Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Rodzice mówią, że zwariują
To nie zdalne nauczanie, tylko zdalne zadawanie – skarżą się rodzice uczniów. Brakuje bezpośredniego kontaktu z nauczycielem i doświadczenia w zdalnej edukacji, jest problem z dostępem do komputerów i internetu, a najmłodsi uczniowie nie poradzą sobie z m
Mazowieckie kuratorium zorganizowało nauczycielom szybkie szkolenie z narzędzi edukacji na odległość we wtorek. Prawie 19 tys. osób, które zgłosiły się do webinarium, przez pierwsze 20 minut oglądało czarny ekran. – To pokazuje, jak wyglądają lekcje zdalne i jak jesteśmy do tego nieprzygotowani – komentuje jedna z uczestniczek [potem szkolenie ruszyło – red.].
Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialna za edukację, nie ma wątpliwości. – Tej formy nauki nie można wprost nazywać nauczaniem – uważa. Wskazuje na braki w sprzęcie, dostępie do internetu, braku doświadczenia w nauce na odległość po stronie uczniów i nauczycieli. „Ani Państwo, jako dyrektorzy, ani organ prowadzący [samorząd – red.] nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia z MEN, czy to technologicznego, czy finansowego” – napisała w liście do dyrektorów szkół.
Wiceprezydent Kaznowska zaapelowała, by nauczyciele nie urządzali wyścigu nowych technologii i zachowali umiar z zadawaniem prac domowych. Miasto przygotowało poradnik dla dyrektorów szkół. Jedna ze wskazówek: „Niech podstawą będzie dla Ciebie sytuacja ucznia, który ma najtrudniejszą sytuację w klasie, np. nie ma dostępu do Internetu, nie ma komputera, a jedynie telefon komórkowy etc.”.
„My nauczyciele też jesteśmy rodzicami i zmagamy się z takimi samymi problemami, jak i Państwo: praca zdalna nasza i współmałżonków, zdalna nauka dzieci, a przy tym często problemy techniczne z siecią internet, sprzętem komputerowym, jego liczbą nieadekwatną do potrzeb domowników, do tego nieprecyzyjne komunikaty MEN itp.” – to z kolei słowa nauczycieli do rodziców uczniów jednej z warszawskich szkół.
Zdalne zadawanie
– Najbardziej to mnie rozwaliła wiadomość od szkolnej pedagog, z tytułem „Jak zachować zdrowie psychiczne w czasach epidemii”. Miałem ochotę odpisać „Proszę powiedzieć koleżankom w szkole, żeby nie pisały na Librusa” – mówi tata pierwszoklasisty. Antek ma zaburzenia i orzeczenie o specjalnych potrzebach edukacyjnych, uczy się w klasie integracyjnej. Takie klasy liczą do 20 uczniów, w tym maksymalnie pięciu z orzeczeniem. Pracuje w nich dwóch nauczycieli: uczący przedmiotu i wspomagający. Jak była potrzeba, wspomagający siadał z Antkiem w ławce i pomagał w lekcji. – Oboje z żoną pracujemy teraz w domu, żartujemy czasem, że jedno z nas jest nauczycielem, a drugie nauczycielem wspomagającym – opowiada tata Antka. – Ledwo dajemy radę. Zdajemy sobie sprawę, że syn wymaga wiele uwagi i wysiłku nauczycieli, doceniamy ich pracę.
Różnica między normalnymi lekcjami a tym, co się nazywa teraz zdalną szkołą, jest taka, że my musimy i pracować z dzieckiem, i pracować zawodowo. Anglistka zaraz po zamknięciu szkół wysłała partię materiału, która sięgała aż do początku kwietnia. W tym tygodniu zdążyła wysłać nową porcję. Antek ma kaligrafować litery, z matematyki dodawanie, odejmowanie do dziesięciu, proste rzeczy, ale wytrzymuje 15 albo 10 minut, potem przestaje się koncentrować, niecierpliwi się, złości, najchętniej bawiłby się klockami. Zajmujemy się jego pracą z doskoku w ciągu dnia, między naszymi zadaniami. Nie możemy czekać np. do godz. 17, kiedy skończymy swoje zadania, bo wtedy on będzie za bardzo zmęczony. Nie wiem, jak długo tak damy radę. Najchętniej nie zaglądałbym do Librusa i szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy muszę to robić.
– To nie zdalna edukacja, tylko zdalne zadawanie – mówi tata trzecioklasisty. Jest urzędnikiem. Gdy rozmawiamy, w tle słychać bawiące się i pokrzykujące dzieci. – Wypadałoby z synem posiedzieć codziennie z sześć godzin, żeby zrobił wszystko, co przysyłają nauczyciele. Tylko jak? Ja pracuję w domu i żona pracuje w domu. Mamy dwa komputery do pracy, dla dziecka nie mamy. Jesteśmy pracownikami, nauczycielami, kucharzami. I mamy przedszkolaka, którego też trzeba czymś zająć.
Maria, mama szóstoklasistki i ósmoklasisty: – Dzieci ani razu nie widziały i nie słyszały nauczyciela ze swojej szkoły – opowiada. – To ma być zdalna edukacja? To wyłącznie zadawanie. Nawet wuefista wysłał instrukcję i film z ćwiczeniami dwutaktu w koszykówce. Ale jak syn ma ćwiczyć w mieszkaniu w bloku? Może wysłałabym go na boisko, bo jest puste, ale na boisku nie ma kosza. No i nie mamy piłki. Jest w domu piłka nożna, jest plażowa, akurat do koszykówki nie mamy. Dobrze, że trener pływania nie zlecił zajęć w wannie – mówi.
Zadawanie odbywa się przez dziennik elektroniczny, z wyliczeniem tematów do opanowania przez dziecko. Najlepiej wychodzi matematyka, dzięki temu, że już we wrześniu nauczycielka wdrożyła klasę do pracy z interaktywnym programem do powtórek z matematyki. Opracowało go jedno z wydawnictw. Co dobrego może powiedzieć o zdalnej szkole? – Wychowawczyni córki pyta dzieci przez dziennik, jak się czują, jak się trzymają, co robią, co ostatnio przeczytały – opowiada.
Bez komputerów i sieci
Robert Kempa, burmistrz Ursynowa: – Stwierdzenie ministra, że nie widzi przeszkód, żeby nauczać zdalnie, to fikcja. Na jednym z komunikatorów założyliśmy grupę z udziałem dyrektorów placówek oświatowych z Ursynowa. Zgłaszają, że problemem jest liczba dzieci w rodzinach i za mała ilość sprzętu. Lokatorzy domów komunalnych przy Kłobuckiej już pytali, czy mogą przysyłać dzieci do naszego Miejsca Aktywności Lokalnej, które działa w naszym lokalu, bo w domu nie ma dla nich komputerów. Poza tym nie wszyscy rodzice chcą dać zgodę na pracę w Office 365 i zakładanie kont w gmail. Do 13. roku życia bez takiej zgody dziecko nie może działać. Będą więc dwa systemy. Dla dzieci, które mają zgody, i dla pozostałych, które będą korzystać tylko z dziennika elektronicznego. Osobną kwestią są egzaminy ósmoklasistów. Rodzice i uczniowie są zaniepokojeni. W poradni pedagogiczno-psychologicznej specjaliści zakładają Skype’a i Messengera, żeby być w kontakcie z osobami potrzebującymi pomocy.
– Będę zupełnie siwy po tej przerwie – żartuje Ryszard Szczepański, dyrektor Zespołu Szkół przy ul. Gładkiej, gdzie uczą się m.in. przyszli awionicy, mechanicy lotniczy, informatycy. Właśnie szykuje się do pierwszej lekcji on-line. – Chcemy, żeby wszystkie samoloty, które startują, bezpiecznie wylądowały, moi uczniowie nie mogą być niedouczeni. Mam wspaniałych nauczycieli, od razu po zawieszeniu pracy szkół zaczęli szukać platform edukacyjnych, które można wykorzystać w zdalnej edukacji, materiałów, filmów. Z matematyką czy językiem polskim nie będzie problemu, ale przedmioty zawodowe wymagają pokazania uczniom, co i jak trzeba robić, a to nie zawsze jest możliwe.
Są i pozytywy. Dyrektor jednego z liceów przekonuje: – Szkoła nie będzie już taka sama. Uczymy się. Pedagogika zdalnego nauczania to roczne studia podyplomowe, nauczyciele opanowują je w kilka dni. Uczą się i technologii, i organizacji pracy zdalnej. W mojej szkole nikt nie szczędzi czasu. Jestem pełen optymizmu, jeśli chodzi o starszą młodzież, widzę, że to się może udać. Z małymi dziećmi w ogóle tego nie widzę – mówi.
l
Nawet wuefista wysłał instrukcję z ćwiczeniami dwutaktu. Dobrze, że trener pływania nie zlecił zajęć w wannie