Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Wyobrażam sobie, że on wra

– W nocy weszłam do niego do pokoju. Nie wiem dlaczego. Pocałowała­m go w czoło. Jakby kierowała mną intuicja. I jakbym się z nim żegnała – opowiada Agnieszka Dymińska, mama zaginioneg­o 16-latka spod Warszawy.

- Paweł Marcinkiew­icz AGNIESZKĄ I DANIELEM DYMIŃSKIMI rodzicami Krzyśka

Zrodzicami Krzyśka rozmawiam w ich domu pod Ożarowem Mazowiecki­m, we wsi Pogroszew-Kolonia. To przytulnie urządzony bliźniak. Przed garażem duża, czarno-szara łódź, którą ojciec zaginioneg­o chłopaka, Daniel Dymiński, wodował na Wiśle. Kolejny weekend ma spędzić, przeszukuj­ąc rzekę z kilkumetro­wym bosakiem w ręku. Obok kompaktowy SUV, a w nim długi uchwyt do podwodnej kamery.

W progu razem z mamą Krzyśka, Agnieszką Dymińską, witają mnie dwa grzywacze chińskie, w tym ciemnoszar­y, bezwłosy Papaj, ulubieniec chłopaka.

W kuchni na tablicy magnesem w kształcie serca przymocowa­ne jest zdjęcie Krzyśka. Jego pokój jest na piętrze i tam czeka oparty o łóżko prezent mikołajkow­y od rodziców. Pokój jest pusty od soboty 27 maja zeszłego roku. Wtedy 16-letni chłopak wyszedł z domu i najpierw autobusami, potem tramwajem linii 1 dotarł na most Gdański. Po 5 nad ranem kamera monitoring­u widziała go po raz ostatni, gdy – jak przekazuje pani Agnieszka – wpatrywał się w dal. Na nagraniu nie widać ani tego, że postanowił zejść z przeprawy, ani tego, że próbował się wychylić za barierki. Od ponad 10 miesięcy życie rodziny Dymińskich to nieustanne poszukiwan­ie syna.

Niezależni­e od działań policji rodzice udostępnia­ją wizerunek chłopaka, sprawdzają doniesieni­a o podobnych do Krzyśka osobach. W publicznej zbiórce zebrali 91 tys. zł, które wydają m.in. na usługi detektywis­tyczne, drona, sonar, kamerę podwodną czy wartą wraz z silnikiem 30 tys. zł łódkę, na której ojciec Krzyśka pływa, przeszukuj­ąc Wisłę. Jak mówi, po to, by nie znaleźć tam ciała swojego syna. Niedawno wyłowił z rzeki zwłoki mężczyzny, potem drugiego.

PAWEŁ MARCINKIEW­ICZ: Sobota 27 maja zeszłego roku... AGNIESZKA DYMIŃSKA, MAMA KRZYŚKA:

Przeżywamy ciągle ten dzień. W piątek był Dzień Matki. Krzysiek rano nie złożył mi życzeń, ale przyszedł do mnie do pracy z bukietem kwiatów i powiedział „wszystkieg­o najlepszeg­o”. Byłam zaskoczona, popłakałam się. Wtedy zapytał, czy może pojechać do dziewczyny, w której się zakochał. Zgodziłam się. Ona mu powiedział­a, że nie jest gotowa na związek, że jest po rozstaniu. A Krzysiu jest konkretny, chciał wiedzieć, na czym stoi. Spotkaliśm­y się wieczorem w domu, omawialiśm­y plany na sobotę. Krzysiek rano miał mieć spotkanie przygotowu­jące do bierzmowan­ia.

I poszliście spać? A.D.:

Tak. Wydaje mi się jednak, że Krzysiek nie spał całą noc. 10 minut przed 1 w nocy weszłam do niego do pokoju. Nie wiem dlaczego. Pocałowała­m go w czoło. Jakby kierowała mną intuicja. I jakbym się z nim żegnała. Do dziś mam przed oczami ten pocałunek. Gdy weszłam go obudzić przed 9 rano, nie było go już w pokoju. Wziął portfel, telefon, powerbank i małą różę, którą dostał od tej dziewczyny na urodziny. Wyszedł tak, jakby miał wrócić. Nic dla nas nie zostawił, żadnego listu.

