Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
KOMUNIJNA FABRYKA I LAPTOP ZA TRZY TYSIE
Proszę pana, my tutaj mamy dzisiaj 50 komunii jednocześnie! – mówi zabiegany kelner, kiedy proszę go o uzupełnienie wody mineralnej.
Hotel w podwarszawskiej miejscowości. Architektura zpretensjami do antycznej Grecji, z odrobiną przaśności właściwą dla początku lat dziewięćdziesiątych. Marmurowe posągi, kolumny, złocenia. Hol główny i recepcja przypominają odrobinę wnętrze „Titanica”, które wyobraził sobie ubogi rybak zUstki. Hotelowy parking wypełniają samochody licznych gości. Wewnątrz ruch jak na Dworcu Centralnym. Kilkanaście sal, które jestem wstanie ogarnąć wzrokiem, pełne jest odświętnie ubranych kobiet i mężczyzn, wszędzie dzieci. Dziewczynki w komunijnych sukienkach przeróżnych fasonów, chłopcy w pierwszych w życiu garniturach. Korytarz od czasu do czasu przecinają kelnerzy i kelnerki. Jednego znich udaje mi się zatrzymać. Wygląda na zmęczonego, ale to rutyniarz. Pełna kontrola. Wjednej ręce trzy dzbanki zwodą mineralną, w drugiej – aż po łokieć – talerze, na których mnożą się wędliny, koktajlowe pomidorki, sery.
– Tutaj tak zawsze? – pytam, ponieważ trudno mi uwierzyć, że ktoś ogarnia całość, że ta gigantyczna fabryka, w której dorośli i dzieci mają swoje katolickie święto, daje radę, idzie pełną parą.
– Proszę pana, dzisiaj jeszcze jest względny spokój! Ostatnio sześć sal nam się awanturowało, że frytki gumiaste, że wódka ciepła! A jak mają nie być gumiaste, jak ja muszę z tymi talerzami dwa piętra przeskoczyć, a przecież to stygnie? Z zimną płytą lepiej – zanim doniosę, jeszcze się nie zeschnie, a potem, wie pan, na stole, to już nie nasza sprawa – odpowiada kelner i znika w sali obok. Wewnątrz ubrana w komunijną sukienkę dziewczynka bawi się tabletem. Jej rówieśniczki czeszą jej włosy. Dwaj chłopcy kłócą się ocenę laptopa. Ten wyższy uważa, że musiał kosztować co najmniej trzy tysie. Ten niższy mówi, że góra dwa i pół. Ich ojcowie rozlewają wódkę do kieliszków. Ten grubszy zgłasza drobnej kelnerce, że wódka jest za ciepła. Prosi o więcej lodu. Ten chudszy krzyczy za kelnerką, żeby nie dawała tego lodu za dużo, bo wódka będzie z kolei za zimna. Pośrodku holu do stojącej tam fontanny wpada dwulatek. Na ratunek rzuca się stojąca nieopodal babcia, krzycząc coś oMatce Boskiej iJezusie Nazareńskim. Recepcjonista zminą pokerzysty obserwuje rozwój wypadków. Przez hol suną trzy torty wiezione na wózkach przez kelnerów, na dwóch znich płoną sztuczne ognie, przy trzecim wysoki kelner przypominający odrobinę posła Sasina, tyle że młodszy, usiłuje odpalić racę, przeklina pod nosem. Mokry dwulatek wydobyty przez babcię zfontanny krzyczy, jakby mu ktoś bez ostrzeżenia wyrwał tablet albo inne elektroniczne cudo. Zaczepia mnie mężczyzna w eleganckim garniturze.
– Pan też na komunii?
– Na komunii! – odpowiadam. – My, proszę pana, prosto z kościoła. Trzydzieści kilometrów się tutaj bujaliśmy, bo za późno wszystko zaczęliśmy załatwiać iwWarszawie już nie było sali. Ale niech pan popatrzy, jak oni to w tym kościele sprytnie wymyślili. Kazali zapłacić za komunię osiemdziesiąt złotych, a łańcuszek i medalik musieliśmy dla syna kupić sami. To ja się pytam, za co te 80 zeta, skoro przyozdobienie kaplicy proboszcz ma za darmo. Wiem, bo znam kobitkę, co proboszczowi z pocałowaniem ręki z własnej kwiaciarni te kwiaty przywozi. To ja się pytam, za co te 80 zeta!
– No i co? Dowiedział się pan? – Proszę pana! Oczywiście, że tak. Na piśmie wystąpiłem do proboszcza! I wie pan, co mi odpisał? Że na odnowienie figury Świętej Jadwigi! A co to ma, proszę pana, wspólnego z moim dzieckiem? Oni tak ze wszystkim, proszę pana. Złodzieje po prostu. Złodzieje. Taka banda. No! Nie żegnam się, bo się jeszcze pewnie zobaczymy. Lecę na tort! Bezowy, proszę pana! – mówi facet w eleganckim garniturze, pochyla się i poprawia skarpetki. Są kolorowe jak tęcza. Facet łapie mój wzrok i dodaje: – Wiem, wiem! Żona mi kupiła. Podobno teraz najmodniejsze!
Środkiem hotelowego parkingu na rowerze, do którego kierownicy ktoś przymocował gigantyczną kokardę, pędzi chłopiec wkomunijnym garniturze. Za nim biegną odświętnie ubrane dzieci. Grupa mężczyzn pali papierosy przed wejściem do hotelu.
– Niech pan wraca na salę. Lody się panu topią – zwraca się do mnie przystojny kelner. Rozpoznaję wnim faceta z obsługi naszej sali. – 50 komunii naraz! 50 naraz! Czuje pan temat? – dodaje i mam wrażenie, że jest z siebie dumny.
Złodzieje. Taka banda. No! Nie żegnam się, bo się jeszcze pewnie zobaczymy. Lecę na tort!