Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Ciemne sklepy bez obsługi
Znikają tradycyjne sklepy, a w ich miejsce powstają tzw. dark stores, magazyny, z których kurierzy dowożą zakupy w dziesięć minut. Czy to będzie przyszłość handlu?
Bardzo lubiłam ten sklep z gospodarstwem domowym MokPolu. Co prawda wyglądał jak w PRL-u, ale można było kupić w nim wszystko: od chemii po słoiki do przetworów. Nie chcę jeździć po takie rzeczy do marketów, zakupy robię lokalnie, nawet jeżeli jest trochę drożej. Na bazarku przy Racławickiej oglądam produkty, wybieram, porozmawiam ze sprzedawcą, który coś mi doradzi. Raczej nie będę klientką tej aplikacji – opowiada Teresa Staniszewska, mieszkanka Mokotowa.
DYSTOPIA, WYMIERANIE MIASTA, ZANIK RELACJI
Do niedawna przy Kazimierzowskiej działał sklep przemysłowy MokPolu. Teraz w jego miejscu powstał tzw. dark store, w wolnym tłumaczeniu – „ciemny sklep”. To nowy model internetowego handlu, który bardzo szybko się rozwija.
Nazwa wzięła się stąd, że za granicą „ciemne sklepy” są w pełni zautomatyzowane, towary pakują roboty, które nie potrzebują światła. Zakupy dostarczają kurierzy w 10–15 min, a zamawia się je przez aplikację w komórce. Czyli to de facto magazyny.
W Polsce pionierem była firma Lisek App. To właśnie ona ma „ciemny sklep” przy Kazimierzowskiej. Jak grzyby po deszczu pojawiają się magazyny innych firm: Swyfta, Jokra. Branżowe portale donoszą, że inwestycje w ten rynek, nazywany e-grocery, zapowiedzieli już tacy gracze jak Glovo, Wolt czy Bolt.
– Dystopia dzieje się na naszych oczach. Automaty zastępują ekspedientki, a aplikacje – relacje międzyludzkie. To wielkie zagrożenie, zabijanie miasta oraz lokalnego handlu. Esencją życia w mieście są relacje międzyludzkie, kontakt z drugim człowiekiem, nawet jeżeli może wydawać się powierzchowny – np. ze sprzedawcą z lokalnego warzywniaka czy piekarni – mówi Kuba Czajkowski, społecznik, członek stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Dodaje: – Na francuskiej prowincji stacje benzynowe są bezobsługowe, do tego automaty z napojami i żywnością, „dark stores”. Nie ma już praktycznie tradycyjnego handlu. Czy na pewno tego chcemy?
– Szybkie zakupy przez internet mogą być wygodne np. dla osób z niepełnosprawnościami, starszych lub chorych – zauważam.
– Seniorzy lub osoby z niepełnosprawnościami od zawsze polegali na życzliwości sąsiadów, rodziny. Nawet ten krótki moment dostarczenia zakupów jest dla nich bardzo ważny, by utrzymać kontakt z bliskimi lub sąsiadami. Czy naprawdę aplikacje mają zastąpić relacje między ludźmi? – stwierdza Kuba Czajkowski.
Przestrzega, że jeżeli władze miasta nad tym nie zapanują, to czeka nas wysyp „ciemnych sklepów”, tak jak swego czasu oddziałów banków. I „ciemne sklepy” będą wypierać lokalnych przedsiębiorców. – Miasto to największy właściciel lokali użytkowych w Warszawie. Można to powstrzymać, wprowadzając odpowiednie restrykcje. Miastotwórcze jest to, kiedy w parterach budynków są lokale handlowe, gastronomia, usługi, a nie magazyny logistyczne z zaklejonymi witrynami. Rolą miasta jest przeciwdziałanie wymieraniu całych kwartałów. A tak to się skończy! W dodatku pracę tracą ekspedientki, bo roboty są dużo tańsze. Kurierzy to natomiast często obcokrajowcy, którzy pracują w skandalicznych warunkach, bez żadnego ubezpieczenia zdrowotnego – objaśnia Kuba Czajkowski.
„LISEK DOPIERO WYCHODZI Z NORKI”
Rzeczywiście – witryny „ciemnego sklepu” przy Kazimierzowskiej są zaklejone. Jest szyld z wizerunkiem lisa i hasło: „Dowozimy zakupy w dziesięć minut na Mokotowie”. Na stronie aplikacji czytam: „Lisek dopiero wychodzi z norki”. Na razie firma działa na Żoliborzu, Bemowie, Bielanach, Woli, Pradze, w Ursusie, na Ursynowie, Mokotowie, w Wilanowie, w Śródmieściu Południowym i na Ochocie oraz w Piasecznie i Krakowie.
– Nie zgodzę się, że „dark stores” to dystopia, zabicie relacji międzyludzkich. My na nie wręcz stawiamy. Chcemy
współpracować z lokalnymi dostawcami, być częścią lokalnego ekosystemu. Np. w Lisku na Żoliborzu zależy nam, aby pieczywo było z żoliborskiej piekarni. Czyli nasz sklep jest dodatkowym kanałem dystrybucji dla lokalnego przedsiębiorcy – odpiera zarzuty Justyna Sztengreber, która zajmuje się PR-em w Lisku App. Objaśnia, że kurierzy są związani z firmą i to oni pełnią rolę ekspedientów z tradycyjnych sklepów. – Udostępniamy im rowery elektryczne i skutery, są przypisani do konkretnego magazynu. Mają w nim swoje miejsce, w którym mogą wypić herbatę, spożyć posiłek i czekają na zamówienia. To nie jest tak, że nasi kurierzy mają zainstalowane po trzy aplikacje różnych firm i krążą po mieście albo na zimnie czekają na zamówienia. Klienci znają swoich dostawców, zależy nam na tych relacjach – stwierdza rzeczniczka. Dodaje, że kurierzy są zatrudnieni na umowę-zlecenie, to często studenci. Firma oferuje im też pakiet prywatnej opieki medycznej.
– W najbliższym czasie zaangażujemy seniorów jako ekspertów przy wyborze świeżych produktów, bo wiemy, że mają w tym duże doświadczenie. Sama usługa jest wręcz idealna dla seniorów. Mamy w planach działania zachęcające młodsze osoby do zamawiania Liska starszym rodzicom, dziadkom czy przyjaciołom – informuje Justyna Sztengreber.
Mówi, że już w tej chwili magazyny firmy są tak zlokalizowane, że kurierzy mogą dotrzeć w ciągu 10 minut do ok. miliona mieszkańców Warszawy. W ciągu miesiąca firma chce, by 10-minutowe dostawy były dostępne już z każdej części miasta.
– Uważamy, że w Warszawie jest miejsce na tradycyjny handel, bo wciąż wielu będzie chciało robić zakupy na przysłowiowym bazarku, jak i na nasz model – stwierdza Justyna Sztengreber.
ŻYCIE TĘTNI NA TARGACH
– Wspieramy lokalny handel i usługi, bo wiemy, jak ważną rolę odgrywają. Będziemy przyglądać się temu nowemu zjawisku, a jeżeli okaże się, że „ciemne sklepy” zaczną dominować, to nie wykluczamy, że wprowadzimy ograniczenia wynajmowania miejskich lokali na taką działalność. Tak jak kilka lat temu zrobiliśmy w przypadku banków i aptek – informuje Monika Beuth-Lutyk, rzeczniczka ratusza.
– Czymś negatywnym dla miasta jest to, że sklepy, które pełnią rolę lokalnego centrum, są zastępowane przez magazyny. To jest destrukcyjne, bo może przyspieszyć wymieranie ulic. Takie magazyny powinny być raczej lokalizowane w podziemiach – mówi Tomasz Majda, prezes Towarzystwa Urbanistów Polskich. Dodaje: – Jeżeli wielkie marki rzeczywiście wejdą na ten pierwotnie drobnoskalowy rynek, to zapewne będzie potrzebna interwencja państwa, żeby zachować jakąś równowagę. Miasta same sobie z tym nie poradzą.
Prezes Majda studzi jednak zapał, jeżeli chodzi o rozwój „ciemnych sklepów”. – Spójrzmy na nawyki młodych. Owszem, robią zamówienia internetowe, ale bardzo chętnie korzystają też z przestrzeni miejskiej. Na różnego rodzaju marketach i targach śniadaniowych tętni życie.