Na Zet - Coraz Bardziej Radosny
Tak się jakoś porobiło, że moja motocyklowa miłość długo kręciła się wokół Hondy. Moja pierwsza “Furka”, bo tak nazywaliśmy mój ukochany model CB 750 Four, zrobiła na mnie takie wrażenie, że następny motocykl, w sposób dla mnie naturalny, musiał być rozwinięciem tego modelu. Takim następcą został oczywiście CBR.
Żeby było bardziej szpanersko był to od razu model CBR 1000. W pełnej, odblokowanej wersji miał wtedy aż 136 KM! Było więc czym pojeździć, ale to nie ten ultramocny silnik decydował o jej uroku. W tamtych czasach, kiedy na ulicy królowały CZ-ki i ETZ-tki motocykl wyrzeźbiony jakby z jednej bryły robił wrażenie.
Absolutnie obudowany wszystkich szokował. Silnik był całkowicie schowany w nadwoziu, które nawet zbiornik paliwa łączyło w jedną formę! Deska rozdzielcza była w tamtych czasach dziełem plastyków - projektantów. Okrągłe zegary, czyli prędkościomierz i obrotomierz włożono w nadwozie co wtedy było nowością! Nad nimi w równej szparce wbudowano kontrolki.
Ten motocykl robił wrażenie nawet na tych, którzy motocyklami wcale się nie interesowali. O jego osiągach natomiast krążyły legendy, które
były częstym tematem rozmów motoryzacyjnych oszołomów. Mój wynajmowany na warszawskim Ursynowie garaż był miejscem spotkań i pogawędek. Dyskusje, przeróbki i motocyklowe doświadczenia odbywały się przy naszych dwukołowych powodach naszej dumy. CBR był z pewnością przedmiotem naszego kultu.
Jego rozwinięciem i kolejną wersją był model nazywany “uśmiechniętym” ze względu na kształt przedniej lampy. Miał jeszcze zgrabniej nakreślone nadwozie, gdzie nawet tłumiki kryły się eleganckimi owiewkami. Mocy mu również nie brakowało, o czym zaświadczam po sesjach na Torze Poznań, gdzie miałem okazję kilka razy pojeździć.
Mój pierwszy CBR był w spokojnych srebrno grafitowych kolorach a “uśmiechnięty” był już atrakcyjniejszy. Biało czerwono niebieski wyglądał agresywnie. Udało mi się nawet dobrać do niego odpowiednio dopasowany kask SHOEI w malowaniu „ściganta” Johna Kocińskiego, które rzucało na kolana.
Żeby ten ciężki w końcu motocykl używać turystycznie zamontowałem trzy kufry firmy Krauser i zwiedzałem nawet Europę. W tamtych czasach podróżą absolutnie cudowną był wyjazd na zlot w Chorwackim Varażdinie, na który pojechaliśmy całą grupą dwukołowych wariatów. Pamiętam, że ogromnym szpanem było noszenie skórzanej kamizelki z poprzypinanymi zlotowymi znaczkami z całego świata. Chorwacki znaczek miał więc ogromną wartość.
Najpiękniejszą podróż odbyłem trzecią kolejną wersją “uśmiechniętego” CBR-a, czyli czarną edycją trzymającą niezmiennie standard obudowania plastikiem. Wyjazd do Skandynawii dla maniaka amerykańskiej motoryzacji, jakim zawsze byłem, był nie lada przeżyciem. Tam na każdej ulicy można dostrzec wspaniale klasyki Made in USA (jak na zdjęciu obok). Nawet nie można było spokojnie zatankować na stacji, żeby się nie wzruszyć i przy tych jeżdżących eksponatach nie zrobić sobie zdjęcia. Te wspaniałe pojazdy i charakterystyka szwedzkich dróg nawet pozwalały zapomnieć o tym, że mój czarny CBR był w zdławionej niemieckiej wersji, czyli raptem 100 konny!
CBR-y wywarły na mnie takie wrażenie, że nie mogłem się rozstać z tą marką. Dlatego kolejną dla mnie opcją był model stanowiący naturalne rozwinięcie czyli kultowy i ultramocny XX. Ten motocykl o szokującej w tamtych czasach mocy opiszę w jednym z kolejnych tekstów.