Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Twarz chłopca, głos Cockera
Podrzuciłem Mannowi nową płytę, bez okładki. Napisałem mazakiem na płycie, kim jestem i jak nazywa się album. Puścił dwa numery, ale nie bardzo wiedział, jak je zapowiedzieć, bo nie miały tytułów
Kultura
Spotykamy się na placu Zbawiciela, w jednej z wielu tutejszych knajp. Bartek Sosnowski przychodzi z Olą, więc trzeba dostawić trzecie krzesło. – Pomogę! – krzyczę na widok artysty obejmującego wpół wielki welurowy fotel. – Spokojnie. Mam praktykę w dźwiganiu nie takich ciężarów – odpowiada Sosnowski. Ostatnio pracował na nocną zmianę w magazynie dużego sklepu meblowego, a tam co chwila trzeba coś wnieść, postawić, przenieść. Robił już w życiu wiele rzeczy. Chodził na kurs ogrodniczy i uczył się wykonywać oczka wodne. Pracował w dziale rezerwacji biletów Łazienek Królewskich i obsługiwał wycieczki szkolne. Zajmował się nawet rękodziełem artystycznym, polerując szlifierką ozdobne klamry do pasków.
– Urodziłem się w Warszawie, ale moi rodzice pochodzą ze wsi. W wakacje jeździłem za miasto do dziadków. Od małego pracowałem przy zbieraniu truskawek. Czułem się trochę jak na plantacji bawełny. A stąd już blisko do śpiewania bluesowych „work songów” o niewolnikach. Ktoś ze znajomych powiedział, że powinienem zatytułować płytę „Strawberry Fields Forever” [tak brzmiał tytuł jednej z piosenek The Beatles – przyp. red.] – uśmiecha się.
RYCERZ W BIAŁYM SEICENTO
Jego najnowsza płyta nosi jednak tytuł „Tylko się nie denerwuj”, choć Sosnowski wygląda na wyjątkowo spokojnego człowieka. Luźne
ciuchy, niespieszny chód, na głowie artystyczny nieład. Ma już na koncie jeden album. Dwa lata temu planował przygotować epkę, czyli płytę z trzema-czterema utworami, ale Ola stwierdziła, że to nie ma sensu. Single zrobiły furorę w radiu i na YouTubie, więc wydali pierwszą płytę sami.
Ola Górecka to autorka słów do piosenek Sosnowskiego, menedżerka, a przede wszystkim żona. Poznali się na studiach, ale połączyła ich muzyka, nie uczelnia. – Pamiętam naszą pierwszą randkę – wspomina Ola. – Siedzimy u Bartka w domu, a on do mnie mówi, czy może o coś zapytać. Tak się czaił, skradał, robił podchody, że naszły mnie dziwne myśli. W końcu wypalił: „Lubisz country?” [śmiech]. A za chwilę puścił Ayo „Down On Me Knees”. Wtedy dowiedziałam się, że lubię country.
Dobrze się dogadują, także w sprawach artystycznych. Bartek przynosi zarys piosenki, słuchają i zaczynają dyskutować, o czym to mogłoby być. Ola zawsze pisze w punkt, bo zna Bartka najlepiej, wie, jakiego języka używa, i tak dobiera słowa, aby nie brzmiały w jego ustach obco, pretensjonalnie, moralizatorsko. No i piosenki muszą opowiadać historię. Najlepiej z życia, jak ta o uprowadzeniu ukochanej.
– „Dalej” to kawałek oparty na faktach – opowiada Sosnowski. – Chciałem wtedy pojechać jak rycerz na białym koniu i odbić Olę od jej byłego, ale miałem tylko białe seicento i mało sprecyzowane plany na życie. Pamiętam jej słowa, które później trafiły do piosenki: „Czy oczekujesz, że ot tak, postawię cały swój świat na głowie”. A ja właśnie tego chciałem. Była w długim związku, miała masę gratów, nie wiem, jak one wszystkie zmieściły się do tego seicento [śmiech].
PIOSENKI Z BRUDEM ZA PAZNOKCIAMI
W polskiej piosence roi się od młodych męskich głosów, zwykle pastelowego koloru. Jest sympatyczny Podsiadło. Sentymentalny Kortez. Melancholijny Skubas. Sosnowski nie pasuje do tego ugrzecznionego towarzystwa. On preferuje barwy wojenne. W jego kawałkach sypie się gruz, spadają szkła, fraza goni frazę, a końcówki zwrotek urywają się jak pocięte tasakiem. A wokalistów, którzy grają country lub bluesa, ale z rockową werwą, śpiewając przy tym nisko i lekko zachrypniętą barwą niczym Joe Cocker, jest jak na lekarstwo.
– Lubię, jak w muzyce jest więcej brudu za paznokciami. Dlatego nic nie wyszło z mojej edukacji muzycznej. Studiowałem grę na oboju w akademii muzycznej, ale nauczyciel ciągle mnie strofował, kazał grać czystym dźwiękiem i dociskać klapki instrumentu, aby nie stukały o drewniany korpus. A dla mnie właśnie te wszystkie przytony są najsmaczniejsze. Jak gram na gitarze, to też nie dociskam struny. Niech się palce ślizgają po gryfie – tłumaczy Sosnowski.
Zrezygnował więc z muzyki klasycznej, sprzedał obój i kupił gitarowy wzmacniacz. Krótko pracował w domu kultury w Ursusie, gdzie dawał dzieciom lekcje gry na gitarze. W końcu wylądował w sklepie dla gitarzystów na Woli. Zaraz po zamknięciu albo niedługo przed otwarciem siadał na zapleczu i nagrywał swoje piosenki. To była chałupnicza produkcja – pożyczony mikrofon, używany laptop i stara gitara. Tak powstał jego debiutancki album. Druga płyta – nagrana już przy wsparciu wytwórni – też jest trochę oldskulowa, bo „Jak na psy” odsyła do „Domu wschodzącego słońca” The Animals, z kolei punkowe „S” pasuje do Iggy’ego Popa i jego The Stooges. Więcej tu kwaśnych protest songów niż pościelowych kołysanek. Do wspólnego zaśpiewania piosenki „Hej!” Sosnowski zaprosił estradową weterankę Małgorzatę Ostrowską i razem poskrzeczeli w chórkach. Wyszedł z tego przybrudzony rock. Chropawy i chrypliwy jak cała płyta.
PŁACI PODATKI I GOTUJE PIEROGI
Jest marzec i jest płyta na rynku. Ale przygotowania trwały cały styczeń. Ola zamykała się w łazience i pisała teksty w wannie, a Bartek co chwila majstrował przy muzyce, coś zmieniał, dodawał, nie mógł skończyć. Do jednej piosenki napisał nową zwrotkę, ale mu nie pasowała, więc z tej zwrotki zrobił nową piosenkę, tylko musiał dorobić refren. Tak powstał „Dym” – frywolny blues o kontemplowaniu kobiecych ud i bioder.
Tylko kto dzisiaj słucha takiej muzyki? – W serwisie Spotify kategoria „polski blues” nie występuje – śmieje się Sosnowski. – Już do tego przywykłem, że moje piosenki są zamykane w szufladce z napisem „pop” albo „alternatywa”, bo trudno je skategoryzować, choć gram po trochu rock, soul czy blues. Z country łączą mnie historie, które Ola opowiada w piosenkach. Ten gatunek muzyki sprawia wrażenie, że każdy kawałek brzmi w podobny sposób. Dlatego trzeba śpiewać za każdym razem o czymś innym.
– Nie przywiązuję wagi do wielu rzeczy. Ostatnio podrzuciłem do radia Wojciechowi Mannowi moją nową płytę, ale jeszcze bez okładki. Napisałem mazakiem na płycie, kim jestem i jak nazywa się album. Mann puścił dwa numery, ale nie bardzo wiedział, jak je zapowiedzieć na antenie, bo przecież nie znał tytułów. W ogóle na to nie wpadłem, że to może mieć znaczenie! Jakoś tak mam, że nie przejmuję się popularnością czy nagrodami, chociaż się z nich cieszę. Wierzę, że muzyka obroni się sama – mówi Sosnowski.
Do szlifierki, handlu czy pracy w magazynie wracać na razie nie zamierza. Sprzedaje coraz więcej koncertów. Kluby, plenery. Występuje w pojedynkę albo w kwartecie. Forma nie ma znaczenia, liczy się treść, czyli piosenka. Właśnie wybiera drugiego singla do promocji w mediach, który pociągnie całą płytę.
– Myślisz, że zawojujesz listy przebojów? – pytam.
– Najlepszą listą przebojów jest liczba osób, które przychodzą na koncert – słyszę w odpowiedzi.
Przecież muzyka obroni się sama.+