Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Przejrzeć się w oczach innych
Przedstawia się jako postać fikcyjna. Już po głosie rozpoznajemy, o kogo chodzi. Uznajmy jednak na chwilę – co zresztą na wstępie zaznacza – że nieważne, jak się nazywa.
To aktor. Mniejsza, że bardzo znany. Kamera towarzyszy mu za kulisami. Podglądamy układ choreograficzny w rytm „If I Could Turn Back Time” Cher, który powtarza jeszcze w szlafroku, a potem wykonuje na scenie w charakteryzacji i kostiumie drag queen. Po chwili jesteśmy w teatrze, gdzie prowadzi próbę. – Macie uwypuklać, a nie spłaszczać – tłumaczy obsadzie spektaklu. Można wyczuć w głosie pewne poirytowanie. Później będzie go więcej, także wobec samego siebie. Ale do tego jeszcze wrócę.
ANDRZEJ SEWERYN. „JESTEM POSTACIĄ FIKCYJNĄ”
– Jak prawdziwie sportretować artystę, który się nie zatrzymuje? Który pędzi przez życie i przez swoją sztukę z siłą tornada? – poprzez te pytania reżyser Arkadiusz Bartosiak wyraża skalę wyzwania, przed jakim stanął podczas pracy nad „Jestem postacią fikcyjną”. Premierowy pokaz jego dokumentu otworzy 64. Krakowski Festiwal Filmowy. Nie ma sensu dłużej ukrywać, kto jest bohaterem filmu. To Andrzej Seweryn. Wielki aktor, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie. – Uznałem, że jest tylko jedna skuteczna metoda – dać się tej sile porwać. Rzucić się w wir – mówi Bartosik.
Film biograficzny? A skąd. Strzępki życiorysu Seweryna pojawiają się wyłącznie gdzieś w tle jakby mimochodem. Z przeglądanych materiałów z wywiadów dowiadujemy się, że był owocem obozowej miłości, że ojciec zostawił rodzinę. Tyle.
Nie jest to też rodzaj dokumentalnego portretu, który miałby podsumowywać dorobek artysty. W przypadku Seweryna byłoby co podsumowywać: role u Andrzeja Wajdy, pracę z Peterem Brookiem, angaż do Comédie-Française. Steven Spielberg, u którego w „Liście Schindlera” miał pierwotnie zagrać główną rolę, zapowiedział podobno: „I’m getting you to America”. Skończyło się na obietnicy. Mimo to Seweryn już na samym wstępie przyznaje: „Osiągnąłem w życiu wszystko, co chciałem”.
Towarzyszymy Sewerynowi w codziennych zajęciach. Godziny wypełniają mu dyrektorskie obowiązki albo zdjęcia. W garderobie zakłada stanik na obfity sztuczny biust na potrzeby roli w serialu „Królowa”. Na planie „Liczby doskonałej” ustala z Krzysztofem Zanussim poprawki w scenariuszu. Przydeptuje tekst, który mu upadł – ot, stary aktorski przesąd. Po próbie z Joanną Trzepiecińską rozmawia o trudach budowania publiczności i znaczeniu pracy w teatrze, które spada, jak gorzko stwierdzają.
Kamera zagląda do notesu. Zbliżenie na kartki. Widać pozapisywane zajęcia na dany dzień, sporo wykreśleń. Znów dzwoni telefon, Andrzej Seweryn próbuje znaleźć w kalendarzu wolną godzinę na spotkanie. Będzie trudno. Coś o tym wiem. Próbowałem raz umówić się z nim na rozmowę. Minęło kilka tygodni, zanim w końcu pojawił się wolny termin. Dziennikarka, która do niego właśnie dzwoni, stara się o wywiad od roku. Kiedy Seweryn zobaczy na wyświetlaczu jej telefonu, pogratuluje jej konsekwencji, ukrywając w ten sposób własne zawstydzenie.
Nadążyć za Sewerynem łatwo nie jest. W trakcie seansu można odnieść wrażenie, że choć zbliża się do osiemdziesiątki, ani na chwilę nie zwalnia tempa. Z werwą podejmuje kolejne wyzwania zawodowe. Próba, jedno nagranie, zaraz po nim drugie. Wieczorem spektakl. A po drodze trzeba jeszcze zautoryzować wywiad.
PERFEKCJONISTA? NA PEWNO
Telefon praktycznie nie milknie, nie pozwala na krótką drzemkę między ujęciami. Seweryn ciągle coś załatwia, organizuje, planuje – nawet na urlopie. Żona z trudem wyrywa z grafiku jakieś wspólne chwile. Żeby zobaczyć męża, musi przyjechać na plan albo do teatru. Sprawdza, czy jeszcze żyje.
W jednej ze scen Andrzej Seweryn interpretuje „Możliwości” Wisławy Szymborskiej. Co prawda ujęcie kończy się, zanim usłyszymy wers „wolę nie pytać jak długo jeszcze i kiedy”, ale refleksja nad przemijaniem jest w filmie obecna. Temat powraca najczęściej w trakcie rozmów z rehabilitantką. Seweryn leży na stole i poddaje się zabiegom fizjoterapeutycznym. Dostrzega słabość swojego starzejącego się ciała. Szczerze zazdrości kobiecie, że potrafi zachować równowagę między pracą a życiem prywatnym. Sam żałuje czasu, którego nie poświęcił rodzinie. Próbuje nadrobić to w relacji z wnukiem.
Perfekcjonista? Na pewno Seweryn wysoko stawia sobie poprzeczkę. Wysokie wymagania w stosunku do siebie przekładają się na oczekiwania wobec współpracowników. Nic tak nie denerwuje Seweryna, jak brak profesjonalizmu. Kiedy dochodzi do tego stres i zmęczenie, łatwo dać się ponieść emocjom.
Będzie wściekły – na siebie – że zapomniał butów. Innym razem ma pretensje do kogoś z ekipy, że go rozprasza. Zaskoczyło mnie, że podobne sceny weszły do filmu. Łatwo przecież ulec pokusie nadmiernej autoryzacji. Nie każdy chciałby pokazać się widzom z tej strony. Przyznać do wad, słabości. To przecież zupełnie co innego, niż dać się przyłapać na zabawnym nawyku, przypadłości czy zakazanej przyjemności (Seweryn zarywa noce przez NBA).
Na aukcjach charytatywnych można czasami wylicytować spędzenie „wyjątkowego dnia z…” – i tu pada jakieś znane nazwisko. „Jestem postacią fikcyjną” to doświadczenie z tej kategorii, tyle że nie cały dzień, a 75 minut zmontowanych z materiału nagranego przez trzy lata. Ale Seweryn też coś z tego ma. Dla siebie. Na samym wstępie przyznaje przecież: „Osiągnąłem w życiu wszystko, co chciałem. Teraz przyszło mi do głowy, by obejrzeć się na innym tle. Po polsku mówi się: »przejrzeć się w czyichś oczach«. Może się przejrzę?”. •
Andrzej Seweryn w filmie „Jestem postacią fikcyjną” Arkadiusza Bartosiaka