Kiedy wojna się (nie) kończy
Często mówi się, że jedyną pewną rzeczą, gdy zaczyna się wojna, jest to, że prędzej czy później się skończy. To gorzkie pocieszenie i nawet nie odpowiada rzeczywistości. O ile bowiem w odległej przeszłości konflikty angażowały «tylko» armie na obszarach odległych od terenów zamieszkanych, o tyle obecnie od zbyt długiego czasu — i coraz częściej, jak donoszą kroniki wydarzeń z ostatnich lat — to cywile, a wśród nich zwłaszcza dzieci, płacą za to cenę. Tak więc wojna, raz rozpoczęta, tak naprawdę nigdy się nie kończy. Trwa co najmniej całe pokolenie — tych, którzy jej doświadczyli. Dlatego właśnie kradnie nadzieję — ponieważ niczym czarna dziura pochłania przyszłość jeszcze długo po ostatnim strzale z moździerza.
Dobrze wiedzą o tym ci, którzy — z chwilą ustania działań zbrojnych — wracają do domu po pobycie na froncie lub, co gorsza, po tym, jak byli jeńcami wojennymi. Są to ludzie doświadczeni na ciele i jeszcze bardziej złamani na duchu, ponieważ niektóre blizny na skórze z czasem zanikają, podczas gdy te na duszy z trudem się goją. Po wojnie w Wietnamie patologiczny stan, w którym żyli — a raczej starali się przetrwać — amerykańscy weterani, został określony medycznie jako zespół stresu pourazowego (Post Traumatic Stress Disorder). Jakże wielu ludzi dzisiaj, podczas tej «trzeciej wojny światowej w kawałkach», znajduje się w takiej samej sytuacji, jeśli nie gorszej? A życie iluż ludzi — żon, dzieci, rodziców — pozostanie na zawsze zaburzone, ponieważ mąż, ojciec czy syn, którzy przeżyli okropności wojny, po powrocie z niej nie będą już tacy sami jak wcześniej?
Są też ci, którzy do domu nigdy nie wrócą. «Przy wejściu — powiedział Franciszek 2 listopada na cmentarzu wojskowym w Rzymie — patrzyłem na wiek tych poległych. Większość z nich miała od 20 do 30 lat. Życia przerwane, życia pozbawione przyszłości... I pomyślałem o rodzicach, o mamach, które otrzymały taki list: ‘Szanowna pani, mam zaszczyt powiadomić, że pani syn jest bohaterem’. ‘Tak, bohaterem, ale mi go odebrano!’» (homilia podczas Mszy św. na cmentarzu wojskowym w Rzymie; w: «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11/2023, s. 23).
Taka jest wojna, która raz rozpoczęta, tak naprawdę nigdy całkowicie się nie kończy. Papież o tym wie, czuje ten ciężar i dlatego wciąż powtarza, że nie wolno nam się poddać jej logice, logice Kaina. Czyni to, niestrudzenie kierując apele. Posługując się modlitwą i postem — potężną bronią uczniów Chrystusa. I robi to z odwagą, spotykając się z tymi, którzy są ofiarami wojen, wszystkich wojen. Na tych spotkaniach dotyka ran świata i przemawia nie tylko słowami, przekazuje też przez spojrzenie, słuchanie i milczenie — bardziej odpowiednie «narzędzia» czułości i pocieszenia. Narzędzia tych, którym marzy się Kościół jako «szpital polowy».