Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
To sushi to nie małe trumienki na telefon
byśmy wspólnie decydowali, który opisać i obfotografować lokal.
Naszą łupieżczą wyprawę do Youmiko zaczęliśmy od mis pełnych rozmaitych vegetabiliów, zorganizowanych w kompozycje wzorowane na klasycznych strukturach kuchni japońskiej. Hmmm, lubię to zdanie, bo podkreśla naukowy charakter tych rozważań. Czy mogę w końcu liczyć na dyplom magistra?
W pięknej ceramicznej czarze z makaronem ramen (36 zł), pławiącym się w tęgim, orzechowo-warzywnym smaku, odpowiedniku wege demi glace, mamy też fasolkę sojową, grzyby, ogórki, marynowane rzodkiewki, szpinak i strzępy tofu.
W chirashi, czyli rozsypanym sushi (28 zł), zamiast kawałków surowej ryby ułożono na ryżu warzywa w tempurze, ale też surowe i delikatnie piklowane. Zaś Tofu Stana (32 zł) to mieszanina kawałków serka sojowego z turkusowymi tonami awokado, cytryny i ogórka w pikantnym sosie. Dużo składników, dużo struktur, dużo wrażeń. I tak ma być w życiu!
Klejnotem Youmiko jest wegańskie sushi strukturą powtarzające to tradycyjne. Tyle że zamiast morskich żyjątek grudki ryżu wieńczą i wzbogacają precyzyjnie dobrane warzywa. W zestawie Mariko (195 zł) przewidzianym dla 2-3 osób i złożonym z 45 elementów dostaliśmy nigiri, temari, hosomaki, uramaki i futomaki. Robione były na bieżąco, bo wpływały na stół stopniowo.
To szlachetna zasada, o której często myślę, gdy przychodzi mi stykać się z sushi na telefon lub – o zgrozo – w sklepie. Pudełka z taką zawartością przypominają małe trumienki, nie wiadomo, czy wyć nad nimi z rozpaczy czy zmawiać paciorek.
W Yumiko śpiewamy zaś głośne Hosanna na widok nigiri zwieńczonego zgrabnie przyciętym ciałkiem marynowanej okry albo krzyczymy z radości, gdy pojawia się gunkan maki wypełnione niewinnością rzodkiewek w sosie musztardowym. Albo taki ryżowy bijou z musem z nerkowców o konsystencji foie gras. I jeszcze pieczony batat z kutasikiem z tykwy i kawałkami awokado na postumencie z ryżu i nori. Prawdziwie jubilerska robota.
A na deser ciasto z pasty z nerkowców, całkiem zgrabnie wcielające się w rolę sernika.
Te wegańskie powidoki budzą wszak niebezpieczne wspomnienia sprzed lat. Felieton o poprzednim wcieleniu tego lokalu zaczynał się od słów: „Hallo, hallo, panowie i panie nieprzechodzący obojętnie obok jatek pełnych boczków, łopatek i rostbefów. Padlinofile, białkomaniacy i ścierwoluby, przybywajcie! Wybiła dla nas szczęsna godzina. Chram błogosławionych Wieprzka i Wołka, wypełniony smakowitym aromatem pieczystego – otworzył swoje podwoje na Hożej 62”. Ech, żyło się kiedyś, żyło, aż nadeszła wegeconquista...
Youmiko,