Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
KONRAD WOJCIECHOWSKI:
Pierwszy singel znowej płyty „Marginal”, czyli „Karwoski”, stawia sprawę jasno. Przez całą młodość wydawało mi się, że czterdziestoletni faceci to starsi panowie, stateczni, śpieszący do roboty z teczką pod pachą. A dziś? Ganiają po mieście w sportowych butach, jakby czas ich się nie imał. Ale niewątpliwie przekroczenie czterdziestki mnie ruszyło. Towarzyszy mi trudne do opisania uczucie.
– Ani to, ani to. Po prostu patrzę na moich rówieśników i piszę dla nich piosenki. Większość z tych piosenek starzeje się razem ze mną, aja nie próbuję się szczerzyć do młodzieży. Gonienie za nastoletnią publicznością to karkołomny sposób na odmładzanie.
– Śmierć w moich piosenkach jest obecna od początku. Ktoś nawet wyliczył, ile osób uśmierciłem w swoich tekstach. Tylko głupiec nie myśli o śmierci. I tylko głupiec myśli o niej cały czas. Trochę się na tej płycie bawię wpodsumowania. Może najlepsze rzeczy w życiu mam już za sobą?
– Trudno mi samego siebie oceniać. Ale gdybym miał sobie prawić komplementy, to czuję, że napisałem wżyciu z dziesięć dobrych piosenek rozsianych po wszystkich płytach. Jeśli coś po mnie zostanie, to właśnie one. Tylko jak znam życie, nie zostaną te, które mnie się podobają, ponieważ to ludzie decydują.
– Od dziecka uważam, że dobry pisarz czy pisarka to najwyższe stadium rozwoju człowieka. Dla mnie wydanie książki było spełnieniem. Chciałem to zrobić od dawna. Ale dobrze, że debiut przyszedł tak późno. Miałem wtedy 39 lat. Musiałem dojrzeć do pisania. I jestem dumny, że się udało. Choć do książki mam krytyczny stosunek.
– Chcieliśmy z Ludzikami sprawdzić, czy potrafimy zrobić płytę taneczną, choć nie wszystkie piosenki na tej płycie nadają się do tańca. Na techno się nie znamy, więc sięgnęliśmy po disco funk z lat 70. Jest bas, perkusja ijest groove zlekką nutką nostalgii. Ja wiem, że to nie brzmi jak James Brown, ale gdyby 15 lat temu Brown pił wódkę wmałym barze na Powiślu, pewnie też by nagrał taką płytę.
– Chyba nie grałbym muzyki, gdyby nie Robert Brylewski. Był dla nas, małolatów zakładających pierwsze zespoły, bardzo ważny. Brygada Kryzys, Izrael czy Armia to jego dzieci. Nagrał kilka najważniejszych płyt wtym kraju, a kiedy wyszedł pierwszy album Vavamuffin i graliśmy promocyjny koncert w CDQ na Woli, przyszedł nas posłuchać. Jeszcze nie znałem Roberta osobiście, choć był moim idolem. Po koncercie podszedł do mnie iwyściskał po ojcowsku. Wtedy poczułem, że coś udało mi się w życiu osiągnąć.
– Nie śmiałbym porównywać się z Robertem. Chciałbym być takim katalizatorem, ale nie jestem pe-