Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
MIASTO LOKALI DO WYNAJĘCIA
Na Żoliborzu przy ul. Suzina, tuż przy Krasińskiego, przez całe lata funkcjonował wsuterenie punkt usługowy. Ludzie przynosili tu pościel do maglowania, filmy z aparatów do wywołania i zrobienia odbitek, obrazy do oprawienia. Wmiarę upływu czasu i w miarę ubywania klientów przybywało rodzajów świadczonych usług – właściciel ratował się przed plajtą, wchodząc we współpracę z kolegami z różnych branż i rozszerzając ofertę usługową. Dokładnie tak samo postępują właściciele sieci punktów przy stacjach metra łączących usługi z różnych branż – szewskie, ślusarskie, rymarskie, zegarmistrzowskie itp.
Jednak to, co zdaje egzamin wmiejscach, gdzie codziennie przechodzą setki tysięcy pasażerów metra, nie sprawdziło się na malutkiej i sennej uliczce Suzina. Tutejszy punkt usługowy znatury rzeczy był przeznaczony dla okolicznych mieszkańców, których jest po prostu za mało, by taki zakład mógł się utrzymać. Zwłaszcza wczasach, gdy coraz mniej osób magluje pościel, nikt poza garstką hobbystów i specjalistów od fotografii artystycznej nie używa już aparatów analogowych, a odbitki na papierze są niepotrzebne, bo większość z nas zadowala się oglądaniem zdjęć na ekranie komórki czy laptopa. Od początku roku punkt jest więc nieczynny, a oszklone drzwi do sutereny są zamknięte na głucho. Smutny znak czasu.
Martwe witryny straszą
Znakiem czasu jest jednak nie tylko samo zamknięcie zakładu, ale także to, że pozornie atrakcyjny lokal użytkowy już od pół roku stoi niewykorzystany. Jeszcze 20 czy 30 lat temu byłoby to niewyobrażalne – do każdego miejsca, w którym można prowadzić handel, usługi czy gastronomię, ustawiały się kolejki chętnych, a ceny najmu szybowały pod obłoki. Dziś wystarczy przespacerować się ulicami miasta, by zobaczyć dziesiątki kartek przylepionych do szyb: „Lokal do wynajęcia”.
Parę lat temu zżymaliśmy się na inwazję banków, które wypierały z centrów polskich miast inne rodzaje działalności. W niektórych miejscach Warszawy (np. na pl. Wilsona) udało się ten trend odwrócić – to jeden z rzadkich przykładów sukcesu w tej dziedzinie. Jednak wiele ulic do niedawna mających charakter handlowy powoli ulega erozji i degrengoladzie. Lokale po zlikwidowanych sklepach miesiącami straszą martwymi witrynami. W gruncie rzeczy zdwojga złego wolałbym już nawet, żeby wprowadziły się tu banki, jednak i one po globalnym kryzysie finansowym iupowszechnieniu się bankowości internetowej zacisnęły pasa i ograniczyły liczbę placówek.
Handel tylko winternecie?
Umieranie ulic handlowych jest zjawiskiem cywilizacyjnym i wiąże się ze zmianą charakteru handlu, który najpierw przeniósł się do malli na obrzeżach miast, a ostatnio do internetu. Bronią się ulice popularne wśród turystów oraz te, przy których usadowiły się sklepy z modą i artykułami luksusowymi dla zamożnych, butiki, galerie. Życie toczy się też w miejscach, które stały się młodzieżowymi zagłębiami klubowymi, choć tutejsi mieszkańcy (np. ul. Mazowieckiej) niekoniecznie są z tego powodu szczęśliwi.
Lepszy jest los centrów miast w tych krajach, gdzie w społeczeństwie silniejsze są tradycje i nawyki wspólnego spędzania czasu wknajpach i żywienia się poza domem (co, rzecz jasna, wiąże się nie tylko z klimatem, ale także z poziomem dochodów). To akurat wostatnich latach szybko się wPolsce zmienia i małe lokalne kafejki czy bary nastawione na obsługę okolicznych mieszkańców zaczęły powstawać w wielu miejscach wWarszawie.
To jednak nie wystarczy, by uratować dawne ulice handlowe – kawiarnie i pizzerie nie zajmą przecież całej przestrzeni miejskiej i nie wypełnią pustki po wszystkich sklepach i zakładach usługowych, które już zostały zlikwidowane albo będą zamknięte wnajbliższych latach.
Znakiem czasu jest nie tylko to, że zakład usługowy upada, ale także to, że pozornie atrakcyjny lokal użytkowy stoi potem przez pół roku niewykorzystany
Przemilczane wyzwanie
Zmiana charakteru centrów naszych miast jest wielkim wyzwaniem cywilizacyjnym i należałoby oczekiwać, że ci, którzy chcą tymi miastami zarządzać, będą mieli pomysły, jak sobie z tym poradzić. Pomysły lepsze lub gorsze – jakiekolwiek. Że będą o tym rozmawiać i spierać się. Nie słyszę jednak, by ugrupowania rywalizujące wnadchodzących wyborach wspominały o takich sprawach choćby półgębkiem.
Rozumiem, że najważniejszym problemem Polski jest w tej chwili obrona państwa prawa, społeczeństwa obywatelskiego i samorządności przed nacierającym na nie autorytaryzmem, ale nie zaszkodziłoby, gdyby uczestnicy tej polskiej zimnej wojny domowej mieli gdzieś wtyle głowy świadomość, że gdy już obronią fundamentalne wartości, będą musieli się zmierzyć właśnie z tymi wyzwaniami.