Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Kto najwięcej zyskał, a kto stracił
Rafał Trzaskowski wygrał wszystko, co chciał, Trzecia Droga w zasadzie przegrała wszystko, co można, PiS obronił się przed katastrofą, lewica i aktywiści wywalczyli obecność w Radzie Warszawy, ale dopiero czas pokaże, czy będą mieć wpływ na decyzje warszawskiego samorządu.
Niekwestionowanym zwycięzcą wyborów jest oczywiście Rafał Trzaskowski. 57,41 proc. poparcia, czyli ponad 444 tys. głosów – taki był ostateczny, oficjalny werdykt Państwowej Komisji Wyborczej – daje mu mocny mandat do rządzenia stolicą. A także – to najgorzej pilnowany sekret w Polsce – do planowania ponownego startu w wyborach na prezydenta RP.
Wygrał wybory tak, jak chciał – przekonująco, już w pierwszej turze, mimo demobilizacji wyborców i niższej frekwencji, niż w 2018 r. I pomimo huraganowej krytyki aktywistów ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze oraz lewicy. Trzaskowski dmuchał na zimne: na wszelki wypadek zawarł pakt z Szymonem Hołownią i zgodził się przyjąć jako swoją wiceprezydentkę Adrianę Porowską z Polski 2050. Tym samym przesądzone zostało, że będzie mieć o jedną konkurentkę mniej.
Co prawda Trzecia Droga nie zdobyła ani jednego mandatu w Radzie Warszawy, ale to po części efekt ordynacji. Bo łącznie kandydaci tego komitetu zebrali przecież 7,92 proc. głosów. Teoretycznie, gdyby Trzecia Droga
jednak wystawiła Porowską i wszyscy Polski 2050 i PSL w sposób zdyscyplinowany zagłosowali na tę kandydatkę, Trzaskowskiemu mogłoby minimalnie zabraknąć głosów, by wybory rozstrzygnąć w pierwszej turze. Tak dowodził w wieczór wyborczy Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL. – gdyby nie nasze poparcie, pewnie nie byłoby [zwycięstwa] w pierwszej turze – mówił. Choć jednak wybory prezydenta miasta i radnych rządzą się różnymi prawami.
KO utrzymała kontrolę. Koalicja Obywatelska obroniła samodzielną kontrolę nad Radą Warszawy. I to nawet z minimalnie wyższym poparciem, niż pięć lat temu: w 2018 r. jej kandydaci dostali prawie 44 proc. głosów, a teraz – ponad 47 proc.
Mimo to radnych KO będzie mniej: ubiegłą kadencję ten komitet zaczynał z 40-osobowym klubem (potem Agata Diduszko-Zyglewska i Marek Szolc odeszli do lewicy), a teraz zacznie z 37 radnymi. To jednak wciąż wystarczająco, by rządzić bez koalicjanta. To przekreśla nadzieje, jakie z tymi wyborami wiązali działacze Lewicy i aktywistów.
Tym niemniej w przypadku tego komitetu też można mówić o pewnym sukcesie: będą mieć ósemkę radnych.
Ośmioro radnych to wystarczająco duży klub, by mieć wiceprzewodniczącego rady i móc przedstawiać postulaty lewicy i aktywistów. Czy któryś z nich uda się przeforsować? Zobaczymy, choć samodzielna większość Koalicji Obywatelskiej raczej nie pozwala na optymizm.
Prawo i Sprawiedliwość uniknęło wyborczej katastrofy. Po wyborach parlamentarnych działacze tej partii ponuro dzielili się prognozami, z których wynikało, że mogą wywalczyć zaledwie 10-11 radnych. Skończyło się jednak na 15. To więcej, niż tamte najczarniejsze przewidywania.
Rola nowego lidera PiS w Warszawie przypadnie Tobiaszowi Bocheńskiemu, konkurentowi Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenta miasta. Wbrew niekorzystnym sondażom Bocheński zdobył aż 23 proc. poparcia. To właściwie tyle, ile wynosi w Warszawie żelazny elektorat PiS.
Trudno nazwać wyborczy wynik Trzeciej Drogi inaczej, niż katastrofą. Na pewno miała na to wpływ decyzja Szymona Hołowni o rezygnacji z wystawiania własnego kandydata na prezydenta Warszawy, w zamian za stanowisko zastępczyni Rafała Trzaskowskiego dla Adriany Porowskiej była sygnałem, że Trzecia Droga nie ma pomysłu na Warszawę.
Polsce 2050 zaszkodziła też w Warszawie decyzja marszałka Sejmu Szymona Hołowni o opóźnieniu głosowania w sprawie zakazu aborcji.
Także Jacek Bartmiński, członek władz warszawskiego koła Polski 2050, został wiceministrem (w resorcie aktywów państwowych). Okazało się, że nie da się szykować partii o młodych strukturach do kampanii wyborczej po godzinach. To nie powinno być zaskoczenie. Czy strategicznym błędem Polski 2050 była odmowa stworzenia koalicyjnego komitetu razem z lewicą i aktywistami? Tak działaczom partii Hołowni wygarnął po wyborach w mediach społecznościowych Jan Mencwel. Nie zawsze elektoraty się sumują wprost, ale to była szansa na silniejsza konkurencję dla PiS i KO i może współrządzenie w kilku dzielnicach.
Lider, który przegrał. Wyborczą porażkę zaliczył Marek Szolc, dotychczasowy radny Nowej Lewicy. Startował co prawda w trudnym okręgu, na Woli, gdzie wybieranych jest tylko pięcioro radnych, co oznacza, że trzeba było zdobyć aż kilkanaście proc. poparcia, by wziąć udział w podziale mandatów. Ale lewica zdobyła w tym okręgu 14 proc. i wywalczyła mandat. Tylko że nie zdobył go Szolc. Mimo że miał pierwsze miejsce na liście.
To zdumiewające: Szolc był przecież jednym z najaktywniejszych miejskich radnych mijającej kadencji, a do tego jeszcze współprzewodniczącym warszawskich struktur lewicy. Ale zdobył o kilkaset głosów mniej, niż startująca z drugiego miejsca Zofia Leszczyńska-Smełka, aktywistka i działaczka partii Razem. Mechanizm tej porażki nie jest jasny: może zadecydowało to, że Szolc startował z okręgu na Woli, mimo, że jest mieszkańcem Pragi Południa. A może silny w tych wyborach trend głosowania na kobiety, zwłaszcza na lewicowych listach.
Zresztą Nową Lewicę, kierowana wspólnie przez Szolca i Annę Marię-Żukowską, też można zaliczyć do przegranych. Bo z ósemki radnych tego komitetu tylko trójka to działaczka Nowej Lewicy: Karolina Zioło-Pużuk, Agata Diduszko-Zyglewska i Kamila Gołębiowska. Pozostała piątka to aktywiści Miasto Jest Nasze lub działaczki partii Razem.
Wkrótce dowiemy się, jak będzie funkcjonować warszawski samorząd w nowej kadencji. Czy znów będzie działać w trybie permanentnej kampanii wyborczej, podporządkowanej wyborami prezydenta RP?