Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy
SZKODA ŻYCIA NA MORALNOŚĆ Z KREDENSU
W ogóle się nie zapowiadałam. Zostałam aktorką, bo raz mi już coś w życiu nie wyszło
ielka dama”, „nestorka brytyjskiego kina”. Podobnych frazesów naczytała się o sobie multum. Szczerze nie znosi pytań o emeryturę i gdy jest nazywana „skarbem narodowym”. Powtarza: „Jestem dojrzałą, wykształconą kobietą o nienagannych manierach. To daje mi wspaniały przywilej: nie boję się przeklinać”.
Taka jest Judi Dench. Spotykam się z nią po premierze „Tajemnic Joan” w San Sebastián. Pojawia się w hotelu María Cristina w nobliwym beżowym swetrze. Charakterystyczna krótka fryzura, na szyi szal. Swoim zachrypniętym głosem, który sama określa jako „przesiąknięty ginem”, mówi cicho, z akcentem bardziej brytyjskim, niż przewidują to królewskie dekrety. Cały czas towarzyszy jej agent prasowy ze studia. Bo nigdy nie wiadomo, co „nestorka brytyjskiego kina” chlapnie.
Dzień wcześniej na konferencji prasowej rzuciła, że Kevin Spacey pomógł jej po śmierci męża i nie godzi się, aby zapominać o jego świetnych rolach. Niby nic, zaraz później dodała, że aktor powinien odpowiedzieć za swoje haniebne czyny przed sądem. Ale w czasach, kiedy rozlicza się sprawców przemocy seksualnej, wytwórnie nie marzą, aby splamione nią nazwiska pojawiały się w kontekście ich filmów. Tylko kto może czegokolwiek zabronić „nestorce kina” zwytatuowanym na nadgarstku w dniu 81. urodzin napisem „Carpe diem”? Nobilitowanej przez królową damie, która swojemu przewrażliwionemu na recenzje przyjacielowi Davidowi Hare’owi wyhaftowała na poduszce „Fuck them”?
Zresztą także na tym polega sekret dojrzałych artystek brytyjskiego kina. Od Judi Dench, Vanessy Redgrave, Helen Mirren czy Charlotte Rampling nikt nie oczekuje milczenia i babcinych gawęd. Przeciwnie, mówią silnym głosem artystek, które swoje przeszły. A po drodze odkryły, że szkoda życia na picie herbaty i moralność z kredensu.
W– Nikt nas nie podejrzewał. Byłyśmy kobietami – miała powiedzieć Melita Norwood, pierwowzór bohaterki granej przez Judi Dench w „Tajemnicach Joan”.
Wlatach 40. przekazywała ona ZSRR informacje o angielskiej bombie atomowej. Została zdekonspirowana po osiemdziesiątce. Przyznała się do winy w czasie zaaranżowanej w ogrodzie jej domu konferencji prasowej.
– Nazywano ją „babcia szpieg”. Poruszyła mnie jej zwyczajność – mówi mi reżyser Trevor Nunn. A Dench dodaje: – Właśnie tę normalność chciałam podkreślić. Zagrać kobietę z przedmieść, na którą nie zwraca się uwagi na ulicy. Nierozpolitykowaną, niepozbawioną patriotyzmu. A jednocześnie idealistkę, która nie bała się działać w zgodzie z własnymi wartościami i uważała, że odkrycia naukowców są własnością świata.
Film jest niemal w całości retrospekcją. Studentka uniwersytetu w Cambridge daje się uwieść seksownemu komuniście. Miota się między facetami, ideologiami, a przede wszystkim między marzeniem o karierze i świadomością, że płeć ją ogranicza.
Dench w istocie jest na ekranie babciowata. Czyta gazetę w fotelu otoczona zdjęciami dzieci i wnuków. Z trudem nachyla się, żeby założyć skarpetki. Awczasie przesłuchania trzęsącymi się dłońmi odkłada okulary i patrzy w przestrzeń z melancholią w oczach. „To były jednocześnie najgorsze i najlepsze czasy” – wspomina młodość.
Aktorka stworzyła na ekranie portret kobiety złamanej, która dźwiga krzyż własnych kłamstw. Ale też nosi w sobie bunt wobec filisterskich wartości i ferowania autorytatywnych wyroków na temat przeszłości z punktu widzenia współczesności.
Na przekór
To charakterystyczna rola. Francja kocha swoje dojrzałe ikony – Catherine Deneuve czy Brigitte Bardot. Ale są one dzisiaj jedynie symbolami elegancji, kobiecości, dojrzałego seksu. – Oburza pana, że starsza kobieta wstroju drapieżnej kocicy obejmuje młodego mężczyznę? Mnie nie – mówiła mi Catherine Deneuve pytana o skandal, który we Francji wywołała okładka czasopisma.
Brytyjskie aktorzyce wnoszą na ekran coś więcej. Przypominają, że trzeba niejedno przeżyć, aby wypowiadać się o świecie. Dorosnąć do niezależności, siły, tolerancji.
Helen Mirren stworzyła wielką kreację jako Elżbieta II w „Królowej” Stephena Frearsa, gdzie monarchini, obserwując zza zasłon reakcję tłumów na śmierć księżnej Diany, musi zrozumieć, że czasy się zmieniły.
Tytułowa „Vera Drake” Imeldy Staunton była prostą kobietą, która nie umie zaakceptować cudzego cierpienia, więc przeprowadza nielegalne zabiegi aborcji.
Charlotte Rampling w „45 latach” przypominała, że pozornie idealne związki też mogą kryć tajemnice, ale przecież sekrety nie przekreślają wspólnie przeżytych dekad.
A„pożyczona” do kina piosenkarka Marianne Faithfull w „Irinie Palm” wcieliła się wzahukaną wdowę z przedmieść. Jej bohaterka odzyskiwała godność i poczucie własnej wartości dzięki pracy „onanizatorki” wseksklubie, podczas gdy nieszczędzącym jej moralizatorskich oburzeń przyjaciółkom życie przeciekało przez palce na tle tapet wkwiatki.
Coraz częściej zresztą artystki nie kryją się za reżyserami. 82-letnia Vanessa Redgrave z długimi, siwymi włosami, które zawsze spina w kucyk, zrealizowała dokument „Sea Sorrow” – wyrwany ze współczesności zapis kryzysu uchodźczego i oskarżenie Europy o arogancję.
– Z wiekiem rośnie we mnie złość. Mam więcej pasji i energii, aby bronić swojego stanowiska – mówi mi Judi Dench.