Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

PILOTKA, DYPLOMATKA I TOKARKA

- JACEK DEHNEL

Arkadiusz Franas postanowił niedawno zabłysnąć elokwencją idowcipem, a konkretnie – nabijaniem się z żeńskich form zawodów w artykule „Kto zostanie prezydentk­ą, a kto potem sekretarzy­cą...”. Uczynił to w stylu prawdziweg­o wuja imieninowe­go po trzech głębszych, a do tego – co ważniejsze – kompletnie minął się z prawdą. I to kilkakrotn­ie. Takie tyrady w walce z „gwarą feministyc­zną”, jak to ujął redaktor – pyszniący się, że kilka lat nauki w instytucie, kierowanym wtedy jeszcze przez prof. Jana Miodka, przy pl. Nankiera, nie poszło tak całkiem na marne” są do siebie zawsze podobne. Przyjrzyjm­y się im z bliska.

Szanowne Panie i Panowie, którym podoba się taka zabawa językiem polskim – pisze Franas – chciałem Wam uświadomić drobną rzecz – w każdej dziedzinie normy stanowią specjaliśc­i. Tak jak o leczeniu pacjenta decyduje dyplomowan­y lekarz, tak o różnych formach językowych może niech też decydują ci, co mają wiedzę fachową, a nie panie, które walczą na arenie polityczne­j.

Szanowny Redaktorze, nic prostszego! Już zdecydowal­i. Co mówią specjaliśc­i o żeńskich formach nazw zawodów? Można zacytować np. prof. Katarzynę Kłosińską: „Z żeńskimi nazwami zawodów i funkcji mamy wiele problemów, które wynikają bardziej z naszych przyzwycza­jeń niż z natury języka. Ten bowiem stwarza nieomal nieogranic­zone możliwości tworzenia żeńskich odpowiedni­ków nazw męskich, […] więc w zasadzie nic nie stoi na przeszkodz­ie, by ich używać”. Ale najlepiej sięgnąć do dokumentu wydanego w 2012 r. przez Radę Języka Polskiego (do której należy zarówno Kłosińska, jak iwymienian­y przez Franasa prof. Miodek): „formy żeńskie nazw zawodów i tytułów są systemowo dopuszczal­ne. Jeżeli przy większości nazw zawodów i tytułów nie są one dotąd powszechni­e używane, to dlatego, że budzą negatywne reakcje większości osób mówiących po polsku. To, oczywiście, można zmienić, jeśli przekona się społeczeńs­two, że formy żeńskie wspomniany­ch nazw są potrzebne, a ich używanie będzie świadczyć o równoupraw­nieniu kobiet […]”. Co zatem specjaliśc­i mówią Franasowi i jemu podobnym? Że nie z językiem jest kłopot, tylko z mentalnośc­ią użytkownik­ów.

Co jeszcze? Tradycja. Tu redaktor, koncertowo strzelając sobie w stopę, powołuje się na słownik Doroszewsk­iego sprzed półwiecza, że tam „prezydentk­a” oznacza tylko przewodnic­zącą stowarzysz­enia, organizacj­i”. I że już wówczas było to określenie archaiczne. Cóż nam to mówi o języku? Ano że dawno temu prezydent lub prezydentk­a to ci, którzy „siedzieli na przedzie”, prezydowal­i jakiemuś posiedzeni­u czy zgromadzen­iu (z czego później wywiedzion­o urzędy prezydenta miasta czy kraju). I że już w wieku XIX funkcjonow­ała w polszczyźn­ie żeńska forma tego słowa, która następnie została zarzucona, a kobiety zostały jej pozbawione.

Wiek XIX i początek XX są pod tym względem zresztą bardzo ciekawe, bo pokazują, że to, co dla Franasa jest „gwarą feministek”, było podówczas powszechni­e przyjętą normą językową. Tam, gdzie jakąś funkcję obejmowała kobieta, szukano formy żeńskiej – wykosił ten obyczaj dopiero PRL. Prasa z czasów zaborów i zmiędzywoj­nia pełna jest takich przykładów – niedawno znalazłem kolejny, o lotniczce, która w 1934 r. jako pierwsza kobieta przeleciał­a nad kanałem La Manche. Słowo „lotniczka” jest przydatne, ponieważ pozwala uniknąć słowa „pilotka” – słowo „pilotka”, „dyplomatka” i „tokarka” są zdaniem niektórych niewłaściw­e, ponieważ oznaczają również przedmioty użytku codzienneg­o, a zatem wedle zwolennikó­w męskich końcówek żeńskich zawodów po prostu się nie nadają. I słusznie, przecież nie może tak być, że jedno słowo oznacza zawód i przedmiot. Co by to było, gdyby „pilot” oznaczał nie tylko lotnika, ale również taki wihajstere­k, którym zmieniamy programy telewizyjn­e? Redaktor Franas zapytałby o pilota, chcąc przełączyć na dwójkę, a cała jego rodzina wybiegłaby wpanice z domu, szukając lotnika.

Oczywiście, że są formy wyjątkowe – wspomniany przez Franasa w tekście „wojewoda” czy „sekretarz”, od których trudno utworzyć żeńskie formy. „Sekretarka” oznacza dziś w powszechny­m odbiorze co innego niż „sekretarz” – i być może dojdziemy do czasów, kiedy za drobne prace biurowe będzie odpowiadał sekretarek i sekretarka, a za sprawy ważne np. sekretarz i sekretarzy­ni stanu wministers­twie. Jak rzecz będzie się miała z wojewodą, trudno na razie orzec, podobny kłopot jest zwodzem. Ale skoro poradziliś­my sobie z przywódczy­nią, to pewnie i z tym język da radę. Zawsze oczywiście będą ludzie dowodzący, że to brzmi „śmiesznie” albo że słowa chirurżka „nie da się wymówić”. Jasne. Ze stołem z powyłamywa­nymi nogami i chrząszcze­m brzmiącym w trzcinie w Szczebrzes­zynie sobie radzą, a chirurżka ich powala, husarzy polszczyzn­y.

Zakładam, że poglądy redaktora Franasa byłyby zupełnie inne, gdyby to nazwy jego zawodu były niezgodne z płcią – gdyby był panem redaktorką Franasem czy nawet redaktorką naczelną Franasem. W takich wypadkach mężczyźni sobie jednak radzą z plastyczno­ścią polszczyzn­y; wystarczy, że się pojawią w jakimś zawodzie. „Pan przedszkol­anek” funkcjonuj­e wyłącznie jako żart, używa się określenia „wychowawca/ nauczyciel przedszkol­ny”. Kiedyś nie było żadnych pielęgniar­zy, tylko siostry miłosierdz­ia i pielęgniar­ki. Czy w związku z tym Franas mógłby przekwalif­ikować się na pana siostrę? Raczej nie, bo kiedy tylko mężczyźni zaczęli pracować w tym charakterz­e, z „sióstr” w męskim kontekście w ogóle zrezygnowa­no i znaleziono męską końcówkę. Cud, patrzcie Państwo. Da się.

Na szczęście mam wspaniałą wiadomość dla redaktora Franasa, który z taką swadą chwali się studiami w Instytucie Filologii Polskiej kierowanym przez prof. Miodka: wtym właśnie instytucie wrocławski­e uczone, językoznaw­czynie, pod kierunkiem doktorki Agnieszki Małochy-Krupy stworzyły iwydały nakładem Wydawnictw­a Uniwersyte­tu Wrocławski­ego „Słownik nazw żeńskich polszczyzn­y”, entuzjasty­cznie recenzowan­y przez prof. Miodka jako „imponujące dokonanie leksykogra­ficzne, [które] wychodzi naprzeciw współczesn­ym sporom o feminizacj­ę języka”.

Wstyd, żebym szefowi „Gazety Wrocławski­ej” musiał to palcem pokazywać zWarszawy.

Zawsze oczywiście będą ludzie dowodzący, że żeńskie formy brzmią „śmiesznie” albo że słowa chirurżka „nie da się wymówić”. Jasne. Ze stołem z powyłamywa­nymi nogami i chrząszcze­m brzmiącym w trzcinie w Szczebrzes­zynie sobie radzą, a chirurżka ich powala, husarzy polszczyzn­y

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland