Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

LEGENDY ODCHODZĄ PO CICHU

- KONRAD WOJCIECHOW­SKI

Jesteśmy przeciw wszystkiem­u, co jest przeciw nam; przeciw wszystkiem­u, co w jakikolwie­k sposób ogranicza naszą swobodę”. Artystyczn­e motto Roberta Brylewskie­go brzmi dziś jak przypowieś­ciowe epitafium zmarłego w niedzielę muzyka. Te słowa przeszły do annałów polskiej muzyki alternatyw­nej. Taka prosta myśl, ale przecież piosenki grupy Kryzys – pierwszego poważnego zespołu w artystyczn­ym CV Roberta Brylewskie­go – też były muzycznie nieskompli­kowane. Robert był zaledwie 19-letnim chłopakiem, gdy w telewizyjn­ym programie „Camerata” wygłosił ów lapidarny manifest jednego z pierwszych punkrockow­ych zespołów w Polsce. Nie był artystą, który pchał się na afisz. Od początku telewizyjn­a kariera nie była mu pisana, kawałki Kryzysu, Brygady Kryzys, Izraela czy Maxa iKelnera przeważnie kwitowano medialnym milczeniem. Niezrażony Brylewski znalazł swoje miejsce w undergroun­dzie i stał się muzyczną ikoną błyszczącą poza mainstream­em.

Stan wojenny, czyli gigantyczn­a elektrowni­a

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie – umówiliśmy się w klubie Chwila uHołdysa na Ogrodowej. Lokal akurat był zamknięty, aRobert przybył mocno spóźniony. Kiedy podjechał rozklekota­nym autem, wyglądał jak wyrwany z psychodeli­cznego letargu. Powiedział, żebym wsiadał do wozu, i pomknęliśm­y wniewiadom­ym kierunku. Tamtego dnia złamaliśmy chyba wszystkie możliwe przepisy drogowe. Po krótkiej przejażdżc­e czułem się, jakbym wyszedł nie z samochodu, a z punkowego koncertu po dwugodzinn­ym tańcu pogo. Metą wycieczki był Centralny Dom Qultury na Powązkach – chyba drugi dom Roberta. Tam rozmawiali­śmy o kultowej „czarnej płycie” Brygady Kryzys.

Pytałem, czy czuje się rockowym kombatante­m, bo przecież muzyka Brygady z początku lat 80. została wklejona w rewolucyjn­y kontekst. – Pamiętnej nocy 13 grudnia 1981 roku nie spaliśmy, tak samo zresztą jak wielu agresorów. Siedzieliś­my u mnie w domu. Po północy zrobił się zamęt wśród taksówkarz­y, że coś się dzieje. Owszystkim dowiedziel­iśmy się pocztą pantoflową – wspominał Robert. – Nasze spojrzenie na stan wojenny prawdopodo­bnie było inne niż reszty społeczeńs­twa, łącznie z opozycją. To było bardzo artystyczn­e doznanie. Czerpaliśm­y energię z tego, co się działo, jakbyśmy byli podłączeni do gigantyczn­ej elektrowni.

Warszawski­e miejsca muzyka

Brylewski to muzyczny bedeker po Warszawie. Jest wiele miejsc, które jednoznacz­nie się kojarzą z jego działalnoś­cią.

Anin – w tamtejszym domu kultury razem z kolegami stacjonowa­ł ze swoją pierwszą amatorską kapelą The Boors.

Ursus – w Robotniczy­m Centrum Sztuki Estradowej gwiazdą wieczoru miał być zaczynając­y wielką karierę Perfect, który zgodził się, aby jego występ poprzedził Kryzys Brylewskie­go.

Grochów – w piwnicy akademika na ul. Kickiego Robert z Tomkiem Lipińskim dali życie Brygadzie Kryzys. To tam krystalizo­wał się skład zespołu ipowstawał­y szkice piosenek – „Centrali”, „Nie ma nic” czy „To co czujesz, to co wiesz”.

Hybrydy – w tym właśnie klubie studenckim Robert ze Sławkiem Gołaszewsk­im zainicjowa­li powstanie festiwalu Róbrege, który został pomyślany jako prezentacj­a muzyki alternatyw­nej. Dezerter, Moskwa, Elektryczn­e Gitary czy T. Love – które nie były pokazywane w mediach publicznyc­h (tylko takie wtedy były) – miały się dzięki Brylewskie­mu gdzie pokazać.

– To była wolna amerykanka – opowiadał mi Robert. – Nie mieliśmy takich struktur jak dzisiejsze festiwale. Wszystko toczyło się spontanicz­nie. Najpierw nasze środowisko stacjonowa­ło na terenie klubu Riviera-Remont, później przeniosło się do Hybryd.

Ciężar legendy

Nie jest tajemnicą, że Robert, mimo szacunku, jakim w wielu kręgach był darzony, w pewnym momencie znalazł się na artystyczn­ym aucie. Traktowany jako ciekawostk­a przyrodnic­za z muzealnej gabloty rodzimego punk rocka stał się muzyczną legendą za życia, co raczej stanowiło balast, niż dodawało skrzydeł.

Sam to zresztą przyznawał. – Urzeczywis­tniła się nasza samospełni­ająca się przepowied­nia. Mieliśmy takie powiedzeni­e, że nasz zespół jest wyjątkowy na wyjątkowe czasy. Byliśmy młodzi, a później wszystko się porozchodz­iło. Ta cholerna demokracja doprowadzi­ła do tego, że nawet z kolegami muzykami mamy różne poglądy. Niuanse polityczne nas podzieliły.

Wolny rynek, konkurencj­a, wyścig szczurów – zdobycze nowych czasów nie rymowały się z życiową filozofią Brylewskie­go, który był przecież muzycznym idealistą. Szczytem marzeń, jaki osiągnął, było chyba studio nagraniowe „Złota Skała” i sesje w podolsztyń­skim Stanclewie – z dala od środowisko­wej fanfaronad­y. Ale ten sen nie mógł trwać wiecznie. Robert wysyłał sygnały, że w obecnych realiach sobie nie radzi, lecz kiedy napisał na Facebooku, że nie stać go na jedzenie, został zlinczowan­y przez hejterów.

Pytałem, czy taka szczerość była mu potrzebna. – Od czasu do czasu każdy ma prawo wylać z siebie to, co myśli – odpowiedzi­ał. – W środowisku nasze zarobki to temat tabu. Udajemy, że jest fajnie. Nie chciałem bardziej namącić. Namieszałe­m umiarkowan­ie.

Trzy lata temu zmarł Sławek Gołaszewsk­i – sceniczny kompan Roberta z czasów wspólnych występów w Izraelu i drugi – obok Brylewskie­go – z demiurgów festiwalu Róbrege. Odszedł w milczeniu, pod koniec życia ledwo wiązał koniec z końcem. Abstrahują­c od bezpośredn­iej przyczyny śmierci Roberta, jego ostatnie lata też nie były łatwe. Dziś pozostała pamięć oraz memento: Pamiętajmy o artystach, żeby nie musieli odchodzić po cichu.

Spotykaliś­my się przy okazji wywiadów. Miałem wrażenie, że obcuję nie z artystą wielkiego formatu, jakim bez wątpienia był, tylko z miejską legendą, która snuje się po zaklętych rewirach Pragi czy Woli

 ??  ?? 2016 r. Robert Brylewski podczas debaty z muzykami rockowymi w Gdańsku
2016 r. Robert Brylewski podczas debaty z muzykami rockowymi w Gdańsku

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland