Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy
ZBUDOWAŁAM SIĘ NA NOWO
Przez lata opanowałam sztukę ukrywania swojego smutku: przed dziećmi, znajomymi, kolegami z pracy. Zbierałam wszystkie siły i brnęłam przez dzień. Wieczorem czułam się, jakbym przebiegła maraton
PKtoś kiedyś mi powiedział, że powinnam go zmienić, bo to negatywna afirmacja. Ale mnie ten napis daje siłę. Patrzę na niego i myślę: ja też taka jestem. Daję sobie przestrzeń na to, że mogę się bać, nawet panikować, czuć również te emocje, o których zwykle myślimy, że nie powinno się ich czuć. Jestem osobą lękową. Rodziłaś na samym początku pandemii.
Uwielbiam mieć wszystko zaplanowane, bo to daje mi poczucie bezpieczeństwa. Jak widać, pozornie. Przywiązanie do planu grozi ryzykiem, że jeśli on się nie powiedzie, to zamiast bezpieczeństwa będzie frustracja. Uczę się, by przyjmować, co zsyła los. To szczególnie przydatne z dziećmi − przy nich możesz sobie robić plany i nosić je co najwyżej w torebce.
Choć nie będę kłamać, poród podczas pandemii był superstresujący. Bałam się, że zakazimy się w szpitalu, że nie będę mogła rodzić z mężem. Zastanawiałam się, co potem ze szczepieniami, z badaniami, rehabilitacją, doradcą laktacyjnym. Ten dziwny czas pokazał mi, ile jestem w stanie ogarnąć sama. Im dłużej to wszystko trwa, tym jest łatwiej, choć szczepienia zostały opóźnione o parę tygodni, a na wizytę u rehabilitanta wciąż czekamy.
Lęk minął?
Nauczyłam się, że jeśli wyciągnę lęk na zewnątrz, to go oswoję. Dlatego powstał mój podcast o macierzyństwie „Matka też człowiek”. Pokazuje macierzyństwo bez ściemy. Razem z moimi gościniami nawiguję słuchaczki przez emocje, które towarzyszą macierzyństwu, również te negatywne, jak złość czy strach.
Odzew jest niezwykły. Piszą do mnie na przykład kobiety, które słuchając podcastu, przerabiają swoje porody sprzed kilku, kilkunastu lat. Wcześniej do głowy im nie przyszło, że mają prawo te emocje przeżyć. „Zaszłaś w ciążę jak miliony przed tobą. Babki rodziły w polu, a ty w pięknym szpitalu i narzekasz” – takie jest myślenie. Chciałabym to odczarować. Nagrywałaś podcast w trzeciej ciąży. Można by pomyśleć: weteranka, wszystko ma obcykane, czego tu się bać.
Każda kobieta w ciąży – nieważne, czy czeka na pierwsze czy piąte dziecko – potrzebuje wsparcia, rozmowy. Hormony walą w nas przecież tak samo. Wszystko jest zawsze nowe, bo każda ciąża jest inna. Mnie strach towarzyszył podczas każdej ciąży, choć przy każdej był inny. W dwie pierwsze zaszłam ponad dziesięć lat temu. Byłam znacznie młodsza i zwyczajnie bałam się nieznanego. Choroby dziecięce? Zagrożenia? Przed pierwszym dzieckiem te tematy mnie nie interesowały. Teraz jestem bardziej świadoma, a świadomości często towarzyszy niepokój. Dodatkowo ostatnia ciąża ze względu na wiek była ciążą podwyższonego ryzyka. Zaraz kończysz 40 lat.
I stałam się fanką dojrzałego macierzyństwa, choć z punktu widzenia lekarzy jestem „starą matką”. Owszem, ciało goi się wolniej, ale z wiekiem przychodzi samoakceptacja. Po ciąży zamiast martwić się, ile kilogramów mi jeszcze zostało do zrzucenia, wolę poprzytulać swoje ciało. Przy trzecim dziecku wypracowujesz w sobie zgodę na macierzyństwo. Akceptujesz to, co ci się przytrafia. Można być mamą i nie rezygnować?
Przez pierwszych parę miesięcy nie można. Ale można mieć na to zgodę lub nie. Kiedy poukładasz sobie w głowie, że to tylko etap, będzie ci sto razy łatwiej to ogarnąć bez popadania w żale. Inaczej staniesz się umęczona, nieszczęśliwa. Jeśli zaś godzisz się na macierzyństwo, zaczynasz odbierać bycie z niemowlakiem jako frajdę.
(Henio, dwuipółmiesięczny synek Justyny, zaczyna kwilić, na dłuższy czas zagłuszając rozmowę. Justyna przystawia go do piersi. Mówi do mnie łagodnym, kojącym głosem, jak do dziecka).
To jest właśnie zgoda na macierzyństwo. Wcześniej pomyślałabym sobie: co za wstyd, mam tu rozmowę z dziennikarką, a on płacze, nie ogarniam własnego dziecka. Wiele dziewczyn pisze mi, że wstydzi się wychodzić z płaczącymi dziećmi na dwór. Boją się, że zaraz ktoś je oceni. Powie, że jesteś złą matką.
Tych słów nie powinno się nigdy wypowiadać. Jak ktoś ci tak powie, to nawet jeśli tego kogoś nie lubisz, i tak cię to dotknie. Apeluję, abyśmy się wspierały, nie oceniały. Żadna matka, nie mówię tu o zwyrodnieniach, nie chce źle dla swojego dziecka. Jej może po prostu coś nie wyjść. Może czegoś nie wiedzieć.
I wtedy, jeśli poprosi, ktoś jej powinien bez oceniania poradzić. A z tym bywa różnie. W pierwszej ciąży przyszła do mnie doradczyni laktacyjna. Spojrzała na mnie i rzuciła: „Niedobre ma pani piersi do karmienia, oj, niedobre”. Usłyszysz coś takiego i nie ma opcji, żeby się udało. Strasznie mi było wtedy źle. Teraz ci się powiodło.
Dla lekarzy jestem „starą matką”. A ja uwielbiam swoje dojrzałe macierzyństwo
Tak, karmię synka piersią i bardzo się z tego cieszę. Ale miałam uciążliwe dolegliwości, jak choćby zapalenie piersi, o czym pisałam na Instagramie. Nie chcę wrzucać tylko postów pokazujących, że jestem ciągle superszczęśliwa. Wrzuciłam raz zdjęcie, jak karmię na polanie w lesie, i od razu pomyślałam, że źle zrobiłam, bo przecież tak wiele kobiet chce karmić piersią, ale im się nie udaje – jak mnie wcześniej. Nie chcę być jedną z tych mam, które tryskają jedynie cukierkową radością. Bo macierzyństwo to nie jest niekończące się pasmo błogości, estetycznych przeżyć i przytulania. Pokazywanie tylko takiej strony macierzyństwa to też forma przemocy?
Nie wiem, czy aż tak. Ale z pewnością brak tu szczerości. A ta szczerość jest w internecie w ogóle możliwa?
Mam nadzieję. A w stabloidyzowanych mediach?
Z tym jest gorzej. Kiedyś w stacji TVN, w której prowadziłam program podróżniczy, podeszła do mnie dziennikarka, żeby przeprowadzić wywiad. Myślałam, że pogadamy o tym programie, ale ona zapytała, jak się przygotowuję na wielkie wyjścia z moim mężem. Powiedziałam, że dla mnie chodzenie do fryzjera i na makijaż to strata czasu i cierpię, że tyle to trwa, bo mam przy dwójce dzieci sporo zajęć domowych poza pracą, ale wiadomo, że jak idę gdzieś, gdzie będą robić mi zdjęcia, to chcę ładnie wyglądać. Za parę dni pojawił się artykuł z nagłówkiem: „Narzeczona Szyca cierpi u fryzjera”. I na tym to wszystko polega. A „narzeczoną Szyca” zabolało? Przeszłam drogę od kochanki, przez partnerkę, narzeczoną, po żonę i matkę dziecka Borysa Szyca. Wkurzało mnie, że jestem bezimienna.
Borys bardzo mnie zaskoczył swoją reakcją: zamieścił post, w którym mnie przedstawił z imienia i nazwiska. Opisał mnie jako osobny byt, a nie swoją partnerkę. Zaapelował, by nie zabierano mi mojej tożsamości. Rozpoznawalność męża jest aż tak uciążliwa?
Ależ ona daje nam też dużo ciepła od ludzi! To jest bardzo miłe. Minus jest taki, że jestem na celowniku i często wbrew mojej woli robią mi zdjęcia. Na przykład jak karmię dziecko. Tłumaczysz dzieciom, jak działają media?
Dzieci nieraz wyczytają coś na nasz temat w internecie, więc im wyjaśniam, dlaczego tak się dzieje. Czasem córki same do mnie przychodzą z materiałami o swoich idolach internetowych. Tłumaczę, że wszystko, co o nich czytają, to jedynie ziarno prawdy. Wyjaśniam też, jak działa dawanie lajków i serduszek, żeby rozumiały, na czym ta gra polega. Często dzieciaki „serduszkują” z automatu. A przecież to serduszko, ten lajk to aprobata dla tego, co widzimy, powinniśmy więc lajkować treści, które są z nami w zgodzie. To dla dzieciaków nie zawsze jest takie oczywiste. Zdarza się, że pytam córkę: „Zrobiłabyś tak?”. Ona na to, że nigdy. I zastanawiamy się wspólnie, czy post na pewno zasługuje na serduszko. Twoje posty o depresji zgarnęły sporo serduszek.
Chyba potrzeba nam szczerości w przestrzeni publicznej. Kiedy powiedziałaś, że miałaś depresję, ludzie zareagowali: „Jak to możliwe?”.
Człowiek z depresją niekoniecznie ma poszarzałą skórę, lecą mu łzy, a on sam patrzy nieprzytomnie w jeden punkt. To jest choroba, którą nosi się głęboko w sercu. Nazwałam się optymistką z depresją. Przez lata opanowałam sztukę ukrywania swojego smutku przed dziećmi, znajomymi, kolegami z pracy. Rano zbie