Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy
DOJADAM PO INNYCH
Dla jednych jedzenie z kontenera będzie smakować przygodą, dla innych upokorzeniem, dla jeszcze innych zwycięstwem
o to jest skipowanie?
Wyciąganie jedzenia z kontenerów i pojemników. Czyli z miejsca, do którego ktoś je wyrzucił. Ze śmietnika. Nie lubię określenia „ze śmietnika”, bo jest wartościujące. Wiele osób nie traktuje jedzenia z kontenerów jako odpadu. Często lądują tam jeszcze dobre rzeczy. Sklepy pozbywają się nie tylko przeterminowanych jogurtów czy porcji mięsa, ale też świeżych warzyw i owoców, które zdejmują z półek po upływie określonego czasu ekspozycji, jednodniowego pieczywa albo całych opakowań, bo zepsuła się jedna sztuka. To jedzenie jest wciąż zdatne do spożycia, często trafia do kontenerów prosto z chłodni, więc ludzie, którzy skipują – nie tylko freeganie, ale również osoby, które mają kłopoty finansowe, jak Marta, moja bohaterka, która straciła pracę, albo takie, które uważają, że nie powinno dochodzić do marnotrawstwa – przychodzą po tę żywność niemal codziennie. Kiedy pisałam książkę „Na marne”, też skipowałam. Poszliśmy raz zmężem zobaczyć, jak to wygląda, a potem zaczęliśmy sami to robić. I jak smakuje jedzenie z kontenera?
Można odpowiedzieć na to pytanie bardzo dosłownie, czyli tak jak mówią moi rozmówcy – że niektóre produkty smakują identycznie jak sklepowe, jedne gorzej, a inne nawet lepiej, bo trafiają do kontenerów właśnie wtedy, gdy są dojrzałe, jak mango, awokado. A można na to pytanie odpowiedzieć też w przenośni: dla jednych jedzenie zkontenera będzie smakować przygodą, dla innych upokorzeniem, dla kogoś zwycięstwem, satysfakcją z tego, że się przechytrzyło system, a dla kogoś radością, że zrobiło się coś ważnego społecznie.
Jedna z moich rozmówczyń, Helena, studentka mechatroniki, jedzenie wyciąga i rozdaje ludziom. Podobnie Renata – mieszkanka sądeckiej wsi, która umówiła się ze sklepem wswojej miejscowości, że będzie zostawiał dla niej to, co się ma zmarnować. Bywa, że trzy razy dziennie odbiera worki z jedzeniem. Dzieli między swoich sąsiadów, oni – między swoich bliskich. Renata skipuje, choć nie wyciąga tego bezpośrednio zpojemnika. Przeraziło ją to, że jej sklep wyrzuca tyle jedzenia. A przecież nie jest tak – co mówią w mojej książce naukowcy iaktywiści – że rzeczy po upływie daty przydatności od razu się psują, że równo opółnocy jogurt staje się trucizną. Renata prowadzi fundację, ma stabilną sytuację życiową, odchowane dzieci. Kiedy robi to osoba w średnim wieku, taka jak ona, to wpewien sposób legitymizuje tę praktykę, zachęca innych. Ale nie każdy mógłby się zdecydować na taki krok. Dla niektórych odzyskiwanie tego, co trafia do śmieci, smakuje wstydem. Bo kulturowo żywność ze śmietnika po prostu brzydzi.
Tak, ciągle wydaje się nam, że wyciąganie jedzenia ze śmietnika jest czymś obrzydliwym i nieakceptowalnym. To naturalne. Śmietnik jest miejscem śmierci żywności – tam kończy ona swoją drogę, zmienia status, staje się śmieciem, miesza z innymi odpadami. I to ani nie brzmi, ani nie wygląda najlepiej. Coś popęka, coś się może rozlać. Kiedy skipowałam w Danii, miałam wrażenie, że idę jak do sklepu, tylko te produkty zostały przeniesione z półek do kubłów. Kontenery były tam wyłożone wielkimi, czystymi workami, nikt nie wrzucał z jedzeniem rozbitego szkła, butelek po środkach chemicznych, niedopałków. Porobiłam nawet zdjęcia i pokazałam 70-letniej mamie. „Poszłabym ztobą!”, powiedziała. Jak się tego doświadczy i zobaczy, że wśród tych rzeczy są naprawdę dobre produkty, które możesz ugotować i zjeść, to u niektórych może się też włączyć pragmatyczna albo moralna motywacja: dlaczego mam z tego nie skorzystać?
Skipowanie jest legalne?
Próbowałam to ustalić, pytałam zarówno prawników pracujących dla firm zajmujących się odbieraniem śmieci, jak i wsamorządzie i nikt nie dał mi jednoznacznej odpowiedzi. Bo samo podejście do kontenera, który stoi pod sklepem i nie jest niczym ogrodzony, wyciągnięcie z niego żywności, jeśli nie jest zabezpieczony np. kłódką, w świetle prawa nie jest nielegalne. Sytuacja wygląda inaczej, kiedy kontenery stoją na ogrodzonym terenie. To może być uznane za naruszenie miru. Druga sprawa to zniszczenie zabezpieczeń – jeśli ktoś sforsuje kłódki na kontenerze, policja może to potraktować jako kradzież zwłamaniem. Próbowałam ustalić, do kogo należą rzeczy, które do kontenera trafiają. Czy to śmieci komunalne? Czy własność sklepu? Teoretycznie jeśli trafiają do kontenerów komunalnych, należą do gminy. Niektóre firmy przymykają na skipowanie oko. Ale zdarza się też, że ktoś wylewa na towar wkontenerach płyn do podłóg, bielinkę.
Czasem producenci nie życzą sobie, by ich produkt znowu wszedł do obrotu, zwłaszcza po terminie – to po pierwsze. Po drugie, właściciele sklepów nie chcą u siebie osób grzebiących w kontenerach.
We Francji wprowadzono ustawę, która nakazuje sklepom dzielenie się żywnością niesprzedaną z organizacjami charytatywnymi, jednocześnie zabroniono jej niszczenia. Moim zdaniem żywność, ta, która wciąż nadaje się do jedzenia, nie powinna w ogóle trafiać do kontenerów. Przychylam się do tego, co powiedziały mi panie zkoła gospodyń wiejskich na Podkarpaciu: żeby udostępniać ją w taki sposób, by ludzie nie musieli grzebać w śmieciach. Posyłanie wciąż jadalnych produktów na wysypiska nie powinno mieć miejsca. Jeden z twoich bohaterów, Marcin, właściciel małego sieciowego sklepu, od lat rozdaje jedzenie, którego nie udało mu się sprzedać. Codziennie pakuje karton, wystawia za sklepem, robi zdjęcie i wrzuca na facebookową grupę dla freegan.
Marcin mówi, że nie wyrzuca tego na śmietnik, bo to przecież jest jedzenie, nie mógłby tego zrobić. Dziwi się ludziom, którzy nie przekazują jedzenia dalej. Kalkuluje, że z małych sklepów codziennie wyjeżdża 50-wagonowy pociąg z mlekiem, jogurtami, warzywami, owocami. Na śmietnik. Polska jest na piątym miejscu w Europie, jeśli chodzi o marnowanie żywności. Wyrzucamy jej rocznie 9 mln ton. 2 mln to gospodarstwa domowe, reszta – producenci, magazyny, sklepy, hotele, restauracje. Piszesz w książce, że to tak, jakbyśmy wywozili rocznie 220 tys. wagonów towarowych jedzenia!
Te liczby pochodzą z raportu Komisji Europejskiej. Są alarmujące, ale niczego nie mówią o naszej rzeczywistości. WPolsce nie wiemy, co wyrzucamy, jak, kiedy, możemy tylko gdybać o przyczynach. Nikt tego do tej pory nie