Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Najgorsze jest to, że nie w
Robert zatrudnia 14 osób, Małgorzata i Dariusz pięć, a Aleksandra jedną. Co ich łączy? Jeśli sytuacja z koronawirusem unormuje się w ciągu paru tygodni – ich firmy przetrwają. Jeśli epidemia potrwa dłużej – to pewnie nie.
Czy tarczy wystarczy?
Zaczęło się, kiedy premier ogłosił, że zamykają szkoły – mówi Aleksandra Langowska, właścicielka salonu kosmetycznego przy ulicy Kruczej. – Nie wszystkie klientki zrezygnowały od razu, ale jak na następny dzień było zapisane 10 osób, to przyszły trzy – dopowiada jej asystentka Beata.
RUCH? BLISKO ZERA
Salon Aleksandry to mikroprzedsiębiorstwo. Wszyscy pracownicy to ona i Beata. W tym samym lokalu przy ul. Kruczej jej znajoma – Agnieszka – prowadzi wraz z mężem salon fryzjerski. Ruch w dobie koronawirusa? Taki jak u kosmetyczki, czyli bliski zera. Sporadycznie stałe klientki dzwonią zapytać, czy salon działa, ale wiadomo, że jak mówi się, żeby nie wychodzić, to ludzie siedzą w domach.
– To nie jest przecież tak, że dopiero teraz zaczęłyśmy przestrzegać zasad dezynfekcji! Narzędzia są jednorazowe, a ja pracuję w masce z filtrem, więc jeśli klientka jest zdrowa, to bez obaw może przyjść – opowiada Aleksandra.
Rozmawiamy w środę, 25 marca. Od początku miesiąca przychody salonu wynoszą 2370 zł. Natomiast tzw. koszty ogólne związane z działalnością to około 10 tys. zł. To pensja dla pracownicy, podnajem lokalu, zakup materiałów. Kosmetyczka szacuje, że przez niecałe dwa tygodnie epidemii (wpierw stanu zagrożenia epidemicznego) straciła co najmniej 8 tys. zł. Nie licząc planowanego, a nie uzyskanego w tych okolicznościach zysku ze specjalistycznych szkoleń, których w tym miesiącu miała udzielić dwóm innym kosmetyczkom.
Beata ma dwójkę dzieci, Aleksandra jeszcze dzieci nie ma. Prowadzę salon cztery lata, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby pracy w ogóle nie było – opowiada.
A co jeśli Polska nie upora się z koronawirusem w ciągu najbliższych tygodni? Aleksandra upatruje nadziei w Wielkanocy: – Świąt nikt przecież nie przeniesie, a wiadomo, że kobiety będą chciały wtedy pięknie wyglądać – ma nadzieję. za mieszkania. Zabezpieczenie wynagrodzeń to ich „być albo nie być” – przyznaje Dariusz, mąż dr Dworak, który w gabinecie zajmuje się sprawami administracyjnymi.
Czy Dworakowie mają plan B na wypadek, gdyby gabinet trzeba było zamknąć? Z odpowiedzi wynika, że nie: – Gabinet prowadzimy od 1992 roku, zainwestowaliśmy w wyposażenie, szkolenia, kształcenie swojej kadry. Do tej pory jak zwiększały się koszty i zobowiązania, wiedzieliśmy, że trzeba więcej pracować, zatrudnić nową osobę lub dokupić nowszy sprzęt. A teraz jakakolwiek inwestycja byłaby jak gwóźdź do trumny! – stwierdza Małgorzata Dworak.
Małżeństwo ma nadzieję, że rząd wprowadzi ustawę, która pomoże im utrzymać pracowników poprzez zwolnienia ze składek ZUS-u i partycypowanie w wynagrodzeniach. Za radą prawnika będą się też starać o renegocjację umów z bankami. Ma im to umożliwiać artykuł Kodeksu cywilnego, w którym mowa o „nadzwyczajnej zmianie stosunków społecznych”. – Obawiamy się jednak, że bez pomocy ze strony państwa, jako mali i mikroprzedsiębiorcy jesteśmy na przegranej pozycji – dodaje Dariusz Dworak.
Oboje boją się też, że w ich branży zastój może trwać dłużej niż pandemia:
– Gdy ludzie znów wrócą do pracy, zaczną zarabiać, to w pierwszej kolejności będą spłacać swoje zaległości. I na pewno stomatologia estetyczna nie będzie pierwszą potrzebą jaką postanowią zrealizować – obawia się Małgo