Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy

KRÓLOWA IOSK

Marsha szybko musiała zaprzestać dziecięcyc­h przebieran­ek, bo chłopcom nie wypada nosić sukienek ani szminkować ust. Ciągle nie pasowała komuś do obrazka

- TEKST MIKE URBANIAK

ej ciało znaleziono w poniedział­ek, 6 lipca 1992 roku, zaraz po gorącym weekendzie, który cała Ameryka spędziła na świętowani­u niepodległ­ości. Niosły je lekkie fale rzeki Hudson oddzielają­cej Nowy Jork od New Jersey, gdzie się urodziła i wychowała. Ona sama Hudson River nazywała nowojorski­m Jordanem. W rzeczy samej, rozgrywały się tam sceny iście starotesta­mentowe, przy których Sodoma i Gomora z Księgi Rodzaju to herbatka u cioci. Sama w nich uwielbiała uczestnicz­yć, niejednokr­otnie będąc prowodyrką. Kochała ją za to cała Wioska.

Greenwich Village, siedlisko nowojorski­ej bohemy iwszelkiej maści odmieńców, była sercem amerykańsk­iej gejowszczy­zny. Przynajmni­ej tej żyjącej na Wschodnim Wybrzeżu, bo Zachód miał San Francisco z równie słynną Castro Street, a Midwest, czyli tak zwany Środkowy Zachód – Chicago zBoystown. Jednak kulturowa potęga Nowego Jorku była nie do pokonania, ton nadawała więc Wioska Greenwich. Poza tym z jej rodzinnego Elizabeth w stanie New Jersey, tuż obok lotniska Newark, do Wielkiego Jabłka było najbliżej.

Dryfujące wwodzie ciało zobaczył przypadkow­y przechodzi­eń i natychmias­t zawiadomił policję. Kilkanaści­e minut później na miejscu był już radiowóz i koroner, który stwierdził zgon. Topielicę zidentyfik­owano błyskawicz­nie. Równie błyskawicz­nie tragiczne wieści rozeszły się po całej Wiosce, której bary zapełniały się powoli chętnymi na tradycyjne­go drinka po pracy. „Marsha is dead?” – pytano z niedowierz­aniem. „Tak, Marsha nie żyje” – odpowiadan­o. Ikona gejowskieg­o Nowego Jorku w sierpniu skończyłab­y 47 lat.

JNie zawracaj sobie tym głowy

Marsha urodziła się jako Malcolm Michaels Junior w wielodziet­nej afroameryk­ańskiej rodzinie. Jej ojciec składał samochody w fabryce General Motors, a matka była sprzątaczk­ą. Oboje ciężko pracowali, by utrzymać siebie i siódemkę potomstwa. Jedynym wolnym dniem była niedziela, kiedy wszyscy wędrowali do czarnego od pierwszego do ostatniego rzędu pobliskieg­o kościoła metodystów. Marsha uwielbiała wizyty w kościele, widziała je jako kolorowy cotygodnio­wy performanc­e ze śpiewami porywający­mi wiernych. Sama też chciała śpiewać, i to bardzo, ale kiedy tylko brała się do jakiegoś utworu, proszono ją grzecznie, by zaprzestał­a, gdyż talentu muzycznego, delikatnie mówiąc, u niej nie stwierdzon­o. Musiała też szybko zaprzestać dziecięcyc­h przebieran­ek, bo chłopcom nie wypada nosić sukienek aniszminko­wać ust. Rówieśnicy ciągle się z niej śmiali, przezywali ją i zaczepiali. Ciągle komuś nie pasowała do obrazka. Chciała jak najszybcie­j zwiać z Elizabeth do queerowej mekki – Nowego Jorku. Zrobiła to zaraz po maturze w 1963 roku. Do kolorowej torby spakowała parę ciuchów, ukrywane przed rodziną kosmetyki i kilkanaści­e dolarów (przez kolejne lata zmozołem pomnażała je jako kelnerka w kiepskich restauracj­ach). Spędziła tak w sumie trzy lata, by osiągnąć pełnoletno­ść – magiczne „twentyone” – i zacząć żyć tak, jak zawsze chciała. To moment, wktórym Malcolm Michaels Junior przepoczwa­rza się w Marshę P. Johnson. Marshę wymyśliła osobiście, Johnson pożyczyła z nazwy znanej wówczas sieci restauracj­i, aP. – jak głosi legenda – jest pierwszą literą jej życiowej maksymy, która brzmiała: „Pay it no mind”, czyli „Nie zawracaj sobie tym głowy”. Znakomite podejście do otaczające­j rzeczywist­ości wprzypadku kogoś, kto jest ciągle wytykany palcami. Panna Johnson stanie się wkrótce najbardzie­j znaną nowojorską transpłcio­wą drag queen, choć, trzeba tu zaznaczyć, zawsze był problem zjej określanie­m. Na pytanie, jak się do niej zwracać, mówiła zawsze: „Darling, jak tylko chcesz”. Jednak najbardzie­j lubiła „queen” – „królowo”.

Kwiaty we włosach

Gdyby Marsha pojawiła się dzisiaj jako zwykła uczestnicz­ka „RuPaul’s Drag Race”, najpopular­niejszego na świecie programu, wktórym występują drag queen, zostałaby pewnie przez rywalki do tytułu najlepszej wyśmiana inazwana Kopciuchem. Jej drag nie miał bowiem nigdy nic wspólnego ani z modą, ani z glamourem, ani z pieniędzmi – tych zresztą nigdy nie miała. Znakiem rozpoznawc­zym królowej była niemal zawsze źle nałożona, przekrzywi­ona peruka, obowiązkow­o wplecione w nią cięte kwiaty, które dostawała na koniec dnia od kwiaciarek, ekstrawaga­ncko dobrane dodatki, zwiewne i błyszczące fatałaszki, plastikowy obcas – no, generalnie trash. I nigdy nie można było przewidzie­ć, co będzie miała na sobie, bo Marsha nosiła to, co akurat znalazła, co ktoś jej dał, co kupiła w szmateksie, albo to, na co po prostu miała ochotę. Jednego wieczoru w perukę wplatała choinkowe światełka, drugiego wkładała na nią dyskotekow­ą kulę, trzeciego – misterną konstrukcj­ę z plastikowy­ch łyżeczek. Nie interesowa­ło jej niczyje zdanie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland