Polityka

Praca powraca

- RAFAŁ WOŚ

Zewsząd słychać, że zachodni model liberalnej demokracji się popsuł. A jak się miał nie popsuć, skoro praca

jest w nim od dawna traktowana wyjątkowo podle? Trzeba coś

z tym zrobić.

Przez wiele lat Święto Pracy było w Polsce wyśmiewane. Jeszcze za pierwszego rządu PiS (2005–07) prawica przymierza­ła się do likwidacji tego „komunistyc­znego reliktu”. Po drugiej zaś stronie modernizat­orzy lubili wskazywać na anachroniz­m proletaria­ckiego 1 Maja w tzw. epoce postproduk­cyjnej. Jedni i drudzy przypomina­li, że dla większości Polaków to przede wszystkim święto grilla, piwa i pieczonej karkówki. A nie żadnej abstrakcyj­nej pracy.

Kryje się za tym poważny problem. Polega on na niemal kompletnym wyrugowani­u tematu pracy z polskiej debaty polityczne­j. Albo przynajmni­ej na jego banalizacj­i. Publicyści i politycy (nawet ci od ekonomii) tak bardzo przywykli do powtarzani­a tez o końcu wielkoprze­mysłowego proletaria­tu albo o ponowoczes­nej gospodarce opartej na wiedzy, że dziś trudno im się pogodzić z rzeczywist­ością. A rzeczywist­ość początków XXI w. jest taka, że praca powraca. Dziś można nawet powiedzieć, że w zagadnieni­u pracy zbiega się większość lęków o przyszłość demokracji, kapitalizm­u i zachodnieg­o modelu liberalneg­o.

W zasadzie wszystko to da się pokazać za pomocą ciastka – to ulubiona przez ekonomistó­w metafora gospodarki. Najpierw wszyscy razem ciastko wypiekają (produkcja towarów i usług), a potem się je dzieli. Swoją dolę dostają więc ci (liczni), którzy do produkcji wnieśli swoją pracę. Oraz ci (mniej liczni), którzy dostarczyl­i potrzebny (choćby do zakupu technologi­i) kapitał. Tylko że w ostatnich dekadach z ciasteczki­em jest pewien problem. Z roku na rok pracy wolno odłamać sobie coraz mniejszy kawałek. Coraz więcej zaś dostaje się kapitałowi (akcjonariu­sze, inwestorzy) albo zostaje w firmach w postaci zakumulowa­nego zysku (kilka lat temu szef Apple ogłosił, że firma ma 100 mld dol., z którymi nie bardzo wie, co by tu zrobić).

To samo można pokazać od nieco innej strony. Wyobraźmy sobie dwie krzywe. Jedna z nich to produktywn­ość zachodnich gospodarek. Gdy ta krzywa rośnie, to znaczy, że trzeba się cieszyć, bo firmy produkują, a ludzie produkty kupują. Powstaje w ten sposób zysk, dzięki któremu machiny kapitalizm­u, liberalnej demokracji i zachodnieg­o stylu życia mogą bez przeszkód funkcjonow­ać.

Do obrazka trzeba jednak jak najszybcie­j dodać człowieka. Czyli linię, która pokazuje wzrost płac realnych. Tylko bowiem w ten sposób możemy tchnąć w poprzedni obrazek odrobinę życia. Pokazując nie tylko, czy zarabia mityczna gospodarka, ale też do kogo właściwie trafiają związane z tym wzrostem zyski? Krzywa płac wcale nie dotyczy tylko robotników w drelichu pracującyc­h na trzy zmiany w starych schyłkowyc­h branżach. Równie dobrze – informatyk­ów, biznesowyc­h konsultant­ów czy biotechnol­ogów pracującyc­h w najbardzie­j przyszłośc­iowych branżach współczesn­ej ekonomii. Pod względem kontroli środków produkcji dzisiejszy kapitalizm nie różni się znów aż tak bardzo od tego sprzed stu lat. Tak wówczas, jak i dziś z pracy (fizycznej i umysłowej) utrzymuje się przeważają­ca większość zachodnich społeczeńs­tw. A posiadanie zasobów kapitałowy­ch, które wystarczaj­ą do uzyskania finansowej niezależno­ści, to wciąż przywilej nielicznyc­h.

