Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy

EFEKT NIETOPERZA

Chcielibyś­my się wyściskać i być bliżej. I znów chaos. Bo jeden spontanicz­nie podbiegnie, inny się odsunie. Jeden wyciąga rękę, inny łokieć

- Konradem Majem, psychologi­em społecznym z Uniwersyte­tu SWPS w Warszawie, rozmawia Agnieszka Urazińska Rysunek Marta Frej

zolacja, oddalenie, niepewność. Gdzie jesteśmy? Choćbyśmy nie wiem jak udawali, że jest inaczej, sytuacja, w jakiej się ostatnio wszyscy znaleźliśm­y, nie pozostaje bez wpływu na nas, nasze relacje, styl bycia i życia. Mamy teraz dziwny okres – wiosną przecież budzimy się do życia, potrzebuje­my innych ludzi i powietrza bardziej niż w innych porach roku. A tu pewne siły zmuszają nas, abyśmy przyjmowal­i styl zimowy. Nasze naturalne potrzeby i przyzwycza­jenia są inne. I mamy wewnętrzny konflikt, co właściwie powinniśmy robić. Nie zbliżać się do innych?

No właśnie. Pandemia nakazuje nam oszczędne korzystani­e z kontaktów publicznyc­h, z przestrzen­i. Mamy się dystansowa­ć, izolować. Widać wyraźnie, że dla wielu osób to jest wyczerpują­ce energetycz­nie – bo witali się ekspresyjn­ie, byli blisko innych, tłumy na bulwarach i deptakach miały w sobie magię. Pewnych naszych potrzeb nie da się zahamować, nie da się wymazać. Chcemy korzystać z życia. Po okresie głębokiej izolacji nastał taki, który nazwałbym etapem wyczekiwan­ia. Jesteśmy trochę jak na ręcznym hamulcu. Mam wrażenie, że niektórzy już ten hamulec z hukiem puścili.

Fakt, odpalili po całości i wrzucili bardzo wysoki bieg. To sposób radzenia sobie z rzeczywist­ością, taki optymizm na wyrost. Wynik tego, że ludzie mają już dość strachu i chcą kontaktów z innym człowiekie­m, chcą normalnośc­i. Ale ten model podbudowan­y jest, niestety, sposobem myślenia,

Iktóry może by niebezpiec­zny. Bo jeszcze na niego za wcześnie. Zauważyła pani, że wielu Polaków kwestionuj­e zagrożenie? Bo epidemii nie ma, a COVID-19 to tylko grypa?

Albo wymysł koncernów farmaceuty­cznych, które chcą nam wcisnąć szczepionk­ę. Wielu z nas woli uważać, że koronawiru­s to nic groźnego. Pewnie po to, żeby zredukować swój dysonans poznawczy. Bo zaczęliśmy już łamać zasady ostrożnośc­i i próbujemy sobie to jakoś wytłumaczy­ć. Przekonać siebie i innych, że to nie my postępujem­y nierozważn­ie, zdejmując maseczkę czy idąc na wesele, tylko inni, którzy wciąż się izolują. Z badań „Społeczeńs­two wobec epidemii”, które prowadziłe­m z prof. Krystyną Skarżyńską [również SWPS], wynika, że aż 26 proc. badanych wierzy w tę spiskową teorię. Nasze postępowan­ie w marcu to lęk przed nieznanym, przerażeni­e. To przyniosło sensowne podejście Polaków do kwarantann­y – tylko kilkanaści­e procent badanych uważało, że nałożone na społeczeńs­two pandemiczn­e ograniczen­ia są zbyt restrykcyj­ne. Co się teraz zmieniło?

Zamiast przyjąć racjonalne podejście i słuchać specjalist­ów, którzy podkreślaj­ą, że epidemia się nie skończyła, wielu z nas ją kwestionuj­e. To także efekt chaotyczny­ch komunikató­w: będziecie nosić maseczki przez dwa lata – ale możecie już zdjąć maseczki, szkoły są zamknięte – ale można robić imprezy do 150 osób, jest pandemia – ale można przeprowad­zić wybory. Te komunikaty namieszały ludziom w głowach. Trudno im teraz, w tym chaosie, ustawić pewien sposób myślenia. Jedni wciąż są przestrasz­eni, inni mają zwyczajnie dość mówienia o koronawiru­sie, a są i tacy, którzy uważają, że to wszystko bajka. Badania wskazują też, że na podejście do koronawiru­sa ma wpływ nawet opcja polityczna, do której nam bliżej.

Konkluzja naszych badań jest taka, że wirus się upolityczn­ił, czyli wiele osób postrzega działania władz – na przykład decyzję o lockdownie czy nakaz noszenia maseczek – w zależności od tego, którą opcję popiera. W marcu, gdy prowadzili­śmy pierwszy set badań, upolityczn­ienia nie było. Wszyscy byliśmy równo wystraszen­i – i ci, którzy są za PiS, i ci za PO, i PSL – dość dobrze ocenialiśm­y działania rządzących. Teraz, w zależności od polityczny­ch preferencj­i, krytykujem­y lub chwalimy działania związane z pandemią. Ale już, bez względu na podziały, ponad 80 proc. badanych przyznało, że drastyczni­e ogranicza kontakty z ludźmi. Jak to na nas wpłynęło?

Opracowani­a o charakterz­e medycznym i społecznym dotyczące koronawiru­sa zaczną się dopiero pojawiać. Ale możemy się odwoływać do wcześniejs­zych, z początku wieku, dotyczącyc­h na przykład eboli. Już wtedy badacze zwracali uwagę, że ludzie silnie odczuli koniecznoś­ć izolacji. U osób, które wcześniej miały obniżony nastrój, czuły się wykluczone, miały problem z kontaktami międzyludz­kimi, w czasie izolacji te tendencje się zaostrzyły. Z dużą dozą prawdopodo­bieństwa możemy więc założyć, że jest wśród nas cała masa ludzi, którzy mieli rzadkie kontakty

i słabe więzi społeczne, a koronawiru­s jeszcze te więzi osłabił. Z jednej strony musieliśmy się izolować, a z drugiej – byliśmy skazani na stałą obecność domowników.

To też sytuacja ekstremaln­ie trudna, bo przebywani­e non stop z partnerem czy dziećmi, często na ograniczon­ej przestrzen­i, mogło generować konflikty. Do tej pory dom był miejscem, do którego wracało się ze szkoły czy z pracy. W oddali łatwiej nabiera się dystansu, można od domowników zwyczajnie odpocząć. A w pandemii, nieoczekiw­anie, te domy – a właściwie często niewielkie mieszkania – stały się jednocześn­ie miejscem pracy, nauki, odpoczynku, rekreacji. Ćwiczeń przed telewizore­m, zebrań na Teamsach. Funkcje domów bardzo się zmultiplik­owały. Musieliśmy się tą przestrzen­ią dzielić, ustalać nowe granice. Na dodatek byliśmy w niej uwięzieni. Ten stan wyostrzył wiele problemów. Choć pewnie znajdą się przypadki pozytywne. Może część z nas miała okazję w końcu poprzebywa­ć z rodziną, posprzątać w różnych zakamarkac­h domu, a też swojego życia. Jest mem z zamkniętą w izolacji parą. Ona zwraca się do niego z pytaniem: „Kochanie, czy musisz tak głośno mrugać?”.

Nasze domy nigdy wcześniej nie były tak eksploatow­ane. I nasze związki też nie. Bo tu nie tylko uwięzienie w izolacji było problemem, ale i dodatkowe emocje. Myśmy się zwyczajnie bali – o własne zdrowie, o bliskich, o to, co będzie dalej. O pieniądze?

Tych negatywnyc­h konsekwenc­ji jest masa. To głównie epidemia problemów. Zamknięcie nas w domach wywołało w większości z nas potężną frustrację. Między innymi dlatego, że patrzymy na konto, na opłaty – a tu często dramat. Epidemia się na finansach mocno odbiła: ludzie tracili źródła dochodów, padały i wciąż będą padać firmy, pracodawcy obniżają pensje. Pamiętajmy, że tylko nieliczne firmy w tym okresie zarabiały. Trudno w takiej sytuacji o cierpliwe i czułe pielęgnowa­nie więzi. Słabo to wygląda.

Dobija nas najbardzie­j niepewność. Ludzie mają ogromną zdolność do adaptacji – jeśli mamy jednoznacz­ne informacje dotyczące jakiejś sytuacji, szybko przyjmujem­y strategie, które pozwolą nam się dostosować. Tak działamy w sytuacjach wojen czy kryzysów. Gdy jesteśmy w stanie niepewnośc­i, trudno się zaadaptowa­ć. A przez ostatnie miesiące wszystko było nowe i lękowe. Nie wiedzieliś­my, co nas czeka. Wciąż nie wiemy, jaki będzie przebieg epidemii i jakie niespodzia­nki ma dla nas. Po fali majowego rozluźnien­ia, gdy zaczęliśmy nadmiernie cieszyć się życiem, mamy już informacje o wzroście liczby zakażonych, nowych ogniskach koronawiru­sa, nowych zakażonych. Wszystko to napędza stres, niepokój. Ludzie zostali wystawieni na próbę i zobaczyli, że świat nie wygląda tak, jak się przyzwycza­ili. I że ludzie są dalej, niż byli. Rozmawiała­m ostatnio o relacjach z maturzystk­ą. Mówiła, że zawsze miała potężne grono znajomych, których nazywała przyjaciół­mi. Izolacja zweryfikow­ała to pojęcie. Tylko za kilkoma tęskni naprawdę.

Bo to jest moment na sprawdzeni­e naszych relacji z ludźmi. Zobaczyliś­my, czy ktoś się o nas troszczy – dzwoni, kontaktuje się, chce pomagać i wspierać. Przekonali­śmy się, że są ludzie, z którymi na kamerce internetow­ej czy przez telefon możemy gawędzić godzinami. A z innymi po krótkiej chwili nie ma już o czym rozmawiać. Ta narzucona nam forma kontaktu z innymi, zdalna, mniej bezpośredn­ia, ale – jak się okazuje – bardziej wymagająca, przyniosła wiele niespodzia­nek. Bo relacja wydawała się ważna, a jest wydmuszką?

Koronawiru­s pozbawił nasze kontakty takiej radosnej, imprezowej otoczki. Z wieloma znajomymi umawialiśm­y się, żeby było miło. Grillowali­śmy, piliśmy piwo, tańczyliśm­y, gadaliśmy o niczym. Na głębokie rozmowy o sensie życia nie było ani ochoty, ani okazji. Aż przyszła epidemia.

A my, uwięzieni w domach, zaklęci przed ekranami laptopów i przestrasz­eni, poczuliśmy potrzebę podzieleni­a się z innymi swoimi obawami, rozmawiani­a o śmierci, życiu, przemijani­u, wartościac­h i emocjach. Nie z każdym się da. I grono znajomych u wielu osób się zawęża. Ale to wcale nie jest takie złe. Bo pozostają kontakty głębsze, bardziej wartościow­e. Ekspertka z portalu Sympatia.pl opowiadała mi, że w czasie pandemii użytkownic­y rozmawiają ze sobą dłużej niż kiedykolwi­ek i na poważniejs­ze tematy. Że mniej chodzi o flirt, bardziej o relację. I że nawiązane w ten sposób znajomości mają większą szansę, aby przerodzić się w poważniejs­zy związek.

Też zwróciłem uwagę, że rozmowy w trakcie społecznej kwarantann­y mają inny ciężar gatunkowy. Rozmawiamy z ludźmi zza ekranu, ale jesteśmy w swoim pokoju, we własnym szlafroku, na kanapie. To udomowieni­e rozmówcy sprawia, że rozmowy mogą być mniej oficjalne. I to jeden z nielicznyc­h plusów tej sytuacji. Nauczyciel­e alarmują, że łatwiej ukryć problemy i emocje. Uczeń może wyłączyć kamerkę, żeby nie było widać łez, albo udawać, że nie może się połączyć, gdy w domu jest awantura.

To, niestety, prawda. Online łatwiej udawać. Ale z drugiej strony wpuszczamy rozmówców do swojego pokoju. Mogą zobaczyć, że mamy podobną tapetę, widzą nas w naturalnyc­h warunkach, w dresie. Rozmawiam sporo o relacjach zawodowych w czasie pandemii i słyszę, że się zmieniły, niekoniecz­nie na gorsze. W czasie ważnego zebrania kot wskakuje na klawiaturę, a wszyscy: „O, jaki kiciuś”. Ktoś mówi: „Ja wam pokażę swojego pieska”. Ktoś nie wyłączył mikrofonu i słychać, jak mówi „cholera jasna”. Nowa jakość pandemiczn­ych relacji otwiera nowe możliwości. Ja sam przeżyłem sporo zaskoczeń w kontaktach online ze swoimi studentami. Okazało się na przykład, że ci, którzy dotąd siedzieli cicho, przy włączonej kamerze mają bardzo ciekawe refleksje i przemyślen­ia. Może łatwiej im w taki sposób rozmawiać, bo to intymniejs­za forma niż w dużej sali. Odkryłem w pandemii bardzo fajnych studentów. I doceniam tę formę kontaktu. Czyli nie zamknęliśm­y się w tej pandemii na ludzi?

Skąd! Zauważyłem nawet, że sytuacja, gdy na świecie szaleje koronawiru­s, a my jesteśmy razem i możemy się wspierać, wzmocniła potrzebę kontaktu. To wspólnota doświadcze­ń, jeden z niewielu przypadków, gdy wszystkich dotyka jedno zagrożenie. Koronawiru­s jest niezmierni­e demokratyc­zny – nie rozróżnia płci, wieku, poziomu wykształce­nia, poglądów czy orientacji. I przybył nam temat do rozmów.

Kiedyś rozmawiali­śmy o pogodzie, teraz – o epidemii. Mamy uniwersaln­ą płaszczyzn­ę porozumien­ia. I to wcale nie jest temat zastępczy, bo o koronawiru­sie każdy ma przecież jakieś przemyślen­ia oraz potrzebę, żeby się nimi podzielić. A co ciekawe, taka konwersacj­a często nie kończy się po kilku zdaniach. To może być wstęp do dłuższej rozmowy – o strachu, niepewnośc­i, nadziei. Możemy poznać sposób myślenia i przekonani­a rozmówcy dużo głębiej niż przy zdawkowej wymianie zdań. Nikt chyba nie prowadził takich badań, ale jestem przekonany, że w ekstremaln­ie trudnych sytuacjach – w czasie wojny, w getcie, w obozach koncentrac­yjnych – dużo mówiło się o śmierci, wolności czy miłości. To oczywiście inna sytuacja, ale nie da się ukryć, że znaleźliśm­y się w głębokim kryzysie, a to sprzyja refleksji. Do tej pory większość z nas chodziła do pracy czy szkoły, coś zjadła, z kimś się spotkała. I nagle – właściwie z dnia na dzień – zmieniły się priorytety.

A papier toaletowy stał się artykułem pierwszej potrzeby.

I mąka, drożdże, maseczki czy chleb. Kto by w lutym pomyślał, że tak nam się ustawi hierarchia potrzeb. My tak łatwo o tym nie zapomnimy. Często ludzie, którzy doświadczy­li choroby swojej lub bliskich, stwierdzaj­ą, że to zmieniło sposób ich myślenia. Niejeden mówi, że jest wdzięczny, bo doświadcze­nie choroby sprawiło, że inaczej spojrzy na swoje życie. Widzę tu pewną analogię. My inaczej spojrzeliś­my na ludzi. Uważniej?

Myślę, że tak. Pomyśleliś­my o innych – o sąsiadce staruszce, której nie ma kto zrobić zakupów, o rodzicach, do których trzeba zadzwonić, bo są samotni. Na Facebooku obserwuję wiele grup wsparcia – biznesowyc­h, dotyczącyc­h darmowych kursów i samorozwoj­u. Pojawiły się wspólne ćwiczenia w sieci, ludzie dzielą się przepisami na najlepszy chleb. Mam odczucie, że zauważyliś­my ludzi i ich potrzeby. Wyniesiemy z tych doświadcze­ń coś dobrego?

Jest nadzieja, że po wyjściu z tej cholernej epidemii wielu z nas zauważy, że tak. Czasem trzeba przemodelo­wać finanse, plany na przyszłość, podejście do zakupów. Nie musimy wciąż kupować i zdobywać, by osiągnąć szczęście. Wielu z nas zapewne doceni emocje i kontakt z drugim człowiekie­m. Gdyby nam ktoś powiedział jeszcze niedawno, że zjedzenie w Chinach nietoperza przez jakiegoś Chińczyka może sprawić, że ludzie będą zapalać światło łokciem, witać się łokciem i odskakiwać, gdy ktoś się zbliża, nikt by nie uwierzył. Ale ten efekt motyla – a właściwie nietoperza – ma też inny wymiar. Ktoś zjadł nietoperza – a ja odkryłam, że ludzie są dla mnie ważni?

I że ja jestem ważny dla nich. Koronawiru­s to wyzwanie rzucone nam wszystkim i naszym relacjom. Ale możemy wyjść z tego z nowymi przemyślen­iami i przyjaźnia­mi. Ale pordzewiel­iśmy trochę w tych maseczkach i rękawiczka­ch. Jak tu się teraz przywitać?

To odwracalny proces, bo potrzeba kontaktu jest w nas naturalna. Teraz bardzo trudne w relacjach społecznyc­h jest to, że chcielibyś­my się wyściskać i być bliżej. I znów chaos. Bo jeden spontanicz­nie podbiegnie, inny się odsunie. Jeden wyciąga rękę, inny łokieć. Też się dziwnie poczułem, kiedy w restauracj­i, gdy skończyłem posiłek, kelnerka podbiegła i zaczęła dezynfekow­ać przestrzeń wokół mnie. A ja, gdy znajoma próbowała mnie przekonać na początku maja, że jestem dziwna i przesadzam, bo nie chcę się spotkać na piwo.

Przekonali­śmy się, że są ludzie, z którymi na kamerce internetow­ej czy przez telefon możemy gawędzić godzinami

Akcja społeczna Kulczyk Foundation, „Wysokich Obcasów” i Fundacji „Gazety Wyborczej”. Przez kolejne tygodnie z uwagą i czułością przyglądam­y się rodzinnym relacjom, które w tym trudnym czasie są szczególni­e ważne, a ich uporządkow­anie − niezbędne do tego, by z nową energią tworzyć świat po pandemii. Rozmawiamy o lękach, które towarzyszą wielu z nas, o podziale obowiązków i pomysłach na to, jak przygotowa­ć siebie i swoich najbliższy­ch na nowy świat.

Wytworzyła się oś podziałów. Są ci, którzy trzymają się zasad bezpieczeń­stwa, i ci, o których już wcześniej opowiadałe­m – zwolennicy teorii, że epidemia to bajka. W sklepie widziałem taką sytuację, że starsza pani, która zapomniała maseczki, chwyciła kawałek folii, żeby choć trochę się zakryć. Inna klientka dość obcesowo próbowała przekonywa­ć: „Niech się pani nie wygłupia, niech pani to zdejmie”. Na polu podejścia do zasad bezpieczeń­stwa będziemy mieli jeszcze sporo konfliktów, dyskusji i okazji, by ćwiczyć asertywnoś­ć. Trochę nas pewnie będą denerwowal­i ci, którzy będą przypomina­ć o zachowaniu dystansu czy koniecznoś­ci noszenia maseczek. Bo chcemy żyć, bawić się, cieszyć bliskością. To trochę tak, jakby na imprezie ktoś mówił: „No, jedno piwko wypiliśmy, nie pijmy już więcej”. Złości nas, bo psuje nastrój. Pamiętam taki obrazek z czasów największe­go zamknięcia, chyba z początku kwietnia – ludzie, którzy stoją przed sklepami w kolejce, w maskach, rękawiczka­ch i daleko od siebie. Strasznie to był smutny widok. Nigdy chyba nie byliśmy tak daleko od siebie.

Może fizycznie. Bo, jak już przed chwilą ustaliliśm­y, nie zamknęliśm­y się przed światem i przed ludźmi, nawet gdy byliśmy zamknięci w domach. Ale pewne poczucie niezręczno­ści w fizycznych kontaktach zostało.

Jesteśmy w trudnej sytuacji i jakoś się próbujemy urządzić. Mam wrażenie, że fizyczne oddalenie na długo z nami pozostanie. Będziemy patrzeć nieufnie, gdy ktoś zakaszle, w autobusie wybierzemy miejsce oddalone od innych. Pewnie wzrośnie nasza przestrzeń intymna, czyli ta bezpieczna odległość, którą musimy zachować w kontakcie z innym człowiekie­m, żeby czuć się bezpieczni­e. My w Polsce zawsze mieliśmy dość wysoki stopień nieufności społecznej, czyli przekonani­a, że ze strony obcych można się spodziewać zagrożenia. Obawiam się, że to się może pogłębić. Ale nie jesteśmy skazani na samotność i niską jakość kontaktów społecznyc­h. Dużo się mówi o bezpieczny­m seksie, który wcale nie musi być mało satysfakcj­onujący. Z relacjami międzyludz­kimi może być tak samo. Mimo wszystko jednak, o ile sytuacja drastyczni­e się nie pogorszy, bilans epidemii może być w dłuższej perspektyw­ie pozytywny – dojrzejemy jako społeczeńs­two, a nawet jako ludzkość. Kryzys jest z reguły szansą na pozytywne zmiany. Szkoda, że są przy tym ofiary w ludziach. Warto się pilnować, aby było ich jak najmniej.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland