Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Gdzie są najtańsze mieszkania w Warszawie
To zapewne najtańsze deweloperskie mieszkania Warszawy: nieco ponad 10 tys. za metr. To krańce miasta. Do centrum jedzie się niekiedy dłużej niż z Łodzi. Jak się tu żyje?
IMPREZA W CENTRUM? Z NOCLEGIEM U ZNAJOMYCH
Zapomnijmy o tanich mieszkaniach za 10 tys. zł za metr. Takich w Warszawie już nie ma, może gdzieś na obrzeżach, o dużym metrażu – mówił mi niedawno Marek Wielgo, ekspert rynku nieruchomości z portali RynekPierwotny.pl i GetHome.pl.
Rozmawialiśmy przy okazji kolejnego cenowego rekordu: w Warszawie na rynku wtórnym cena metra kwadratowego przekroczyła już 18 tys. zł, a na rynku pierwotnym dobija do tej kwoty. W centralnych dzielnicach trudno jednak znaleźć coś poniżej 20 tys. zł za metr. Mieszkania drożeją z miesiąca na miesiąc, i to dosłownie. 50 metrów w sensownej lokalizacji to milion złotych. To zaporowa kwota nie tylko dla młodych, ale też nieźle zarabiających przedstawicieli klasy średniej.
Mając na uwadze to, co powiedział Marek Wielgo, zacząłem szukać mieszkań w Warszawie w okolicach 10 tys. zł za metr na rynku pierwotnym. Łatwo nie było, przejrzałem dziesiątki ofert. W końcu się udało – na obrzeżach Białołęki i w Rembertowie. Pojechałem tam, by zapytać tych, którzy się wprowadzili na koniec świata, przynajmniej tego warszawskiego, czy nie żałują. Czy stoją w korkach? Czy w okolicy są sklepy, szkoły, przedszkola? Czy można gdzieś pójść na piwo, pizzę? Gdzie jest najbliższy basen, boisko? – Na osiedlu nie ma na razie nawet Żabki – wzdycha 24-letni Olaf. Spotykam go na ulicy Marii Callas. Olaf właśnie wprowadza się do jednego z nowych bloków osiedla Olchowy Park, a po kawę poszedł do Żabki na sąsiednim osiedlu – Zielona Dolina.
24-latek wcześniej mieszkał na Woli, w okolicach Jana Kazimierza i al. Prymasa Tysiąclecia. – Tam ceny są kosmiczne, nawet 20 tys. zł za metr. Tu w zeszłym roku zapłaciłem ok. 10 tys. zł – przywołuje Olaf. – Wada: daleko od Warszawy – stwierdza, mimo że to przecież Warszawa, krańce Białołęki. Po chwili jednak dodaje: – Jestem budowlańcem,
więc lokalizacja nie miała dla mnie znaczenia, bo budowy mam w różnych miejscach.
– A jak będziesz chciał pojechać na imprezę? – pytam.
– To już raczej z noclegiem u znajomych w centrum – rzuca Olaf.
Na stronie dewelopera Victoria Dom czytam, że mieszkania w Olchowym Parku kosztują od 9950 zł za metr. To dwupiętrowe niewielkie bloki, niektóre już zasiedlone, kilka w budowie. Deweloper na swojej stronie zachwala: 30 min do centrum. To własnym autem i przy bardzo dobrych wiatrach, kiedy okoliczne wąskie uliczki nie są zakorkowane. A są często, jak mówią mi mieszkańcy. Ze stacji metra Świętokrzyska jechałem do Olchowego Parku transportem publicznym ponad 50 minut. Najpierw metrem – pierwszą i drugą linią. Później autobusem 226. Poza godzinami szczytu, więc bez ścisku i korków.
– Pracuję na Wierzbnie, jak są korki, jadę godzinę. Jak z Łodzi. Wszystko stoi: Ostródzka, Trasa Toruńska – opisuje Krzysztof, który w okolicy zamieszkał 11 lat temu. Nie w bloku, ale w domu jednorodzinnym. – Uciekliśmy od zgiełku miasta. Wtedy było słychać tu jeszcze kury. Chcieliśmy mieszkać w ciszy na przedmieściach. I początkowo tak było, śniadanie jadaliśmy na tarasie. Teraz się nie da, taki jest hałas od samochodów – narzeka. Ale na plus ocenia to, że dzięki blokom rozwinęły się usługi. Idzie po syna do podstawówki im. Papcia Chmiela, która po sąsiedzku powstała kilka lat temu.
Najstarsze mapy Google’a okolicy ul. Zdziarskiej i Giuseppe Verdiego pochodzą z 2013 roku. Tam, gdzie dziś stoją bloki osiedli Zielona Dolina i Olchowy Park, były nieużytki rolne. Ulic Pavarottiego, Monteverdiego, Pucciniego, Rossiniego, Marii Callas nie było jeszcze wyznaczonych. Dziś okolica przypomina pomniejszone Miasteczko Wilanów: w parterach działają lokale usługowe, w nich m.in. Żabka, knajpa wietnamska, piekarnia, kosmetyczka, fryzjer, kebab, cukiernia, stomatolog. Zielone tereny między blokami są zadbane, są place zabaw, wcale nie mikroskopijne, siłownia plenerowa. W zasięgu kilku minut jazdy autem – Lidl, Biedronka. Na obrzeżach osiedla płynie rzeczka Długa. Tam jest wciąż sporo łąk. Sielsko.
– Jesteśmy już prawie samowystarczalni. No, brakuje Rossmanna – żartują Kamila i Milena, młode mamy, które spotykam z dziećmi na placu zabaw. Kamila po chwili jednak dodaje: – Jeżeli jednak ktoś ma dojechać do biura w centrum na 9 rano, to ma przesrane. Czasem jadę w godzinach szczytu na Mokotów. W korku schodzi półtorej godziny.
Kamila z rodziną mieszka od prawie dekady w starszej części osiedla przy Rossiniego. Wtedy metr kosztował tu 5,5, tys. zł.
Dominik, mieszkaniec Zielonej Doliny, narzeka, że nie ma przyspieszonych autobusów. Jemu na osiedlu się podoba, nie wyprowadziłby się stąd. Ale po chwili zaznacza: – Pracuję zdalnie.
– Inna Warszawa. Spokój, cisza – zachwala Patrycja, która właśnie wprowadziła się na osiedle Olchowy Park.
Halina, emerytka: – Publiczna przychodnia jest niedaleko, przy Przykoszarowej. Tylko lekarzy nie ma, bo nie chcą pracować na końcu Warszawy.
Paulina, młoda mama: – Przeprowadziliśmy się tu z Ursynowa, zadecydowała cena. Bałam się, że będzie wszędzie daleko, ale nie jest źle, a myślę, że będzie tylko lepiej. Można tu żyć bez samochodu. Ja nie mam prawa jazdy, często jeżdżę komunikacją z dzieckiem w wózku. Jakoś daję radę.
40 MIN NA PRZEJEŹDZIE KOLEJOWYM W REMBERTOWIE
Przenosimy się na krańce Rembertowa. Tuż przy granicy z Ząbkami, przy ul. Chełmżyńskiej trwa budowa kolejnego etapu osiedla Park Leśny, choć dostęp do lasu, jak mówią mieszkańcy, jest dopiero od niedawna, bo w końcu wywalczyli furtkę w płocie.
To kilkupiętrowe bloki. Okolica przemysłowa, jednopasmową ulicą jeździ tylko jeden autobus 145. Przy gotowych już blokach stoją billboardy, że „dwa pokoje od 440 tys. zł, trzy – od 610 tys. zł”. Najtańsze mieszkanie w stanie deweloperskim w tej inwestycji, jak wynika z internetowej oferty, kosztuje 10,8 tys. zł za metr.
– Bywa ciężko. Rano autobus jest zapchany, a na Chełmżyńskiej ciągnie się ogromny korek. Jeżeli przejazd kolejowy jest zamknięty, to można stać nawet 40 min – opisuje Weronika, którą spotykam na spacerze z małym dzieckiem w wózku. Ma to się zmienić za 20 miesięcy. Na początku kwietnia ratusz ogłosił, że Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta i PKP PLK SA podpisały już umowę z wykonawcą na budowę wiaduktu nad linią kolejową.
Mnie dojazd z metra Politechnika (najpierw autobusem 514, a później 145) zajął prawie 40 min, ale nie było korków i autobus nie stał na przejeździe kolejowym.
Weronika narzeka też na usługi: do apteki, do Biedronki, na pływalnię trzeba jechać do Ząbek. Jednak przyznaje: – Jestem zadowolona. Przenieśliśmy się tu z Wołoskiej. Tam było bardzo głośno. Był problem z parkingiem. Tu jest cisza, jest gdzie pójść na spacer, bo za osiedlem jest las. No i ta cena – opisuje.
– Teraz, kiedy jest już więcej bloków, to sklepy się przynajmniej utrzymują, bo wcześniej szybko bankrutowały. Od kilku tygodni mamy nawet mięsny – mówi Kamil, który spaceruje z małym synem. Zachwala, że w jednym z bloków jest żłobek, niebawem otworzy się filia przedszkola.
– Śmieję się, że sypialnię mam w Warszawie, a salon w Ząbkach. Do Ząbek wysyłamy dzieci do przedszkola. Nie było problemu, żeby zapisać. Gorzej będzie ze szkołą, bo rejonowa jest przy Niepołomickiej, po drugiej stronie torów kolejowych. To kawałek, dziecko samo na piechotę nie pójdzie. Trzeba wozić. Bez samochodu może być ciężko. My mamy dwa – opowiada Mateusz. I nie może się nadziwić, że niby jest stacja kolejowa w Rembertowie, ale z ich osiedla nie ma bezpośredniego połączenia autobusem. Dojazd z przesiadką zajmuje nawet pół godziny. – Nie wiem, jak sąsiedzi radzą sobie bez auta – dziwi się.
– Brakuje placów zabaw, nie ma gdzie grać w piłkę, w dodatku okna w okna. Naprzeciwko w bloku widać wszystko jak na dłoni – wylicza mankamenty Edyta, mam trójki dzieci. Mimo że między blokami jest kilkadziesiąt metrów, w centralnych dzielnicach zabudowa jest znacznie gęstsza.
To była najbardziej krytyczna opinia o osiedlu. Większość z moich rozmówców z krańców Białołęki i Rembertowa nie żałowała decyzji o zamieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Od nikogo nie usłyszałem, że jak tylko się odkuje, to stąd ucieknie do centrum. Przeciwnie: raczej były pochwały, że jest dużo zieleni, spokojniej, że okolica się rozwija, z każdym rokiem jest lepiej.
WYPYCHANI NA PRZEDMIEŚCIA
– Ci, którzy decydują się na zamieszkanie na obrzeżach miast, mają najczęściej prosty wybór: własne mieszkanie albo coraz droższy najem w centralnych dzielnicach. 40 metrów w obszarze śródmiejskim albo 7080 na przedmieściach. Ludzie są wypychani na przedmieścia właśnie z takich powodów – komentuje dr Łukasz Drozda, politolog, urbanista, autor książki „Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce”. Dodaje, że trudno się temu dziwić. – Z jednostkowego punktu widzenia ich decyzje są racjonalne. A jeżeli w dodatku nie muszą codziennie przemieszczać się samochodem, bo np. pracują zdalnie, to nawet nie jest źle. Racjonalizują swój wybór: „Już kupiłem, jestem na swoim. Może daleko, ale mam przynajmniej stabilną sytuację, nie muszę się martwić tym, że teraz mieszkania w kwartał drożeją o tysiąc na metrze”. Jednak z urbanistycznego punktu widzenia rozlewanie się miasta jest negatywne, choćby ze względu na koszty budowy całej infrastruktury.
Dr Drozda kontynuuje: – Ewolucja każdej przestrzeni jest czymś naturalnym. Ursynów w latach 80. był mniej więcej oceniany tak jak dzisiaj Białołęka, a obecnie uchodzi przecież za przestrzeń wręcz modelową. Powoli się to dzieje ze współczesnymi suburbiami. Niedostatki są poprawiane, też dzięki presji mieszkańców. To naturalny kierunek urbanizacji. Ale nie wszystko da się poprawić. Dla deweloperów liczy się każdy metr, bo na tym zarabiają. Stąd wąskie uliczki na tych osiedlach, a często nawet brak chodników. Bywa tak ciasno, że czasem trudno to potem uzupełnić.
– Pamiętam badania z mieszkańcami Białołęki sprzed 10 lat. Jako młodą badaczkę zdziwiło mnie wtedy to, że mimo braku podstawowych usług, szkół, ludzie byli zadowoleni ze swojego miejsca zamieszkania. Wielu z nich pochodziło spoza Warszawy, to było ich pierwsze własne lokum, często kupione na kredyt. Ci ludzie mieli poczucie sprawczości i satysfakcji, bo w zdobycie własnego mieszkania włożyli dużo starań, emocji – wspomina dr Justyna Orchowska, socjolożka z UW, która badawczo zajmuje się m.in. mieszkalnictwem. – Myślę, że obecnie może być podobnie. Stąd zapewne tak niewiele bardzo negatywnych opinii, które usłyszałeś od mieszkańców Białołęki. Ludzie wciąż marzą o mieszkaniu na własność. Kiedy im się to udaje, w dodatku mają spory metraż, dużo większy niż w centralnych dzielnicach, to racjonalizują, a nawet idealizują swój wybór; są w końcu na swoim, nie muszą już wynajmować.
Dr Orchowska przyznaje, że Białołęka się zmieniła przez te lata na lepsze. – Jest więcej szkół, rozwinęły się usługi. Ostatnio, kiedy jechałam na dalszą Białołękę, sama się zdziwiłam, jak szybko tam dotarłam. Jednak to powinno dziać się odwrotnie: najpierw powinna powstawać infrastruktura uwzględniająca demografię, a dopiero później osiedla – mówi.
Na koniec zajrzyjmy do naszego archiwum. W 2001 roku sekretarz ówczesnej gminy Białołęka tak mówił „Gazecie Stołecznej: „Białołęka to znakomite miejsce do życia. Masa terenów zielonych, spokój, jest gdzie budować”.
Wciąż jest gdzie budować. Między blokami osiedli Zielona Dolina i Olchowy Park na dawnych zagonach stoją tabliczki: „Nieruchomość na sprzedaż”.
Ze stacji metra Świętokrzyska jechałem do Olchowego Parku transportem publicznym ponad 50 minut. Poza szczytem, więc bez ścisku i korków