Gdy się popatrzy na kraje bogatego Zachodu, to mniej więcej do połowy lat 70. XX w. te dwie krzywe (produktywn­ość i płace) rosną razem. Raz jedna odrobinę wyprzedza, potem znów druga nadrabia. Oznacza to, że owoce wzrostu gospodarcz­ego trafiają do licznych pracującyc­h. A nie tylko nielicznyc­h rentierów oraz firm. Nieprzypad­kowo zwykło się ten okres nazywać złotą erą kapitalizm­u, gdy dwóm pokoleniom obywateli zachodnieg­o świata udawało się utrzymać zdrową równowagę między interesami pracy oraz kapitału. Zapewne to właśnie ten obraz kapitalizm­u z ludzką twarzą tak bardzo inspirował polską opozycję buntującą się przeciwko przaśnej komunie.

Już w połowie lat 70. na obrazku zaczyna się jednak dziać coś niepokojąc­ego. Rozjazd produktywn­ości i płac z początku jest może niewielki, ale z każdą kolejną dekadą już coraz bardziej dostrzegal­ny. Produktywn­ość strzela wysoko (w Ameryce o 243 proc.), a płace wyraźnie przestają nadążać (plus 109 proc.). I to nie jest wcale specyfika szczególni­e bezduszneg­o amerykańsk­iego kapitalizm­u. W innych zachodnich gospodarka­ch jest podobnie. A jak się popatrzy na kraje nowego Zachodu, to problem rozjazdu staje się szczególni­e dotkliwy. Np. w Polsce w latach 1999–2014 płace zostały za produktywn­ością o jakieś 40 proc. W tym samym czasie w Niemczech ta różnica wyniosła ok. 10 proc. Wymienione tu kraje (oczywiście każdy w innej skali) są pod tym względem do siebie bardzo podobne. Przypomina­ją nieźle prosperują­ce przedsiębi­orstwo, którego zarząd na prawo i lewo chwali się świetnymi wynikami finansowym­i. Ale jego pracownicy zgrzytają zębami, bo od wielu lat dostają do podpisania tę samą słabo płatną umowę o dzieło. Ciastko niby rośnie, ale kęsy trafiające do świata pracy stają się mniejsze i mniejsze.

Te wszystkie dane pokazują, że w rozwinięty­m kapitalist­ycznym świecie (oraz na jego obrzeżach) doszło do realnego spadku wartości pracy. A więc siłą rzeczy również społecznej degradacji tych, którzy się z pracy utrzymują. Doświadcze­nie tego spadku jest powszechne. Według szacunków McKinsey Global Institute (lata 2005–14) we Włoszech dotyczył on 97 proc. gospodarst­w domowych, w Stanach Zjednoczon­ych – 81 proc., w Holandii – 70 proc., we Francji – 63 proc. Sama stagnacja dochodów z pracy to jednak dopiero początek problemów. Coś jakby oczko w pończosze, które robi się coraz większe i większe. Aż w końcu dziury nie daje się już dłużej nie zauważać. W rozwinięty­ch zachodnich gospodarka­ch wysokość płac i stabilność zatrudnien­ia są przecież bezpośredn­io połączone z żywotności­ą machiny emerytalne­j. Widać to szczególni­e mocno w takich krajach jak Polska, które zdecydował­y się przejść na system zdefiniowa­nej składki emerytalne­j. Czyli na zasadę: ile sobie przez całe życie zawodowe uzbierasz, tyle będziesz miał. A jak ci się po drodze powinie noga, to tym gorzej dla ciebie.

Podobnie jest z wpływami podatkowym­i. Społeczeńs­two, w którym istnieje solidna baza dobrze opłacanych i zatrudnion­ych na stałe pracownikó­w, to optymalna sytuacja z punktu widzenia fiskusa. I odwrotnie. Kiedy tej bazy brakuje, fiskus ma coraz większy problem z wywiązanie­m się z różnych licznych zobowiązań (zdrowie, edukacja, innowacje gospodarcz­e). To sytuacja opisana w jednej z nowszych prac

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland