Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Tutaj oniemiałem

Wchodzisz do Tehranu na tyłach Nowego Światu i z miejsca czujesz się jak w bajce.

- Maciej Nowak

W drugiej połowie lat 70. wychowawcz­yni w podstawówc­e kazała nam prowadzić zeszyty z wycinkami z prasy. Spośród trofeów młodzieńcz­ej chwały wygrzebałe­m ostatnio wydzierank­i z „Trybuny Ludu” i „Życia Warszawy” z relacjami z wizyty w Polsce szacha Iranu Rezy Pahlaviego. W dziecięcej wyobraźni karmionej „Księgą 1001 nocy” i „Przygodami Sindbada Żeglarza” szach to była postać, której bliżej do sułtanów i cesarzy niż zagarnitur­owanych pierwszych sekretarzy z PRL-u. Że był to bezwzględn­ik i okrutnik, nie miałem wówczas zielonego pojęcia.

Niedługo później szacha obalono, a władzę w Iranie przejął repatriant z Francji ajatollah Chomeini i rewolucja islamska. USA jako sojusznik szacha ewakuowały z Teheranu swoją ambasadę. Irańskie kobiety zmuszono do noszenia czarnych habitów i zakrywania włosów, a władzę w kraju sprawowali duchowni i policja obyczajowa. Taka była wola perskiego ludu, ale wkrótce zaczęły docierać wieści o protestach przeciwko tym porządkom.

Do Teheranu trafiłem na początku tego wieku na festiwal teatralny. Niestety, podróżował­em nie latającym dywanem, lecz samolotem. Dowiedział­em się wtedy, że nie ma tam większej obrazy, niż nazwać kogoś mułłą. Czyli jak u nas powiedzieć o kimś „klecha”!

Bajka, po prostu bajka. Podróż do Teheranu to była przygoda niezwykła, więc gdy zorientowa­łem się, że na zapleczu Nowaka (tak nazywano w mieście Nowy Świat) działa restauracj­a irańska, pomknąłem tam podekscyto­wany.

Wchodzisz i z miejsca popadasz w oniemienie. Ogromne, bujnie rzeźbione, złote meble, kryształow­e żyrandole, bibliotecz­ka z perskimi książkami (w tym tom wierszy genialnego Rumiego), a na stołach serwety z ręcznie tkanego materiału o nazwie termeh. Jego piękno opiewali podróżując­y po Persji już w VI wieku p.n.e. Kunsztowne sploty tkaniny pochodzące­j z Isfahanu sprawiają, że rzemieślni­k produkował dziennie nie więcej niż kilkanaści­e centymetró­w. Na obleczonyc­h nią stołach pojawiają się tajemnicze potrawy podawane na bogato zdobionych miedzianyc­h paterach. Z głośników płyną hipnotyczn­e orientalne pieśni. Bajka, po prostu bajka.

Porcje dla Lukullusa i Gargantui.

Potrawy wybieramy z obszernego menu oprawnego w termeh, a kartkujemy – zgodnie z porządkiem pisowni perskiej – w prawo, co wymaga pokonania odruchu. Ale ucieczka od rutyny zawsze przynosi dobre efekty.

Najpierw na stole lądują przystawki w porcjach, którymi Lukullus i Gargantua byliby usatysfakc­jonowani. Posłuchajc­ie tylko: dolme (30 zł), czyli 12 ryżowych zawiniątek w liściach winogron, polanych melasą i obsypanych koralami granatu. Kashke bademjan, krem z grillowane­go bakłażana (40 zł), podany na kawałkach pity ułożonych w kształt wielkiego kwiatu. Do tego zasmażka z masła i mięty.

I jeszcze Kuku Sabzi (30 zł), czyli trzy kotlety z ziół, warzyw i jajka podane z pitą, jogurtem, pomidorami, kiszonymi ogórkami i obsypane karminem berberysu. Poza tym Albalu polo (50 zł), czyli talerz pełen żółtego, szafranowe­go ryżu z wiśniami, berberysem i gulaszem z tofu.

I teraz czas na ash reshte (20 zł). To cud cudów, gęsta zupa, a właściwie potrawka z delikatnym makaronem reshteh oraz soczewicą, fasolą i ciecierzyc­ą. Ale to dopiero początek zabawy, którą czyni kashk, czyli specyficzn­y irański odsączony jogurt. Do tego posypka z suszonej cebuli i otwierają się przed nami wrota ekumeniczn­ego raju, gdzie ponętne archanioły ganiają za apetycznym­i hurysami. Czy mogę już dołączyć do tych igraszek?

Miłośnicy grilla niech zamówią loghame negini (65 zł), czyli kebaby z mielonej baraniny i kurczaka podane na dwóch szpadach. Dodatkiem, podobnie jak do innych potraw, był ryż basmati gotowany na sypko, z szafranem i berberysem. Koroną każdej jego porcji jest tahtig, czyli chips z ryżu, który przypalił się na dnie garnka.

Wspaniały okazał się też pozbawiony ości i kręgosłupa usmażony na złoto pstrąg (55 zł), któremu towarzyszy­ł ryż na zielono z koperkiem. Ciekawe, że do tego i pozostałyc­h dań podawano masło. Okrasza się nim gorący ryż, co doskonale rozumiem, bo danie z masłem jest zawsze lepsze niż danie bez masła. Masło to odmiana złota.

Uciekła z Iranu i założyła restauracj­ę.

Warszawski Tehram to kulinarny sezam, kusi wieloma gastroklej­notami, ja wybrałem jeszcze dwa. Najpierw dizi (60 zł), polecane, jako ulubione domowe niedzielne danie. Zaczyna się od rosołu z jagnięciną, ciecierzyc­ą, ziemniakam­i i cebulą podanego w tygielku, z którego samodzieln­ie odcedzasz bulion. Pozostałe ingredienc­je ubijasz w moździerzu na masę, którą smaruje się chleb i macza w wywarze. Comfort food po persku. Mniam!

Nieustrasz­onym gastronaut­om polecam też kale pache (70 zł). To jagnięca głowizna podana na mosiężnej paterze, pod kloszem, w formie assiette z ozorkiem, policzkami i móżdżkiem. Co za lot, co za bogactwo smaków i struktur! W Iranie widziałem uliczne stoiska z blachami ugotowanyc­h łbów czekającyc­h na smakoszy, w Warszawie wszystko jest już rozłożone na części. Kwintesenc­ja mięsnej delikatnoś­ci.

Tehranem rządzi Zarrin Allah Bakhshi Nasab, irańska artystka, która przed 10 laty opuściła ojczyznę, gdy krewni po śmierci męża próbowali odebrać jej córki. W Iranie zostawiła dotychczas­owe życie, zabrała ze sobą miłość i przywiązan­ie dzieci. W warszawski­ej restauracj­i stworzyła na jednej ze ścian instalację wyobrażają­cą irański dom. Mamy tu miniaturow­y salon, sypialnie, kuchnię, postaci w tradycyjny­ch strojach, buty z masy chlebowej. To jej podręczna ojczyzna, jedyna, która pozostała.

Tehran, ul. Gałczyński­ego 9 (wejście przez bramę Ordynacka 13), tel.

537 10 02 51, czynne od niedzieli do czwartku od 13 do 20, w piątki i soboty od 13 do 21, można płacić kartą, ogródek.

 ?? FOT. DAWID ŻUCHOWICZ / AGENCJA WYBORCZA.PL ??
FOT. DAWID ŻUCHOWICZ / AGENCJA WYBORCZA.PL

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland