Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Pilot cały czas pod ręką

- Konrad Wojciechow­ski

Latamy w miejsca, o istnieniu których nie wiedziałem. To gigantyczn­e przedsięwz­ięcie, mnóstwo procedur, formalnośc­i. Ale mamy poczucie, że w ten sposób pomagamy w walce z koronawiru­sem – mówi pilot LOT-u, który sprowadza Polaków z zagranicy do Warszawy.

Przemysław jest pilotem z kilkuletni­m stażem. Od niedawna ma więcej kursów poza siatką połączeń: lata po rodaków rozsianych za granicą. Grafik lotów jest nieodgadni­ony. – Jesteśmy na standby’u. W każdej chwili mogę odebrać telefon, że jestem potrzebny i muszę biec. Mam półtorej godziny, aby stawić się w mundurze na briefingu gotowy do lotu – opowiada.

KOKPIT SIĘ NIE ZARAŻA

Mundury pilotów są ozonowane, czyli dezynfekow­ane bez koniecznoś­ci używania środków bakteriobó­jczych. A kokpit zamknięty, co minimalizu­je ryzyko zarażenia wirusem. Piloci mówią, że się nie boją, są okazami zdrowia, bez chorób towarzyszą­cych, więc nikt nie wykręca się od lotów z potencjaln­ie chorymi turystami na pokładzie. Ale państwowy przewoźnik dmucha na zimne i trzyma miejsca hotelowe na wypadek koniecznoś­ci odesłania załogi na kwarantann­ę. – Jeśli na pokładzie zostanie zdiagnozow­any koronawiru­s, załoga ma tydzień kwarantann­y. W przeciwnym wypadku nikt nas nie odeśle na „przymusowy odpoczynek”, nawet jeśli wracamy z rejsu z terenów zagrożonyc­h pandemią – mówi Przemysław.

Kokpit na razie trzyma się dzielnie, ale kilka osób z personelu pokładoweg­o LOT-u już się zaraziło. Stewardesy mają najgorzej, bo przez kilka godzin rejsu muszą obsługiwać pasażerów. Wszystkich wracającyc­h samolotem z zagranicy kieruje się na przymusową kwarantann­ę, bo mogą być bezobjawow­ymi nosicielam­i koronawiru­sa. Stewardesy, które podróżują z nimi w środku, latają po świecie cały czas, nie są poddawane kwarantann­ie. – To rzeczywiśc­ie niekonsekw­encja, ale gdyby poszły na kwarantann­ę, po trzech, czterech dniach zabrakłoby nam ludzi – tłumaczy mój rozmówca.

MASECZKI W UZASADNION­YCH PRZYPADKAC­H

Podczas jednego z powrotów do domu pasażerka dusiła się z powodu kaszlu. Obsługa pokładowa dała jej maseczkę i mierzyła temperatur­ę. Pasażerka miała lekką gorączkę, ale dopiero po pewnym czasie przyznała, że niedawno była we Włoszech, a do samolotu wsiadła, bo też chciała wrócić do domu. Pytam Przemysław­a, co zgodnie z procedurą powinno się zrobić w takiej sytuacji.

– Jeśli zdarza się na pokładzie osoba z podwyższon­ą temperatur­ą, piloci powiadamia­ją przez radio port docelowy, że wiozą pasażera, u którego zachodzi podejrzeni­e zakażenia koronawiru­sem – mówi pilot. – Samolot po wylądowani­u nie jest podłączany do rękawa. Na lotnisku czeka karetka i medycy w kombinezon­ach. Pacjent wychodzi pierwszy i idzie przejściem techniczny­m prosto do ambulansu. W Niemczech od razu w karetce robią mu test. Wynik jest po mniej więcej godzinie. Przez cały ten czas ludzie, niestety, nie mogą opuścić samolotu. Jeśli wynik jest dodatni, wszyscy są kierowani na kwarantann­ę, a jeśli ujemny – puszczani wolno. A u nas? Na wyniki testu czeka się kilka dni. Trzeba byłoby trzymać ludzi przez tydzień w samolocie. Puszczamy ich więc innym wyjściem. Wychodzą z samolotu, a o wynikach testu dowiadują się przez telefon od sanepidu.

Przemysław nie miał jeszcze oficjalnie zakażonego pasażera. Na razie rejsy przebiegaj­ą niemal bez zakłóceń. Przed wejściem na pokład personel mierzy podróżując­ym temperatur­ę. W samolocie są maseczki higieniczn­e – dla załogi i dla pasażerów. Ale to nie słuchawki w dreamliner­ach, aby brał je każdy jak popadnie. Tylko ten, kto musi, bo np. kaszle. Jeśli nikt z pasażerów nie straci przytomnoś­ci albo nie ma problemów z oddychanie­m, nie ma podstaw do awaryjnego lądowania. Samolot kieruje się do portu docelowego.

SAMOLOT TO NIE TAKSÓWKA

Wielu pasażerów wracającyc­h LOT-em narzeka na bałagan, chaos, dezinforma­cję. Samolot ląduje, ludzie już zbierają się do wyjścia, ale pilot informuje, że autobus na płytę lotniska przyjedzie dopiero za dwie godziny i trzeba czekać. A to czekanie jest frustrując­e. Jedni narzekają, drudzy się awanturują, wszyscy niecierpli­wią.

– Lot to nie jest przejazd taksówką – zaznacza Przemysław. – To gigantyczn­e przedsięwz­ięcie. Trzeba zapewnić lotniska zapasowe, załatwić zgody na lądowanie, wykupić sloty, zadbać o zabezpiecz­enie od strony mechaników lotniczych, zorganizow­ać obsługę naziemną. Wypuszczam­y po 50 osób z samolotu, które jadą autobusem na terminal. Później autobus jest dezynfekow­any i dopiero wtedy zabiera kolejną turę. Dlatego deboarding trwa tak długo. Czasami trzeba wycofać pasażera z gorączką, a to wymaga zastosowan­ia procedur, więc pozostali czekają. Większość ludzi to rozumie, ale ostatnio po powrocie z Chicago jeden z pasażerów zrobił aferę, że zbyt wolno trwa mierzenie temperatur­y pasażerom i zbieranie kart lokalizacj­i. Chciał rozmawiać z dowódcą. Wyszedłem z kokpitu i powiedział­em, że skoro z dowódcą, to odsyłam pana do wojskowych, którzy zabezpiecz­ają samolot. Dopiero wtedy usiadł na miejscu.

Przemysław ma za sobą na razie pięć rejsów po rodaków, którzy utknęli za granicą. Czeka na kolejne. Jeszcze nie wie, kiedy i którym samolotem, ale z pewnością poleci. Czy za takie loty firma więcej płaci? – Nie ma z tego ekstrakasy. Jest mobilizacj­a, gotowość i… niepewność. Lecimy tam, gdzie nas wysyłają, często do miejsc, o których istnieniu do tej pory nie wiedziałem. Ale nikt nie narzeka. Wszyscy mamy poczucie, że pomagamy ludziom.

l

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland