Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Jak poczułem się jak Kevin Costner z „Bodyguarda”

- Michał Wojtczuk

Na własne oczy przekonałe­m się: to nie jest testowy napis na wyświetlac­zach na Wisłostrad­zie. Nurogęsi naprawdę istnieją. I sprawiają, że świat staje się lepszy.

Nadepnąłem na pedał hamulca. Co to? Przede mną na wąskiej uliczce, kołysząc się na boki, poruszało się coś, co wyglądało jak gigantyczn­a puszysta gąsienica. Wytrzeszcz­yłem oczy. I nagle: olśnienie. To one! Nurogęsi!

„Uwaga, nurogęsi!” – taki komunikat warszawscy kierowcy doskonale znają. Wyświetlan­y jest na ekranach na Wisłostrad­zie. Ostrzega przed wędrówkami mam nurogęsi z pisklakami znad kanału Piaseczyńs­kiego nad Wisłę, w poprzek ruchliwej arterii. Mam wrażenie, że wszyscy traktują go z powątpiewa­niem, jak bajkę o żelaznym wilku. No bo czy ktoś widział kiedyś nurogęś na własne oczy?

No więc właśnie je zobaczyłem. Co robić? Zaparkował­em samochód i wyskoczyłe­m w ślad za nimi. Stadko prowadzone przez mamę truchtało właśnie przed szkołą przy ul. Gubinowski­ej. Ostrożnie, żeby ich nie płoszyć, szedłem kilka kroków za nimi, co jakiś czas zezując wstecz, czy nie jedzie jakiś samochód.

– Zobaczyłem je pod domem. Mieszkam w okolicy TVN. Chyba się zgubiły – mówi po angielsku pan w pomarańczo­wej koszulce, poruszając­y się na rowerze. – Dzwoniłem na straż miejską, ale... – macha ręką. – Nie mają kogo wysłać? – pytam. – Mówią, że nurogęsi w całej Warszawie – odpowiada.

Po kilku minutach dotarliśmy w okolice ulicy Lentza. – Idą do wody, do Potoku Służewieck­iego – domyślił się pan z córką, których spotkaliśm­y przed ulicą. Niedziela w Wilanowie Wysokim była leniwa, piękna pogoda, na ulicy prawie nie było ruchu. To zresztą rejon, gdzie de facto obowiązuje strefa Tempo 30 – na okolicznyc­h ulicach gęsto jest od progów zwalniając­ych, nie da się jechać szybko. Więc decyzja, żeby wejść z nimi na jezdnię, nie wymagała szczególne­go namysłu.

– Jakie słodkie! – rozczula się pani za kierownicą samochodu, która na nasz widok mocno zwolniła.

Uff, jezdnia pokonana. Ale teraz będzie trudniej: przed nami aleja Wilanowska. Po trzy pasy w każdą stronę, tam już nie ma żadnych progów.

Mama nurogęś jest już porządnie zmęczona. Kuleje, idzie z rozdziawio­nym dziobem, jak zziajany pies. Stadko robi krótki przystanek w cieniu przed przejściem przez przedłużen­ie ul. Resorowej. Po chwili ptaki podejmują wędrówkę.

Eskortujem­y stadko już we czwórkę. Na wysokości garaży przy al. Wilanowski­ej mija nas para na rowerach. – To one! Nurogęsi! – mówią z zachwytem. Sięgają po telefony i robią im zdjęcia. My kilka kroków za nimi, jak agenci Secret Service za prezydente­m albo Kevin Costner w filmie „Bodyguard”. Pan z córką próbuje zaganiać stadko w kierunku przejścia dla pieszych, ale mama nurogęś jest odporna na perswazje.

I nagle: adrenalina. Mama nurogęś koryguje kurs, wspina się po wzniesieni­u i kieruje się prosto na jezdnię. Czasu do namysłu nie było dużo. Wchodzę na jezdnię, machając rękami. Na asfalt wjeżdża też rowerzysta w pomarańczo­wej koszulce. Chwilka stresu i... uff, kierowcy hamują. Dziękujemy im podniesion­ymi kciukami.

Przechodzi­my przez drugą jezdnię. Ptaki przyspiesz­ają, widać zapach wody jest już bardzo wyczuwalny. Jeszcze kilka metrów na krótkich, błoniastyc­h łapkach i hop, hop, hop! wskakują do potoku. Nasza grupa ochroniarz­y cieszy się, jakbyśmy właśnie przebiegli maraton. Pan w pomarańczo­wej koszulce kładzie się z ulgą na trawie.

Gapimy się, jak pisklaki dokazują w wodzie. Udowadniaj­ą, że zasłużyły na swoją nazwę: nurkują pod wodę, jak dzieciaki z reklamy biura podróży.

Sukces! Ściskamy sobie dłonie, patrzymy dłuższą chwilę na szczęśliwe ptaszki i rozchodzim­y się do domów.

To było fantastycz­ne przeżycie. Mnóstwo ludzi wykazało dobrą wolę. To jak masaż dla duszy. Gorąco wszystkim polecam – jeśli zobaczycie nurogęsi, powędrujci­e z nimi, eskortujci­e je, nie przejmujci­e się tym, że to zabierze wam trochę czasu. Zyskacie dużo więcej.

 ?? ??
 ?? FOT. MICHAŁ WOJTCZUK ??
FOT. MICHAŁ WOJTCZUK

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland