Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
GRZECHY WARSZAWKI
Jeżdżę ostatnio trochę po Polsce, różnych mniejszych miejscowościach czy wsiach. Rozmawiając z ludźmi, spotykając lokalnych aktywistów i aktywistki, łatwo dostrzegam, jak wielki potencjał marnujemy w polskiej debacie publicznej. Również, powiedzmy to uczciwie, my, „warszawka”.
ZWarszawy – w której się urodziłem, pod którą się wychowałem, gdzie chodziłem do szkół i studiowałem, gdzie mieszkam i pracuję – często po prostu mało widać. Skutki tego są proste do przewidzenia, choć skrajnie szkodliwe: w debacie publicznej, dotyczącej wszelkich problemów, dominuje perspektywa wielkomiejska, przede wszystkim stołeczna. Rozmawiamy okłopotach tak zwanej Polski prowincjonalnej czy polskiej wsi, awciąż nie tylko mało ją odwiedzamy, ale też nieczęsto zapraszamy jej mieszkańców i mieszkanki do dyskusji. Nie tylko zbyt rzadko wyjeżdżamy z naszych wielkich miast, ale również zbyt rzadko zapraszamy do skomentowania jakiejś sprawy ludzi spoza naszych dziennikarskich notesów, wktórych znajdują się kontakty do tych, którzy są najbliżej nas, niekoniecznie zaś najbliżej komentowanych spraw.
A to przecież nieprawda, że „z centrum widać najwięcej”. Najwięcej widać zbliska. Dlatego pytać idawać głos należy przede wszystkim właśnie tym, którzy są blisko. Choć w tak wielu sprawach widzę mniej od działaczy idziałaczek społecznych działających na terenach wiejskich czy wmałych miejscowościach, to częściej jestem onie pytany. Bo mój głos brzmi mocniej.
Mają zaś oni wiele do powiedzenia we wszystkich sprawach rozgrzewających polską debatę publiczną. Opieka nad osobą z niepełnosprawnością? Proszę zobaczyć, jak to wygląda na wsi! Stosunki polsko-żydowskie? To naprawdę temat nie tylko wielkomiejski. Można tak bez końca. Ochrona środowiska istan powietrza, reforma edukacji, braki wobsadzie lekarskiej i pielęgniarskiej, dostęp do antykoncepcji, polityka transportowa, stan polskiego Kościoła czy stosunek do ustawy aborcyjnej – w całej Polsce są ludzie mający wtych sprawach zdanie. Są też takie, jak wykluczenie komunikacyjne odciętych od transportu publicznego całych rejonów Polski, których nie dostrzeżemy, jeśli nie wyściubimy nosa spoza swojej metropolii i swojej społecznej bańki.
Polska debata publiczna jest wybrakowana, niepełna iwefekcie niedojrzała, bo wyklucza z niej całe grupy społeczne tylko ze względu na to, gdzie żyją. Nic dziwnego, że później analizy iprognozy rozmaitej maści publicystów, politologów i komentatorów się nie sprawdzają, a rozwój wypadków w Polsce nas zaskakuje. Zbyt często prowadzimy swoje dyskusje obok życia i obok wszystkich tych, którzy rozumieją więcej od nas, choć mniej są od nas słuchani.