) pojawiają się przebitki starszych osób w wieku 80 i 90 lat, które ledwo czytały po duńsku. Ludzie, z którymi rozmawiałyśmy, wspominali, że często ich rodzice nie odnaleźli się na obczyźnie. Nie uczyli się języka. Naszą wystawę otwieramy dwoma wywiadami: z Mają Gordon i Karolem Bekerem, którzy wyjechali z Polski w 1956 r.
– Chcemy pokazać, że poczucie wyobcowania, niepewności było obecne już wtedy. Rodzice Mai i Karola, którzy byli wtedy dziećmi, nigdy się nie odnaleźli w Izraelu. 12 lat później sytuacja wyglądała już nieco inaczej, bo w krajach skandynawskich, rządzonych wtedy przez socjaldemokratów, uchodźcy z Polski zostali potraktowani kompleksowo: studenci mogli ponownie pójść na studia, wiele osób dostało zapomogi. Łatwiej było o pracę, jeśli ktoś był specjalistą, lekarzem lub inżynierem. Humaniści mieli trudniej. pakowanie, urządzanie ostatniej imprezy już w pustym mieszkaniu. Wznoszono ostatni toast za sąsiedzką przyjaźń i pędzono na Dworzec Gdański. Ale wracając do robotników – na naszej wystawie prezentujemy m.in. list, z którego jasno wynika, że atmosfera w zakładach pracy była nie do wytrzymania. Pokazujemy to też na przykładzie ulotki szkalującej dyrektora Zjednoczenia Przemysłu Tkanin Jedwabnych i Dekoracyjnych w Łodzi Bronisława Rałowskiego.
– Tak było też w przypadku Szymka Fisza, który po Marcu został powołany do karnego wojska za powielanie ulotek. Zostawił żonę, która dopiero co urodziła dziecko. Kiedy wrócił, nie mógł dostać pracy. Wróżnych zakładach przyrzekano mu, że zostanie zatrudniony. Po czym spoglądano na papiery, a tam było napisane: „Szymon, syn Mojżesza”. Wreszcie został jedynym żydowskim kolejarzem we Wrocławiu. Ludzie pokazywali go sobie, mówiąc: „Zobacz, żydowski kolejarz”. Chciał wyjechać, ale mu nie pozwalano.
– Mówili, że muszą mieć wmieście choć jedną żydowską rodzinę – dla zachowania pozorów. W końcu wyjechał razem ze starymi rodzicami, żoną i dziećmi do Danii. Wiele osób podejmowało decyzję owyjeździe ze względu na panującą atmosferę.
– Szykany, ostracyzm, niepewność jutra, zwolnienia i brak środków do utrzymania się, wyjazdy członków rodziny i znajomych rodziły poczucie, że w Polsce nie będzie już nikogo bliskiego, a życie żydowskie (o ile ktoś w nim uczestniczył) ma się ku końcowi. Jeden emigrant wspomina, że postanowił nie wyjeżdżać i zmienił zdanie dopiero w momencie, gdy spotkał wojskowego, który spytał: „A dlaczego ty jeszcze nie wyjechałeś? Jak nie wyjedziesz, to zrobię ci takie życie, że będziesz wolał się powiesić”. Na takie komentarze byli narażeni zarówno robotnik, jak i pani kierująca wydziałem w Ministerstwie Sztuki, która znalazła na drzwiach do biura narysowaną gwiazdę Dawida. Potem wyjechała na urlop z synem iwczasie tego wyjazdu dowiedziała się, że została zwolniona. Nigdy nie dostała oficjalnego papieru.
– Antysemityzm pojawiał się też na ulicy. Na naszej wystawie w przestrzeni „Dworzec historia opowiedziana” będzie można wysłuchać m.in. sióstr Rozenbaum, które jako młode dziewczyny zostały zaatakowane w tramwaju. Ktoś nazwał je „parchami”.
– Wmanualnych przeglądarkach pokazujemy prócz znanej prasy codziennej „Żołnierza Wolności” i „Karuzelę” z lat 60., wktórych ukazywały się antysemickie karykatury. Będziemy też zestawiać ówczesną prasę z dzisiejszymi wycinkami pod tytułem „Nowomowa i ciągi dalsze”, gdzie pod okiem prof. Michała Głowińskiego zanalizowałyśmy współczesną retorykę nienawiści.
– Spędziłyśmy wiele godzin wTelewizji Polskiej w poszukiwaniu filmów o Marcu. Najwięcej powstało w latach 90. Reżyserzy, najczęściej mężczyźni, na bohaterów wybierali mężczyzn.
Nie było różnic w doświadczeniu Marca pomiędzy mężczyznami i kobietami. Chociaż z drugiej strony Irena Grudzińska-Gross opowiedziała nam historię jej koleżanki, która trafiła do więzienia tuż po urodzeniu dziecka. Długo jej nie wypuszczano, żeby osłabić więź z dzieckiem. To doświadczenie, którego mężczyźni mieć nie mogą. Kiedy wyszła z więzienia, to przyjaciółki pomagały się jej otrząsnąć, zająć czas. Namówiły ją m.in. na wzięcie udziału wetiudzie filmowej Stanisława Latałły „Święta rodzina”, gdzie zagrała Matkę Boską. Ta krótka forma stała się częścią filmu Tadeusza Konwickiego „Jak daleko stąd, jak blisko”. Fragmenty tego filmu wraz z etiudą Latałły prezentujemy na wystawie.
– Dziewczyny, które brały wtedy udział wprotestach na uniwersytetach, czuły się równouprawnione wobec kolegów. Wszyscy czuli się jedną drużyną. Ponosili też jednakowe konsekwencje.
– Interesowało nas też znalezienie profesorek, które zostały wyrzucone z uniwersytetu. Chciałyśmy nieco naruszyć opowieść o zwolnionych wtedy mężczyznach, wielkiej szóstce na czele zKołakowskim i Baumanem. Nie umniejszamy ich zasług, ale zastanawiało nas, dlaczego nie było wśród nich kobiet. Była oczywiście Maria Hirszowicz. Ale stosunkowo mniej mówi się oHelenie Eilstein, do 1968 r. kierowniczce Pracowni Zagadnień Filozoficznych Nauk Przyrodniczych w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Wyjechała do USA, ale tam się nie odnalazła iw1993 r. wróciła do Polski. Pracowała naukowo do końca życia.
– Przemilczane jest zajmowanie się rodziną i troska o nią w ostatnich dniach przed wyjazdem oraz w nowym miejscu emigracji. Zabieranie dzieci ze szkół, pakowanie, załatwianie formalności w urzędach. Najpełniej oddaje to książka Janiny Bauman „Nigdzie na ziemi”.
– Decyzje związane zwyjazdem były podejmowane najczęściej przez kobiety. Musiały przekonać mężów, dzieci, rodziców, często to one stanowiły siłę napędową wyjazdów, na nie spadał też ciężar przygotowań. O tym również usłyszmy wwywiadach prezentowanych na wystawie.
Nikt przez lata nie badał dokładnie losów emigrantów żydowskich, a media głównego nurtu pokazywały tych, którym się udało lub działali w opozycji
– Marzec wrócił też w języku, brunatnych kalkach i kliszach. Wróciły określenia takie jak „inspiratorzy”, „antypolska propaganda” i „V kolumna” skierowane przeciw politycznym wrogom. Fraza „obcy w domu” nabiera szczególnej mocy.
od 9 marca do 24 września 2018 r., Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, ul. Anielewicza 6