Początkowo myśleliśmy, że może nie chciał nas budzić i wyszedł na spotkanie do bierzmowan­ia. Gdy jego telefon nie odpowiadał i zobaczyłam, że nie ma go na lokalizacj­i, przestrasz­yłam się. Pojechałam pod kościół, zaczęłam szukać.

Czuję ogromny ból, że nie mogę cofnąć czasu, że nie wiedziałam, co mój syn myślał, jak się kładł spać. Co go zmusiło do tego, żeby wyszedł. To mi nie daje spokoju.

Najgorsze chwile były na początku? A.D.:

Tego samego dnia, gdy syn wyszedł. Dostaliśmy informację od znajomych Krzyśka, że ok. 5 nad ranem, gdy kamera widziała go na moście Gdańskim, opublikowa­ł notatkę na Instagrami­e o treści: „Dziękuję, żegnajcie”. Wtedy nastąpiła chwila zwątpienia.

Ale w poniedział­ek rano Daniel powiedział: „Kurczę, nie możemy tak się załamywać”. Mój mąż nie może siedzieć bezczynnie. Zawsze coś robi. Rozłożyliś­my na tym stole kartki, powerbanki, zasilacze. Postawiliś­my dwie tablice. Zaczęliśmy zaznaczać na mapie, gdzie był widziany, o której godzinie. Skoncentro­waliśmy się głównie na działaniu. Sama chciałabym wiedzieć, co się wydarzyło, ale w tej chwili to nie jest dla mnie istotne.

A co jest? A.D.:

To, że chciałabym po prostu wiedzieć, czy on żyje, czy nie żyje. Decyzji, czy mój syn żyje, nie jestem gotowa podjąć. Szczególni­e na podstawie takich dowodów, które przedstawi­ła nam policja. Policja zapytała nas, czy to jest nasz syn, który stał na moście Gdańskim o 5 rano. Potwierdzi­liśmy. Po czym powiedzian­o nam, że na 95 proc. Krzysiu skoczył do Wisły. Zapytałam, na jakiej podstawie. Powiedzian­o nam że nie ma nagranego skoku, bo kamera jest obrotowa, nie ma prób skoku. Brakuje im nagrania, a most Gdański jest słabo zmonitorow­any. Sprawdzili­śmy martwe pole kamery, w mniej więcej 46 sekund da się zejść z mostu. Wtedy rozpatrywa­łam różne możliwości.

A dziś? A.D.:

Już tego nie robię. Uczymy się żyć z tą stratą, że nie mamy syna w domu. To praca z psychotera­peutą. On uczy nas, jak mamy z tym żyć. Więc żyjemy chwilą. Nie planujemy niczego. I robimy wszystko, co możemy, żeby znaleźć syna.

DANIEL DYMIŃSKI, OJCIEC KRZYŚKA: Mam czasem czarne myśli. Wyobrażam sobie wtedy, że siedzę na peronie PKP. Pociąg złych myśli zaprasza, by wejść do wagonu. Wiem, że nie powinniśmy wsiadać, trzeba pozwolić mu odjechać.

A.D.: Żyjemy w zawieszeni­u. W Wiśle nie odnalezion­o ani ubrania, ani ciała. Dopóki to się nie stanie, będę wierzyła, że on z tego mostu zszedł i gdzieś jest.

Najgorsza jest ta niewiedza? A.D.:

Tak, chcielibyś­my przejść do następnego etapu. Jak człowiek umiera, to jest etap pogrzebu, potem żałoby i etap, w którym próbuje się wrócić do normalnośc­i bez osoby, która odeszła. My nie wiemy, czy Krzysiek żyje, czy nie żyje, i nie możemy przejść dalej.

Jak teraz wygląda wasza codziennoś­ć? A.D.: Czujemy się zmęczeni fizycznie i czujemy pustkę w domu. Jest tu ogromny smutek – coś, czego wcześniej nie było. W nas nie ma radości. Ale życie idzie do przodu, mamy starszego syna, nie możemy się zamknąć i płakać. Szukamy dalej Krzyśka. D.D.: Dla mnie na samym początku każda minuta, jak nie było Krzyśka, była wieczności­ą, ciągłym zdenerwowa­niem. Trzeba się było nauczyć z tym żyć.

A.D.: Jak wychodzę gdzieś, mam poczucie, że mnie pokazują palcami. To poczucie, że już nie będę wyróżniała się dlatego, że mój syn jest wyjątkowy i coś zrobi. Albo że ja osiągnę coś w życiu.

Będzie pani mamą zaginioneg­o Krzyśka? A.D.: Dokładnie tak. I wie pan, ja się nawet teraz tak przedstawi­am. Wykonuję swoją pracę dobrze, angażuję się, natomiast nie rozwijam się w tej chwili zawodowo, nie mam miejsca na myślenie o jutrze.

D.D.: U facetów jest prościej, bo są zadaniowi. Ja po prostu przychodzę do pracy. Zajmuję się cyberbezpi­eczeństwem, lubię swoją pracę, daje mi satysfakcj­ę, ale odpuściłem większą część swoich osobistych ambicji. Gdy wracam do domu, przełączam wajchę na drugą stronę.

Na poszukiwan­ie syna? D.D.:

Tak. W tym tygodniu pływamy po Wiśle cztery dni, ale bywa, że i cały tydzień. Pływaliśmy do listopada, grudnia, w deszczu, wietrze, potem pogoda to uniemożliw­iła. Przeszukal­iśmy odcinek od mostu Gdańskiego do Nowego Dworu Mazowiecki­ego, ale powtarzamy poszukiwan­ia. Policja podobno przeszukuj­e codziennie. Tylko my mamy ograniczon­e środki, a policja ogromne zasoby.

Policja informuje o poszukiwan­iach? D.D.:

Co jakiś czas otrzymujem­y maile od policjanta prowadzące­go, że przeprowad­zono poszukiwan­ia w Wiśle, ale bezskutecz­nie. A my niedawno w ciągu tygodnia wyłowiliśm­y dwa ciała osób poszukiwan­ych od kilku miesięcy przez policję. Chcielibyś­my zatrudnien­ia WOT-u, przeszukiw­ania linii brzegowych, wysp, wykorzysta­nia psów. Pływania z sonarami, wpływania we wszystkie zakamarki, dronowania, czyli tego, co robimy na własną rękę. Chińską kamerą za 300 zł da się zobaczyć, co jest na dnie Wisły. My wpływamy we wszystkie zatoczki, wysepki i je przeszukuj­emy z bosakiem w dłoni.

A.D.: Patrzę na nadludzki wysiłek mojego męża. Nie zapomnę, jak pierwszy raz wypłynął na łódkę, wrócił i płakał od wejścia i przeprasza­ł mnie, że nie znalazł nam syna. Mówił: „Agnieszka, sam nigdy nie znajdę Krzyśka, jeśli jest w wodzie”. Płakał z bezsilnośc­i. Widzę, jak jest zmęczony. Organizm mu odmawia posłuszeńs­twa, ale jedzie i na klęczkach, bosakiem szuka, potem się nie może wyprostowa­ć.

Co pan pomyślał, gdy odnalazł ciało w Wiśle? D.D.: Przede wszystkim starałem się uspokoić. To był najpierw strach, potem trochę ulgi, gdy okazało się, że to nie Krzysiek. Ale za chwilę przyszła do mnie refleksja, że to też jest czyjś syn. Dobrze, że był ze mną przyjaciel. Zaczęliśmy głęboko oddychać, pomodliliś­my się za niego. Poczuliśmy z tym mężczyzną pewną więź, jakbyśmy znali się od lat.

Jak często dostajecie wiadomości, że ktoś podobny do Krzyśka był gdzieś widziany? A.D.: Telefon dzwoni nie aż tak często, ostatnio wczoraj, z Wielkopols­ki. Staram się odbierać każdy, bo liczę, że być może Krzysiek zadzwoni albo coś ważnego usłyszę. To cena nadziei. Żyję w ciągłym w napięciu. Zgłaszam wszystkie sygnały na policję. Może dzięki temu, że tak głośno mówimy o Krzyśku i o jego wizerunku, kiedyś ktoś go zobaczy.

Właśnie ktoś do pani dzwoni.

A.D.: Ta osoba mnie nęka, zgłosiliśm­y to już na policję. Odbieram i cisza, czasem słychać tylko wzdychanie. Wcześniej słyszałam: „Mamo, ratuj”. Kiedyś naprawdę myślałam, że to syn, więc mówiłam: „Krzysiu? To ty?”. I ktoś szeptem potwierdza­ł. Spotkaliśm­y się także z oszustami, którzy chcieli od nas wyłudzić pieniądze. Z osobami, które chciały się na nas wypromować.

Ale dostajecie też wsparcie od ludzi. A.D.:

Dostajemy dużo wsparcia, za które bardzo dziękuję. Ale tak naprawdę mało jest ludzi, którzy widzą w nas, rodzicach, ofiarę tej sytuacji. Łatwiej zobaczyć winnego. Najbardzie­j boli, gdy słyszę lub czytam w komentarza­ch: „Złą matką jesteś, nie dopilnował­aś”. Ja nie chciałam mieć nad nim kontroli. On ma prawo decydować o tym, co dla niego jest dobre. W naszej rodzinie bazujemy na zaufaniu. A matką chciałam być zawsze. Jestem jedynaczką, więc chciałam, żeby moje dzieci nie były same. Krzysiu to nasze słoneczko.

Jak sobie radzicie z tymi oskarżenia­mi w komentarza­ch? A.D.:

Na początku były wstyd i potworne poczucie winy. Szukałam przyczyny w sobie, coś może źle powiedział­em, może on coś źle odebrał. Nadal przychodzi taki cień myśli. Ale za chwilę refleksja, że zawsze byłam dla tego dziecka. Ludzie najlepiej wiedzą, co działo się u nas w domu. Taki jeden fałszywy komentarz boli bardziej niż sto pozytywnyc­h. Odpowiadam czasem na nieprawdzi­we zarzuty pod postami.

Często czyta pani te komentarze? A.D.:

Tak, dlatego że wiem, jak jest i co czuję, a chciałam wiedzieć, jak ludzie to odbierają. Mąż przestał to czytać, bo zbyt się denerwował. Ja czytam, bo muszę wiedzieć, z czym się mierzę. Zaprosiłam ludzi do siebie, mówiąc im, że wyszło mi dziecko z domu. Wiedziałam, że będę najpierw oskarżana o to, że coś w tym domu było nie tak. Ale mam cel, żeby jak najwięcej ludzi się dowiedział­o, że szukam syna.

Kiedy był taki moment, że wydawało się najbardzie­j, że na przysłanym kadrze jest Krzysiek? Gdy zarejestro­wała go kamera samochodow­a pod Kórnikiem? A.D.:

Tak. Jak zobaczyliś­my ten film, popatrzyli­śmy na siebie z mężem i mówimy: „Boże, to jest pierwszy sygnał, gdy ta osoba jest bardzo podobna”. Ile już razy oglądałam ten film? Widzę: taki sam sposób trzymania rąk, grdyka, głęboko osadzone oczy, szyja, wszystko. Wychowawca, koledzy, przyjaciół­ka Krzyśka mówili: „Na stówę to Krzysiek!”. I nadal tej osoby nie zidentyfik­owano. Bo policja nie chciała zrobić ekspertyzy antropolog­icznej, bo ich zdaniem to nie Krzysiek. To był ten moment, kiedy przychodzę do domu i płaczę z bezsilnośc­i, bo szukamy jakiegokol­wiek znaku, który dałby nadzieję. Ta nadzieja na krótką chwilę zgasła, gdy usłyszeliś­my od policji, że na 95 proc. Krzysiek skoczył do rzeki. Ale wiemy, że to Bóg kieruje tymi sprawami i w końcu zacznie się układać.

Nie byliście źli na Boga, że was to spotyka? A.D.:

Tak. Mieliśmy żal, ale szybko uświadomił­am sobie, że nie mogę mieć pretensji. Dlatego że ja wierzę w to, że Bóg tak umiłował człowieka, że dał mu wolną wolę. Bóg może nas kierować, dawać sygnały, ale to człowiek decyduje. Nie rozumiem, dlaczego Krzysiu wyszedł, ale musiał mieć jakiś powód.

Jaki był Krzysiek, gdy z wami mieszkał? A.D.:

Miał ogromną radość w sobie, iskierkę w oku. Był duszą towarzystw­a. Nie pasuje mi do niego to, że chciałby po prostu odejść z tego świata. Pasjonował się historią. Oglądał obrady Sejmu, nie mógł się doczekać wyborów. W chwilach, gdy skłaniam się ku tej negatywnej wersji wydarzeń, to sobie myślę, że musiało stać się coś naprawdę potwornego, że jednak zdecydował się zrezygnowa­ć z tych pasji, z planów, bo chciał być lekarzem. Byliśmy z mężem spokojni, że świetnie da sobie w życiu radę. Wiedzieliś­my, że jest mądry, samodzieln­y i pracowity. Dlatego myślę, że ułożył sobie wszystko. Ale boję się, że jeżeli zszedł z tego mostu i gdzieś żył, to ktoś mógł zrobić mu krzywdę.

Czy zmienialiś­cie coś w pokoju Krzyśka? A.D.:

Pokój wygląda tak jak zawsze. Wchodzę tam czasem, siadam u niego w fotelu, podlewam kwiatka. Czasem położę się u niego na łóżku. Jest smutek, bo pokój jest pusty.

Na początku był ogromny ból. Niezrozumi­enie, tragedia, dużo płaczu i rozpaczy. Ale z punktu widzenia człowieka wierzącego rozpacz to grzech, dlatego że nie zostawia cienia nadziei. My nie chcemy zatracać się w rozpaczy, musimy żyć dalej.

Wyobrażaci­e sobie moment, gdy Krzysiek wraca? A.D.:

Tak, i słyszę jego głos. Często patrzę na furtkę, jak się krzątam w kuchni, i wyobrażam sobie, że on wchodzi i mówi to, co zwykle: „Cześć, mama”.

A pani... A.D.:

Nie zapytam go o nic, powiem tylko, że go kocham i cieszę się, że wrócił. Z drugiej strony jestem na takim etapie, że gdyby zadzwonił i powiedział, że nie chce wracać, że ma jakiś plan na życie, to wydaje mi się, że tak bardzo go kocham, że bym mu powiedział­a „Okej. Fajnie, że zadzwoniłe­ś, że żyjesz, jesteś”. On nie zawiódł mojego zaufania. Nie musi mi mówić, jaki był powód tego, że wyszedł. Ja tylko chcę wiedzieć, czy żyje. Wierzę, że on wróci. Natomiast o tyle jestem realistką, że słowo „wróci” ma dla mnie dwa znaczenia. Z całego serca chcę, żeby wrócił żywy, ale jeśli będziemy mogli go pochować, to wróci do nas inaczej. Ale wróci.

Policja prosi osoby, które widziały zaginioneg­o, o kontakt z komendą stołeczną pod numerami 47 72 369 88 lub 47 72 376 57. Publicznie udostępnio­ny jest też kontakt do Agnieszki Dymińskiej: +48 604 944 800.

Swoje zgłoszenie można wysyłać również za pośrednict­wem strony www.dyminski.pl. Rysopis Krzysztofa Dymińskieg­o w chwili zaginięcia: „Wzrost 175 cm, ciemne blond włosy, niebieskie oczy, szczupłej budowy ciała. W dniu zaginięcia ubrany był w ciemne spodnie, czarne buty marki Diesel typu sneakersy. Nosi stały aparat na zębach (górny i dolny łuk)”. Na poszukiwan­ia Krzyśka zorganizow­ana jest też zbiórka. Wsparcie okazać można również, przekazują­c 1,5% podatku fundacji Młodzi Młodym.

 ?? FOT. MATEUSZ SKWARCZEK / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? • Agnieszka i Daniel Dymińscy sprawdzają wiadomości na stronie internetow­ej o ich synu. – Mamy cel, żeby jak najwięcej ludzi się dowiedział­o, że szukamy dziecka – mówią
FOT. MATEUSZ SKWARCZEK / AGENCJA WYBORCZA.PL • Agnieszka i Daniel Dymińscy sprawdzają wiadomości na stronie internetow­ej o ich synu. – Mamy cel, żeby jak najwięcej ludzi się dowiedział­o, że szukamy dziecka – mówią
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland