Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy
SZMINKA NA PRZEŚCIERADLE
Większość rozmów zaczynała się od tego: „To nie było nic wielkiego”. Dopiero gdy mówiły o tym, że w tym czasie miały małe dzieci, podejmowały ogromne ryzyko, musiały się ukrywać, jakby przypominały sobie, że rzeczywiście zrobiły coś ważnego
anim napisałaś książkę o kobietach „Solidarności” i zrobiłaś film „Solidarność według kobiet”, zajmowałaś się kobietami działającymi w podziemiu aborcyjnym. Później zafascynowały cię sufrażystki, ostatnio dostałaś nagrodę European Union Prize for Literature za powieść „Frajda”, która właściwie jest afirmacją kobiecej zmysłowości i seksu. Twoje bohaterki mają ze sobą coś wspólnego – wydrapują sobie pazurami wolność.
To ciągle jedna bohaterka – wyzwalająca się kobieta. Tak Maria Turzyma, autorka książki „Wyzwalająca się kobieta”, nazywała te, które chciały całego życia, prawa do zarabiania własnych pieniędzy, wybierania męża albo niewybierania go wcale. I chociaż ta książka powstała w 1906 roku, te tematy są wciąż aktualne. Bo co prawdamy zarabiamy pieniądze, ale to nie zawsze są takie same pieniądze, jakie zarabiają nasi koledzy na tym samym stanowisku. Wybieramy sobie mężów, a nawet możemy ich nie mieć, ale jesteśmy oceniane przez społeczeństwo za to, jak żyjemy. Wjednej z dyskusji nad waszym ostatnim filmem – „Siłaczki” – Piotr Śliwowski wspomina list napisany do Piłsudskiego przez Izabelę Moszczeńską-Rzepecką, w którym wzywa go ona do wsparcia „sprawy kobiecej”. Skutecznie – kobietom przyznano prawa wyborcze. Kiedy z kolei Anna Walentynowicz pisze list do Lecha Wałęsy, on go ignoruje. Sufrażystki były bardziej skuteczne?
ZNa pewno była jedna rzecz, która różniła je od kobiet z pokolenia „Solidarności”. Mimo że działały w równie niesprzyjających warunkach, bo pod zaborami, kompletnie nie miały praw, a kiedy któraś pojawiła się w spodniach, budziła sensację, jakby cyrk przyjechał, one były przekonane do swoich racji, pewne siebie i miały przekonanie, że muszą swoją sytuację udokumentować. Wydawały własne czasopisma, wspomnienia, pamiętniki, w których ze szczegółami opisywały swoje działania i postulaty. Organizowały się – na przykład na zjeździe zokazji uczczenia 25-lecia pracy twórczej Elizy Orzeszkowej nie tylko mówiono o literaturze, ale też przede wszystkim omawiano strategię dalszych działań. Co zrobić, by uzyskać prawa wyborcze? Jak zdobyć sprzymierzeńców wśród mężczyzn?
W1917 roku, kiedy zaczęto rozumieć, że niepodległość być może będzie faktem, delegacje kobiece zaczęły się spotykać z różnymi politykami – Romanem Dmowskim, Ignacym Daszyńskim, Piłsudskim – i pytać: „Jaki macie plan, jeśli chodzi o prawa wyborcze kobiet?”. Nie wiem, czy Piłsudski sam z siebie wpadłby na pomysł, żeby taki dekret stworzyć i podpisać. To nie był prezent, one sobie to wywalczyły. Tymczasem bohaterki „Solidarności według kobiet” często mówią: „Ja tylko robiłam swoje, nie ma o czym mówić”.
PRL tworzył taką narrację, że nie ma różnic klasowych, nie ma też różnic między płciami. To było wielkie złudzenie, ale chyba wtedy w nie wierzono. Trzeba było walczyć
z systemem, a nie o prawa kobiet. Chociaż tej równości oczywiście nie było.
Na przykład jednym z powodów zaangażowania się Anny Walentynowicz w tworzenie Wolnych Związków Zawodowych wStoczni Gdańskiej było to, że domagała się zwrotu dodatków i premii, które przysługiwały jej za bycie przodownicą pracy. Wyrabiała 300 proc. normy, kiedy odkryła, że pieniądze rozdzielali między siebie kierownicy zmian. Ona zresztą miała świadomość tych różnic, bo sama zrezygnowała z przewodzenia strajkowi, by nie obniżać jego rangi, do czego – uważała – dojdzie, jeśli na jego czele stanie kobieta. Wtwojej książce kobiety mówią, że żadnej dyskryminacji nie doświadczyły, że walczyły razem z mężczyznami. Wróg był wspólny.
Początkowo KOR czy Wolne Związki Zawodowe były strukturą niehierarchiczną. Każdy robił to, co umiał i co mógł, żeby pomagać innym. Nie było przywódców, zastępców, przewodniczących. Potem, kiedy struktury zaczęły się formalizować, okazało się, że dziwnym zbiegiem okoliczności wśród przewodniczących regionów i ich zastępców nie ma kobiet. Tłumaczono to tym, że mężczyźni, sprawując władzę, są na widoku publicznym, podają swoje nazwiska, adresy, ryzykują więcej. Okazało się jednak, że stanie wtrzecim szeregu nie uchroniło kobiet przed aresztowaniami i internowaniami. SB posuwało się zresztą nie tylko do represji wobec kobiet, ale także do porywania czy szantażowania ich dzieci. 17-letnia córka Krystyny