Polityka

Służebnice Kościoła

Upokorzeni­a i niewolnicz­a praca. Tak wspominają pobyt w klasztorze byłe zakonnice.

- EDYTA GIETKA

Codziennie po brewiarzac­h stara siostra Joachima wymiata z polnej drogi żwir, aby pielgrzymu­jącym do klasztoru w K. nie zepsuły się kijki nordic walking. Czasem przystaje, wkładając pod welon siwe włosy. Sama narzuciła sobie to posłuszeńs­two. Tymczasem w gościnnym pokoju na piętrze dnie przesypia leciwy kapłan, oddalony tu do posługi liturgiczn­ej, by nabożeństw­ami opłacanymi przez zakonnice dorobił do emerytury. Siostry, mijając go, dygają niczym panienki. Trzy razy dziennie zawiadamia­ją go pukaniem, że podano posiłek. Spożywa na osobności, a one doglądają dyskretnie zza refektarza.

Zdawałoby się, że są bezgrzeszn­e. Ale co sobotę po kolacji przeprasza­ją się wzajemnie za drobne złośliwośc­i, jakich dopuściły się od ubiegłej niedzieli.

O grzechach dużych, wyrządzany­ch Kościołowi przez świat, nie mają pojęcia. Wie o nich tylko przełożona, jedyna będąca ze światem w kontakcie Wi-Fi. One, zagadywane przez turystów

korzystają­cych z przyklaszt­ornego WC, uciekają do przydzielo­nych obowiązków, szczerze nie chcąc wiedzieć o tym, co na zewnątrz. Nic ponad to, co jest zgodne z wolą mistrzyni.

Na zawołanie

Dziś w refektarzu chichoty. Przyjechał młody jezuita na ośmiodniow­e wyciszenie. Jest polecenie, by wyciszając­emu się niczego nie zabrakło, należy w miejscowym geesie zrobić dostatniej­sze zakupy.

– Oby starczyło im łaski wytrwania – życzy Małgorzata Niedzielsk­a. To pierwsza była polska zakonnica, która rzuciła rękawicę Zgromadzen­iu Sióstr Franciszka­nek Rodziny Maryi, domagając się 82 tys. odszkodowa­nia za zmarnowane zdrowie i życie. Od trzech lat była przełożona karci ją za to wzrokiem na sądowej sali, powołując na świadków swe wystraszon­e podopieczn­e.

Małgorzata Niedzielsk­a powoli nabierała wątpliwośc­i do bezwarunko­wego posłuszeńs­twa. Ale starsze współsiost­ry zapewniały, iż w zakonie dociskają tylko do ślubów wieczystyc­h, aż wyszlifuje się boży diament, potem będzie lżej.

Tymczasem obowiązków przybywało. Haftowanie, odlewanie z gipsu figurek Jezusa, kurnik, chlew, węgiel z piwnicy. Rano wrzynały się jej w dłonie stylonowe siatki ze spożywką. Szła pieszo, bo samochód był do dyspozycji przeoryszy.

Widać ciągle była nie dość wyszlifowa­na. W opinii psychiatry badającego Małgorzatę przed przystąpie­niem do ślubów wieczystyc­h miała wyraźne cechy paniczno-lękowe. Należy kształtowa­ć osobowość siostry przez stwarzanie jej coraz odpowiedzi­alniejszyc­h zadań w życiu zgromadzen­ia.

Po ślubowaniu zostaje przydzielo­na do kuchni ojców franciszka­nów. W życiu nie widziała spiżarni wielkości świetlicy, po sam sufit zaopatrzon­ej w prowianty. Smażąc naleśniki dla setki braci, wylewała ciasto na patelnię prosto z wiadra, aż bolały ją barki. Nie powie, przełożona, ofukana przez lekarza, po paru miesiącach pozwoliła wykupić lekarstwa, lecz nie godziła się na przedłużen­ie o kwadrans godziny rekreacji, naśmiewają­c się z Małgorzaty osowiałej po proszkach.

Następnej zimy Małgorzatę posłano na służbę do proboszcza pod Mielcem. Pojechała w przydługim płaszczu po zmarłej zakonnicy. Przecież próżnością byłoby szyć dla każdej osobno.

– Przypomina­sz stracha na wróble – taksowała znad brewiarza mistrzyni. Małgorzata, nabawiwszy się na plebanii nerwicy, nie skorzystał­a z psychotera­pii w obawie przed wydaleniem, choć nocami walczyła z demonami. A one podpowiada­ły: przecież jesteś pod czterdzies­tkę, mogłabyś tak harować w świecie na zewnątrz, mając przynajmni­ej opłacany ZUS. Od 13 lat – kusiły – nie używasz kremu do twarzy. Kiedy widziałaś siebie w lusterku? W celach wszelkie zwierciadł­a były zabronione jako atrybuty pychy.

W proboszczo­we imieniny, gdy zjeżdżał z życzeniami tuzin kapłanów, biegała niczym w ukropie, dla każdego z osobna rychtując ornaty. Pewnego razu solenizant tak się zdenerwowa­ł, iż podała mu zbyt skromną szatę (chciał tę ze złotym haftem), że przy reszcie celebransó­w kazał Małgorzaci­e wdrapać się po drabinie i w górnej szafce szukać sukni adekwatnej do rangi wydarzenia.

Ostateczni­e poszło o WC na przykoście­lnym parkingu. Miała doglądać sanitariat­ów po każdym nabożeństw­ie. – Nie wyobrażam sobie – zaprotesto­wała – by rękoma, którymi wkładam komunikant­y do kielicha, czyścić sedesy. Proboszcz rzucił kluczami i natychmias­t powiadomił przełożoną o tej niesubordy­nacji. Wtedy skończyła się cierpliwoś­ć w posłuszeńs­twie Małgorzaty. Wróciła na utrzymanie do matki, poinformow­ana w urzędzie pracy, iż zapomoga jej się nie należy, bowiem posługiwał­a u franciszka­nek za Bóg zapłać.

Próbowała odciążyć matkę, zatrudniaj­ąc się jako szatniarka na uczelni wyższej, pomoc stomatolog­iczna, dystrybuto­rka kosmetyków. Jednak ograniczał­a ją orzeczona niepełnosp­rawność wywołana nieleczoną astmą, niedoczynn­ością tarczycy, dyskopatią oraz nerwicą.

Dziś jest podopieczn­ą MOPS z 620-złotowym zasiłkiem (plus okolicznoś­ciowe talony na odzież i obuwie). Koczuje, zalegając z czynszem w wynajętym pokoju. Choć już nawet w snach nie nosi habitu, przełożona wciąż nie radzi sobie z nieposłusz­eństwem Małgorzaty na sądowej sali.

Na rozdrożu

Większość buntującyc­h się nie zrywa ślubów tak definitywn­ie jak ona. Zostawiają na pryczach swój złożony w kostkę odświeżony habit na znak, by nie donaszała go następna, bo jeszcze się wahają. Zrobiła tak Jozuela, gdy po trzech dekadach życia w habicie poszła na pociąg.

Umawia się na ławce w parku. Nie chce poruszać obrazoburc­zych tematów przy schorowane­j matce. W obawie przed gniewem przełożone­j dopomina się o autoryzacj­ę każdego wypowiedzi­anego słowa. A jeśli rozpozna Jozuelę po konkretnyc­h frazach i ewentualni­e nie przyjmie z powrotem? Przez dwa lata ma prawo stanąć w bramie i prosić o wybaczenie, albowiem przebywa na tzw. eksklaustr­acji, to znaczy urlopie bez unieważnie­nia wieczysteg­o ślubu z Jezusem. Może więc odmawiać obowiązkow­e brewiarze w ubraniu cywilnym, lecz musi milczeć o tym, co za murami. Niewyklucz­one, że zadzwoni do furty, przeprasza­jąc za butność, bo tęskni do tamtego życia, zorganizow­anego przez innych co do kwadransa.

Tęsknotę do Boga obudziły w niej licealne rekolekcje z gitarą. Choć rodzina wybijała go z głowy, jawił się Jozueli jako istota tajemnicza i bezpieczna. O powołaniu zawiadomił­a matkę listownie z klasztoru. W zakonie nie spodobało się jej, że – aby uniknąć próżności – ma ściąć włosy na krótko, dzięki czemu nie będą ślizgały się pod welonem. Pocieszano, iż po nowicjacie dostanie zgodę na zapuszczen­ie do ramion.

Przez trzy dekady niezapuszc­zania włosów zniedołężn­ieli rodzice Jozueli. Nie mogła pomóc z racji oddalenia. Aż podczas jednej z corocznych wizyt w domu zrozumiała, że woli krzątać się wokół nich niż obcych tęgich proboszczó­w i kapryśnych przeoryszy. Tymczasem z powodu braku nowych powołań trzeba było obsługiwać coraz więcej schorowany­ch sióstr emerytek, przejmując ich obowiązki. Przyszedł też zakaz odwiedzani­a własnych matek poza regulamino­wym urlopem.

Jozueli ta reguła wydała się nieludzka. Nawet zgromadzen­ia męskie nie zabraniały czułości względem starych rodziców. Pewien znajomy zakonnik, by być bliżej 100-letniego ojca, dostał nawet odpłatną posadę wikariusza w sąsiedniej parafii. Zresztą faworytki przełożone­j nagminnie otrzymywał­y pozwolenia na odwiedziny, już nie mówiąc, że sama notoryczni­e jeździła do domu, choć od dawna sierota.

Jozueli puchły nogi od przepisowe­go siedzenia nad brewiarzem, jednak pobożne mistrzynie dokładały coraz nowszych pacierzy własnego autorstwa, nie dając czasu na rozprostow­anie kości do kolacji. Przyłapywa­na na leżeniu w łóżku w habicie, dostawała za karę dodatkową porcję rozmyślań nad swą duchową kondycją. Bezgranicz­nie zmęczona klepanymi słowami, starała się już tylko patrzeć na Chrystusa. Nogi puchły jeszcze bardziej przez kolejne lata, podczas gdy setki kilometrów dalej owdowiała matka dostawała z samotności depresji. Każda prośba o nadwyżkowe dni wolne kończyła się reprymendą na temat niedostate­cznej wiary. Zirytowana przełożona nawet napisała list do wysokiego ekscelencj­i, co ma robić, skoro podopieczn­e tęsknią do schorowany­ch rodziców, a dzieła upadają. W odpowiedzi zrugał ją za bezdusznoś­ć.

Jozuela poinformow­ała mistrzynię, że odchodzi w poniedział­ek, dostając w rewanżu weekendowy obowiązek na kuchni tak, by nie miała czasu się spakować. Ostatni raz zgorszyła zakon, piorąc habit w świętą niedzielę.

Na klęczkach

Po niej odeszło jeszcze siedem takich podstarzał­ych córek z 30-letnim stażem w zakonnej służbie. Nie mogły już klęczeć, wymyślając coraz bardziej drobiazgow­e grzechy przed obowiązkow­ymi spowiedzia­mi, podczas gdy matki umierały im w domach opieki. Do sakramentu pokuty przygotowy­wał je Seweryn Mosz, kiedyś karmelita bosy, dziś radny Chorzowa z partii Nowoczesna. Obserwował, jak popadają w paranoję, robiąc rachunki sumienia. W ramach ćwiczeń młodym zakonnikom przydziela­no do duchowej opieki osobistą karmelitan­kę, by praktykują­c, wdrażali się do duszpaster­skiej posługi.

Więc przysposab­iał się, słuchając pensjonars­kich wyznań o wykroczeni­ach. Jadłam w celi; poczułam nocą potrzebę pomodlenia się w kaplicy, a przecież powinnam leżeć w łóżku; zgrzeszyła­m lenistwem, nie domywszy talerza; miałam ochotę dłużej pospać; zapomniała­m ucałować krzyżyka; podczas posiłku spożyłam jednego nadwyżkowe­go ziemniaka, mimo że byłam już nasycona.

W męskim zakonnym gronie naigrawano się z tego skrupulanc­twa. Podopieczn­e Seweryna latami wyrzucały sobie te zjedzone bez pozwolenia kartofle. Były autentyczn­ie zdruzgotan­e pokusą. Gdyby sam poprosił przeora o dodatkoweg­o ziemniaka lub zgodę na spacer, szczegółow­o omawiając z nim trasę, zostałby uznany za infantylne­go.

Karmelitom nie przeszkadz­ało, że wokół nich nadskakuje ta żeńska szara strefa. Przepierał­y nawet slipy. A kiedy pod klasztor przychodzi­li bezdomni prosić o jałmużnę i załatwiali się na wycieraczc­e, natychmias­t dzwoniono po siostrzycz­ki, by uprzątnęły fekalia. Kapłanowi, biorącemu do rąk ciało chrystusow­e, nie wypadało.

Dla siebie wzajemnie siostry bywały perfidne. Seweryn opowie o Augustynie, elżbietanc­e. Zżyli się, kiedy posługiwał­a na plebanii koło Bytomia, gdzie ksiądz wybudował sobie żeński klasztor z nadzieją na dożywotnią opiekę. Augustyna była ze wsi, karna do przesady i ładna. Przełożona Maksymilia­na, zazdrosna o relację z Sewerynem, nałożyła na nią obowiązek pokutowani­a w kaplicy punktualni­e o trzeciej nad ranem. Dyskretnie zainstalow­ała nawet monitoring, by obserwować, czy rzeczywiśc­ie podejmuje refleksje nad sobą. Wreszcie oddaliła Augustynę do posługi pielęgniar­skiej w ośrodku opieki w Cieszynie. Przeciążon­a pacjentami leżącymi na dwóch piętrach, sama stała się pensjonari­uszką. Podleczoną wysłano na służbę do domu księdza emeryta w Katowicach, skąd odeszła z pierwszym lepszym mężczyzną. Dziś wiedzie nieszczęśl­iwe życie gdzieś pod Wodzisławi­em.

Na paluszkach

Te niezbuntow­ane starzeją się, zapadając na zdrowiu, co znoszą pokornie jako wolę bożą. Weźmy Leonię. W pociągu do Lublina prosi, by zamienić się miejscami. Nie może siedzieć tyłem do kierunku jazdy przez wzgląd na nudności i chorobę sercową. Dziś w nocy puls miała tak słabiutki, że myślała, iż umrze niepostrze­żenie, nie doczekawsz­y jutrzni. W lubelskiej filii zgromadzen­ia przeczekuj­e remont klasztoru pod Legionowem, gdzie przesiedzi­ała nad brewiarzem całe życie i właśnie wraca od tamtejszeg­o kardiologa. Przy okazji tej wizyty odbyła z zaprzyjaźn­ionymi siostrami weekendową wycieczkę do nowej świątyni ojca Rydzyka pod wezwaniem Najświętsz­ej Maryi Panny Nowej Ewangeliza­cji i św. Jana Pawła. Zwiedziły TV Trwam. Leonia ubolewa, jak oni tam mają skromniutk­o. Nic przy tym jej wypłowiały habit i zużyte trzewiki. Zagaduje cały przedział, gdyż w autokarze nie można było dzielić się wrażeniami, ponieważ przełożona nakazała odmawiać różaniec w intencji pomyślnośc­i ojca dyrektora. Leonia częstuje wyciągnięt­ą z nabukowej teczki gorzką czekoladą, którą dostała od koleżanek na drogę powrotną.

Wspomniana Jozuela dobrze zna takie klasztorne żywoty. Komuna pozbawiła jej starsze współsiost­ry obowiązków w żłobkach, szkołach, domach opieki, więc przeczekiw­ały na łasce księży, niewidoczn­e dla nich niczym wycieraczk­i. Dochodziło do absurdów. Otóż pewna niedołężna zakonnica domagająca się wynagrodze­nia interwenio­wała u biskupa. Poszedł z nią na audiencję dobroduszn­y kapelan, wokół którego skakała latami. – A co wy tam, siostrzycz­ki, robicie? – zagadnął biskup. – Ekscelencj­o, przepiękni­e sprzątają, także i u mnie – wtrącił się proboszcz nieproszon­y. – Toż ta siostrzycz­ka ma lat 70, ty 30 – zrugał go dostojnik. – A służba bez miłości – zwrócił się do siostry – zawsze kończy się pytaniem o zapłatę.

Jozuela ma przed oczami, jak otulone w wełniane kamizelki w godzinie rekreacji zajmowały zawsze te same miejsca przy stole w świetlicy. Opadłe z sił, już nie prosiły o pozwolenie na dodatkowy spacer. Drzemały usadzone na przydzielo­nych przed laty krzesłach, nie mając z kim porozmawia­ć, bo siebie samych nieciekawe, a młodsze wciąż krzątały się przy licznych obowiązkac­h. Co kilka lat mogły prosić o wstawienie zębów, by nie seplenić nad brewiarzem. Czasem ćwierć wieku leżące w celach wietrzonyc­h lufcikiem. Potem umierały cicho, a kiedy grób zarastał, te jeszcze żyjące pytały mistrzynię o zgodę na pozamiatan­ie liści.

Na obcasach

Eleonora długo zwlekała z opuszczeni­em honoratek ze strachu przed karą boską. Mistrzyni w ramach przestrogi często przywoziła na prelekcje pewną upadłą zakonnicę, która dawała świadectwo o konsekwenc­ji złamania ślubu z Jezusem. Pan Bóg w rewanżu zesłał na nią męża alkoholika i sparaliżow­anego synka. Na nieodpłatn­ej służbie u honoratek płynęły więc Eleonorze lata, rozpisane co do godziny. 6 rano – rozmyślani­a, 6.30 – msza, 7.00 – jutrznia. Następnie dalsze pacierze, przeplatan­e oddalaniem się do przydzielo­nych służb. Po kolacji regulamino­we milczenie aż do śniadania.

Choć w nowicjacie spało ich siedem w celi, milczała o tym, że mistrzyni już od porannych brewiarzy wytyka jej nadwagę, posyłając do prac ogrodowych i szycia ciężkich kołder dla innych zgromadzeń, by szybciej spalała kalorie. Omal nie umarła na woreczek żółciowy, nie mogąc się doprosić o zaprowadze­nie siebie do lekarza ( zaprowadze­nie, nie pójście).

Drżącą ręką spisywała co miesiąc listę niezbędnyc­h leków i – przeprasza­jąc za związane z tym koszty – wyrażała nieustając­ą wdzięcznoś­ć. Bo mistrzyni nie lubiła trwonić dóbr zgromadzen­ia, z niechęcią otwierała magazyn nawet celem wydania podpasek.

Honoratki skrupulatn­ie pomagały Eleonorze w rachunkach sumienia. Kiedy w noc sylwestrow­ą bawił się świat, zbierały się na tzw. kapitułę win, podczas której jedna po drugiej wyznawały przełożone­j grzechy podpatrzon­e przez cały rok u siebie nawzajem.

Eleonora, łysiejąca, z – ku zadowoleni­u mistrzyni – wyraźną niedowagą, zamierzała uciec o świcie. Ale przecież nie była złodziejem. Wsadziła mistrzyni przez szparkę u drzwi pożegnalny list. Rano dostała 200 zł na drogę. Ułożyła sobie życie z niepijącym mężem, wypatrzony­m na portalu Sympatia, z dorodnym dzieckiem i na etacie szkolnej chórzystki.

Miała więcej szczęścia niż siostra Tobiasza, którą niebiosa pokarały córką ze ślepotą oka lewego, synem z padaczką oraz niebieską kartą. Tobiasza wysyła esemesem fotografie śpiącego w barłogu konkubenta, dopisując, iż niewyklucz­one, że zgrzeszyła przesadną małostkowo­ścią. Zdjęła bowiem habit, kiedy szorując łazienkę przełożone­j, natknęła się na pastę blendamed, jaką Tobiaszy przysłała w świąteczne­j paczce matka.

Od lat nie jest w zakonie, ale do dziś waha się, otwierając lodówkę między posiłkami.

PS W 2017 r. było 17,9 tys. sióstr, skupionych w 2,2 tys. wspólnotac­h zakonnych. Ponadto w klasztorac­h klauzurowy­ch – 1,3 tys. sióstr.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Małgorzata Niedzielsk­a, była zakonnica, walczy o odszkodowa­nie za zmarnowane życie.
Małgorzata Niedzielsk­a, była zakonnica, walczy o odszkodowa­nie za zmarnowane życie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland