Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
ZŁY PROWADZI ZAGUBIONEGO DEMONSTRANTA
Kiedy cała Warszawa żyła sprawą Pytona (najpierw tego prawdziwego, potem tego drożdżowego), szedłem pod Sejm. Zwolniłem kroku na pl. Trzech Krzyży. Zacząłem się rozglądać i ubolewać nad tym, że znowu nie pojadę na wakacje – dokładnie tak jak rok temu, w lipcu, kiedy piwo po proteście było najwyższą formą przyjemności w czasie upalnych dni na Wiejskiej. Dość długo patrzyłem na wysoką kamienicę na styku placu iMokotowskiej. Zawsze ją lubiłem, zatrzymywałem na niej wzrok – podniszczona, stoi niczym kamień milowy lub słup informacyjny na progu epok między placem dość dobrze utrzymanym, na którym z jednej strony mieści się rządowy budynek, a naprzeciwko, chyba, apartamentowiec z lokalami usługowymi na parterze. Na środku kościół, a od placu odchodzą ulice, którymi ciągną się drogie, odrestaurowane kamienice, eleganckie butiki, kluby, kawiarnie. Jakby właśnie w stylu tej kamienicy, ale czystsze idroższe, pozbawione autentyzmu, którego drogie naśladownictwo cieszy duszę prawdziwych mieszczan. Atutaj kawka, a tutaj samochodzik, tam zeszycik, ołóweczek, ciasteczko, Vitkac, ciuszki, winko – eleganckie i błogie popołudnie mieszkańców okolic pl. Trzech Krzyży.
Odwróciłem się, spojrzałem wgłąb uliczki, której wcześniej nie zauważyłem, a która mimo że odchodziła również od placu, wyglądała zupełnie inaczej. Wyglądały z niej jasne, płonące, niemal białe oczy postaci bez wyrazu. Przypomniał mi się artykuł sprzed kilku miesięcy, kiedy to po raz kolejny usłyszałem tytuł „Zły”. Był to mural, zupełnie ukryty przed czystym placem, w hołdzie Tyrmandowi i jego bohaterowi powieści „Zły”. Kilka dni później spotkałem te oczy raz jeszcze, tym razem na okładce, jak się później dowiedziałem, dość kultowej już, autorstwa Młodożeńca. Kosztowała piątaka, kupiłem, najpierw dla samych tych oczu, i odłożyłem na półkę, znowu wpadając w wir demonstracji i dziko chaotycznych dyskusji politycznych z pokoleniem „Lech Wałęsa!!!1!1!”.
Sytuacja z oczyma się powtórzyła, kiedy kolejny raz byłem na placu. Wróciłem do domu i zacząłem czytać o Warszawie w1954 r. O komendzie MO, w której budynku mieści się teraz Komenda Stołeczna, o pl. Trzech Krzyży, który tętnił życiem, alkoholem, bójkami, który był brudny od błota i deszczu. Kamienica stojąca na progu epok nabrała życia, poznikały drogie butiki, do których nikt nie zachodzi, a na ich miejscu pojawiły się bary kawowe, neony zamiast reklam banków. Zły, ten warszawski Moby Dick, który jest wszędzie naraz, znika i urzeka, prowadzi przez Warszawę zagubionego demonstranta, ukazując jej zakamarki jeszcze nieurynkowione, pociąga do szaleństwa zachwyconego turystę, który przeniósł się w lata 50., gdzie obywateli nie śledzi policja, ale MO, gdzie ludzie palą papierosy w szpitalach, czytają gazety, żyją życiem tramwajowym, patrzą sobie w oczy i dobrze wiedzą, że ocet i papier toaletowy, że demokracja, że jesień, że Warszawa w budowie.