Służebnice Kościoła
Upokorzenia i niewolnicza praca. Tak wspominają pobyt w klasztorze byłe zakonnice.
Codziennie po brewiarzach stara siostra Joachima wymiata z polnej drogi żwir, aby pielgrzymującym do klasztoru w K. nie zepsuły się kijki nordic walking. Czasem przystaje, wkładając pod welon siwe włosy. Sama narzuciła sobie to posłuszeństwo. Tymczasem w gościnnym pokoju na piętrze dnie przesypia leciwy kapłan, oddalony tu do posługi liturgicznej, by nabożeństwami opłacanymi przez zakonnice dorobił do emerytury. Siostry, mijając go, dygają niczym panienki. Trzy razy dziennie zawiadamiają go pukaniem, że podano posiłek. Spożywa na osobności, a one doglądają dyskretnie zza refektarza.
Zdawałoby się, że są bezgrzeszne. Ale co sobotę po kolacji przepraszają się wzajemnie za drobne złośliwości, jakich dopuściły się od ubiegłej niedzieli.
O grzechach dużych, wyrządzanych Kościołowi przez świat, nie mają pojęcia. Wie o nich tylko przełożona, jedyna będąca ze światem w kontakcie Wi-Fi. One, zagadywane przez turystów
korzystających z przyklasztornego WC, uciekają do przydzielonych obowiązków, szczerze nie chcąc wiedzieć o tym, co na zewnątrz. Nic ponad to, co jest zgodne z wolą mistrzyni.
Na zawołanie
Dziś w refektarzu chichoty. Przyjechał młody jezuita na ośmiodniowe wyciszenie. Jest polecenie, by wyciszającemu się niczego nie zabrakło, należy w miejscowym geesie zrobić dostatniejsze zakupy.
– Oby starczyło im łaski wytrwania – życzy Małgorzata Niedzielska. To pierwsza była polska zakonnica, która rzuciła rękawicę Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, domagając się 82 tys. odszkodowania za zmarnowane zdrowie i życie. Od trzech lat była przełożona karci ją za to wzrokiem na sądowej sali, powołując na świadków swe wystraszone podopieczne.
Małgorzata Niedzielska powoli nabierała wątpliwości do bezwarunkowego posłuszeństwa. Ale starsze współsiostry zapewniały, iż w zakonie dociskają tylko do ślubów wieczystych, aż wyszlifuje się boży diament, potem będzie lżej.
Tymczasem obowiązków przybywało. Haftowanie, odlewanie z gipsu figurek Jezusa, kurnik, chlew, węgiel z piwnicy. Rano wrzynały się jej w dłonie stylonowe siatki ze spożywką. Szła pieszo, bo samochód był do dyspozycji przeoryszy.
Widać ciągle była nie dość wyszlifowana. W opinii psychiatry badającego Małgorzatę przed przystąpieniem do ślubów wieczystych miała wyraźne cechy paniczno-lękowe. Należy kształtować osobowość siostry przez stwarzanie jej coraz odpowiedzialniejszych zadań w życiu zgromadzenia.
Po ślubowaniu zostaje przydzielona do kuchni ojców franciszkanów. W życiu nie widziała spiżarni wielkości świetlicy, po sam sufit zaopatrzonej w prowianty. Smażąc naleśniki dla setki braci, wylewała ciasto na patelnię prosto z wiadra, aż bolały ją barki. Nie powie, przełożona, ofukana przez lekarza, po paru miesiącach pozwoliła wykupić lekarstwa, lecz nie godziła się na przedłużenie o kwadrans godziny rekreacji, naśmiewając się z Małgorzaty osowiałej po proszkach.
Następnej zimy Małgorzatę posłano na służbę do proboszcza pod Mielcem. Pojechała w przydługim płaszczu po zmarłej zakonnicy. Przecież próżnością byłoby szyć dla każdej osobno.
– Przypominasz stracha na wróble – taksowała znad brewiarza mistrzyni. Małgorzata, nabawiwszy się na plebanii nerwicy, nie skorzystała z psychoterapii w obawie przed wydaleniem, choć nocami walczyła z demonami. A one podpowiadały: przecież jesteś pod czterdziestkę, mogłabyś tak harować w świecie na zewnątrz, mając przynajmniej opłacany ZUS. Od 13 lat – kusiły – nie używasz kremu do twarzy. Kiedy widziałaś siebie w lusterku? W celach wszelkie zwierciadła były zabronione jako atrybuty pychy.
W proboszczowe imieniny, gdy zjeżdżał z życzeniami tuzin kapłanów, biegała niczym w ukropie, dla każdego z osobna rychtując ornaty. Pewnego razu solenizant tak się zdenerwował, iż podała mu zbyt skromną szatę (chciał tę ze złotym haftem), że przy reszcie celebransów kazał Małgorzacie wdrapać się po drabinie i w górnej szafce szukać sukni adekwatnej do rangi wydarzenia.
Ostatecznie poszło o WC na przykościelnym parkingu. Miała doglądać sanitariatów po każdym nabożeństwie. – Nie wyobrażam sobie – zaprotestowała – by rękoma, którymi wkładam komunikanty do kielicha, czyścić sedesy. Proboszcz rzucił kluczami i natychmiast powiadomił przełożoną o tej niesubordynacji. Wtedy skończyła się cierpliwość w posłuszeństwie Małgorzaty. Wróciła na utrzymanie do matki, poinformowana w urzędzie pracy, iż zapomoga jej się nie należy, bowiem posługiwała u franciszkanek za Bóg zapłać.
Próbowała odciążyć matkę, zatrudniając się jako szatniarka na uczelni wyższej, pomoc stomatologiczna, dystrybutorka kosmetyków. Jednak ograniczała ją orzeczona niepełnosprawność wywołana nieleczoną astmą, niedoczynnością tarczycy, dyskopatią oraz nerwicą.
Dziś jest podopieczną MOPS z 620-złotowym zasiłkiem (plus okolicznościowe talony na odzież i obuwie). Koczuje, zalegając z czynszem w wynajętym pokoju. Choć już nawet w snach nie nosi habitu, przełożona wciąż nie radzi sobie z nieposłuszeństwem Małgorzaty na sądowej sali.
Na rozdrożu
Większość buntujących się nie zrywa ślubów tak definitywnie jak ona. Zostawiają na pryczach swój złożony w kostkę odświeżony habit na znak, by nie donaszała go następna, bo jeszcze się wahają. Zrobiła tak Jozuela, gdy po trzech dekadach życia w habicie poszła na pociąg.
Umawia się na ławce w parku. Nie chce poruszać obrazoburczych tematów przy schorowanej matce. W obawie przed gniewem przełożonej dopomina się o autoryzację każdego wypowiedzianego słowa. A jeśli rozpozna Jozuelę po konkretnych frazach i ewentualnie nie przyjmie z powrotem? Przez dwa lata ma prawo stanąć w bramie i prosić o wybaczenie, albowiem przebywa na tzw. eksklaustracji, to znaczy urlopie bez unieważnienia wieczystego ślubu z Jezusem. Może więc odmawiać obowiązkowe brewiarze w ubraniu cywilnym, lecz musi milczeć o tym, co za murami. Niewykluczone, że zadzwoni do furty, przepraszając za butność, bo tęskni do tamtego życia, zorganizowanego przez innych co do kwadransa.
Tęsknotę do Boga obudziły w niej licealne rekolekcje z gitarą. Choć rodzina wybijała go z głowy, jawił się Jozueli jako istota tajemnicza i bezpieczna. O powołaniu zawiadomiła matkę listownie z klasztoru. W zakonie nie spodobało się jej, że – aby uniknąć próżności – ma ściąć włosy na krótko, dzięki czemu nie będą ślizgały się pod welonem. Pocieszano, iż po nowicjacie dostanie zgodę na zapuszczenie do ramion.
Przez trzy dekady niezapuszczania włosów zniedołężnieli rodzice Jozueli. Nie mogła pomóc z racji oddalenia. Aż podczas jednej z corocznych wizyt w domu zrozumiała, że woli krzątać się wokół nich niż obcych tęgich proboszczów i kapryśnych przeoryszy. Tymczasem z powodu braku nowych powołań trzeba było obsługiwać coraz więcej schorowanych sióstr emerytek, przejmując ich obowiązki. Przyszedł też zakaz odwiedzania własnych matek poza regulaminowym urlopem.
Jozueli ta reguła wydała się nieludzka. Nawet zgromadzenia męskie nie zabraniały czułości względem starych rodziców. Pewien znajomy zakonnik, by być bliżej 100-letniego ojca, dostał nawet odpłatną posadę wikariusza w sąsiedniej parafii. Zresztą faworytki przełożonej nagminnie otrzymywały pozwolenia na odwiedziny, już nie mówiąc, że sama notorycznie jeździła do domu, choć od dawna sierota.
Jozueli puchły nogi od przepisowego siedzenia nad brewiarzem, jednak pobożne mistrzynie dokładały coraz nowszych pacierzy własnego autorstwa, nie dając czasu na rozprostowanie kości do kolacji. Przyłapywana na leżeniu w łóżku w habicie, dostawała za karę dodatkową porcję rozmyślań nad swą duchową kondycją. Bezgranicznie zmęczona klepanymi słowami, starała się już tylko patrzeć na Chrystusa. Nogi puchły jeszcze bardziej przez kolejne lata, podczas gdy setki kilometrów dalej owdowiała matka dostawała z samotności depresji. Każda prośba o nadwyżkowe dni wolne kończyła się reprymendą na temat niedostatecznej wiary. Zirytowana przełożona nawet napisała list do wysokiego ekscelencji, co ma robić, skoro podopieczne tęsknią do schorowanych rodziców, a dzieła upadają. W odpowiedzi zrugał ją za bezduszność.
Jozuela poinformowała mistrzynię, że odchodzi w poniedziałek, dostając w rewanżu weekendowy obowiązek na kuchni tak, by nie miała czasu się spakować. Ostatni raz zgorszyła zakon, piorąc habit w świętą niedzielę.
Na klęczkach
Po niej odeszło jeszcze siedem takich podstarzałych córek z 30-letnim stażem w zakonnej służbie. Nie mogły już klęczeć, wymyślając coraz bardziej drobiazgowe grzechy przed obowiązkowymi spowiedziami, podczas gdy matki umierały im w domach opieki. Do sakramentu pokuty przygotowywał je Seweryn Mosz, kiedyś karmelita bosy, dziś radny Chorzowa z partii Nowoczesna. Obserwował, jak popadają w paranoję, robiąc rachunki sumienia. W ramach ćwiczeń młodym zakonnikom przydzielano do duchowej opieki osobistą karmelitankę, by praktykując, wdrażali się do duszpasterskiej posługi.
Więc przysposabiał się, słuchając pensjonarskich wyznań o wykroczeniach. Jadłam w celi; poczułam nocą potrzebę pomodlenia się w kaplicy, a przecież powinnam leżeć w łóżku; zgrzeszyłam lenistwem, nie domywszy talerza; miałam ochotę dłużej pospać; zapomniałam ucałować krzyżyka; podczas posiłku spożyłam jednego nadwyżkowego ziemniaka, mimo że byłam już nasycona.
W męskim zakonnym gronie naigrawano się z tego skrupulanctwa. Podopieczne Seweryna latami wyrzucały sobie te zjedzone bez pozwolenia kartofle. Były autentycznie zdruzgotane pokusą. Gdyby sam poprosił przeora o dodatkowego ziemniaka lub zgodę na spacer, szczegółowo omawiając z nim trasę, zostałby uznany za infantylnego.
Karmelitom nie przeszkadzało, że wokół nich nadskakuje ta żeńska szara strefa. Przepierały nawet slipy. A kiedy pod klasztor przychodzili bezdomni prosić o jałmużnę i załatwiali się na wycieraczce, natychmiast dzwoniono po siostrzyczki, by uprzątnęły fekalia. Kapłanowi, biorącemu do rąk ciało chrystusowe, nie wypadało.
Dla siebie wzajemnie siostry bywały perfidne. Seweryn opowie o Augustynie, elżbietance. Zżyli się, kiedy posługiwała na plebanii koło Bytomia, gdzie ksiądz wybudował sobie żeński klasztor z nadzieją na dożywotnią opiekę. Augustyna była ze wsi, karna do przesady i ładna. Przełożona Maksymiliana, zazdrosna o relację z Sewerynem, nałożyła na nią obowiązek pokutowania w kaplicy punktualnie o trzeciej nad ranem. Dyskretnie zainstalowała nawet monitoring, by obserwować, czy rzeczywiście podejmuje refleksje nad sobą. Wreszcie oddaliła Augustynę do posługi pielęgniarskiej w ośrodku opieki w Cieszynie. Przeciążona pacjentami leżącymi na dwóch piętrach, sama stała się pensjonariuszką. Podleczoną wysłano na służbę do domu księdza emeryta w Katowicach, skąd odeszła z pierwszym lepszym mężczyzną. Dziś wiedzie nieszczęśliwe życie gdzieś pod Wodzisławiem.
Na paluszkach
Te niezbuntowane starzeją się, zapadając na zdrowiu, co znoszą pokornie jako wolę bożą. Weźmy Leonię. W pociągu do Lublina prosi, by zamienić się miejscami. Nie może siedzieć tyłem do kierunku jazdy przez wzgląd na nudności i chorobę sercową. Dziś w nocy puls miała tak słabiutki, że myślała, iż umrze niepostrzeżenie, nie doczekawszy jutrzni. W lubelskiej filii zgromadzenia przeczekuje remont klasztoru pod Legionowem, gdzie przesiedziała nad brewiarzem całe życie i właśnie wraca od tamtejszego kardiologa. Przy okazji tej wizyty odbyła z zaprzyjaźnionymi siostrami weekendową wycieczkę do nowej świątyni ojca Rydzyka pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła. Zwiedziły TV Trwam. Leonia ubolewa, jak oni tam mają skromniutko. Nic przy tym jej wypłowiały habit i zużyte trzewiki. Zagaduje cały przedział, gdyż w autokarze nie można było dzielić się wrażeniami, ponieważ przełożona nakazała odmawiać różaniec w intencji pomyślności ojca dyrektora. Leonia częstuje wyciągniętą z nabukowej teczki gorzką czekoladą, którą dostała od koleżanek na drogę powrotną.
Wspomniana Jozuela dobrze zna takie klasztorne żywoty. Komuna pozbawiła jej starsze współsiostry obowiązków w żłobkach, szkołach, domach opieki, więc przeczekiwały na łasce księży, niewidoczne dla nich niczym wycieraczki. Dochodziło do absurdów. Otóż pewna niedołężna zakonnica domagająca się wynagrodzenia interweniowała u biskupa. Poszedł z nią na audiencję dobroduszny kapelan, wokół którego skakała latami. – A co wy tam, siostrzyczki, robicie? – zagadnął biskup. – Ekscelencjo, przepięknie sprzątają, także i u mnie – wtrącił się proboszcz nieproszony. – Toż ta siostrzyczka ma lat 70, ty 30 – zrugał go dostojnik. – A służba bez miłości – zwrócił się do siostry – zawsze kończy się pytaniem o zapłatę.
Jozuela ma przed oczami, jak otulone w wełniane kamizelki w godzinie rekreacji zajmowały zawsze te same miejsca przy stole w świetlicy. Opadłe z sił, już nie prosiły o pozwolenie na dodatkowy spacer. Drzemały usadzone na przydzielonych przed laty krzesłach, nie mając z kim porozmawiać, bo siebie samych nieciekawe, a młodsze wciąż krzątały się przy licznych obowiązkach. Co kilka lat mogły prosić o wstawienie zębów, by nie seplenić nad brewiarzem. Czasem ćwierć wieku leżące w celach wietrzonych lufcikiem. Potem umierały cicho, a kiedy grób zarastał, te jeszcze żyjące pytały mistrzynię o zgodę na pozamiatanie liści.
Na obcasach
Eleonora długo zwlekała z opuszczeniem honoratek ze strachu przed karą boską. Mistrzyni w ramach przestrogi często przywoziła na prelekcje pewną upadłą zakonnicę, która dawała świadectwo o konsekwencji złamania ślubu z Jezusem. Pan Bóg w rewanżu zesłał na nią męża alkoholika i sparaliżowanego synka. Na nieodpłatnej służbie u honoratek płynęły więc Eleonorze lata, rozpisane co do godziny. 6 rano – rozmyślania, 6.30 – msza, 7.00 – jutrznia. Następnie dalsze pacierze, przeplatane oddalaniem się do przydzielonych służb. Po kolacji regulaminowe milczenie aż do śniadania.
Choć w nowicjacie spało ich siedem w celi, milczała o tym, że mistrzyni już od porannych brewiarzy wytyka jej nadwagę, posyłając do prac ogrodowych i szycia ciężkich kołder dla innych zgromadzeń, by szybciej spalała kalorie. Omal nie umarła na woreczek żółciowy, nie mogąc się doprosić o zaprowadzenie siebie do lekarza ( zaprowadzenie, nie pójście).
Drżącą ręką spisywała co miesiąc listę niezbędnych leków i – przepraszając za związane z tym koszty – wyrażała nieustającą wdzięczność. Bo mistrzyni nie lubiła trwonić dóbr zgromadzenia, z niechęcią otwierała magazyn nawet celem wydania podpasek.
Honoratki skrupulatnie pomagały Eleonorze w rachunkach sumienia. Kiedy w noc sylwestrową bawił się świat, zbierały się na tzw. kapitułę win, podczas której jedna po drugiej wyznawały przełożonej grzechy podpatrzone przez cały rok u siebie nawzajem.
Eleonora, łysiejąca, z – ku zadowoleniu mistrzyni – wyraźną niedowagą, zamierzała uciec o świcie. Ale przecież nie była złodziejem. Wsadziła mistrzyni przez szparkę u drzwi pożegnalny list. Rano dostała 200 zł na drogę. Ułożyła sobie życie z niepijącym mężem, wypatrzonym na portalu Sympatia, z dorodnym dzieckiem i na etacie szkolnej chórzystki.
Miała więcej szczęścia niż siostra Tobiasza, którą niebiosa pokarały córką ze ślepotą oka lewego, synem z padaczką oraz niebieską kartą. Tobiasza wysyła esemesem fotografie śpiącego w barłogu konkubenta, dopisując, iż niewykluczone, że zgrzeszyła przesadną małostkowością. Zdjęła bowiem habit, kiedy szorując łazienkę przełożonej, natknęła się na pastę blendamed, jaką Tobiaszy przysłała w świątecznej paczce matka.
Od lat nie jest w zakonie, ale do dziś waha się, otwierając lodówkę między posiłkami.
PS W 2017 r. było 17,9 tys. sióstr, skupionych w 2,2 tys. wspólnotach zakonnych. Ponadto w klasztorach klauzurowych – 1,3 tys. sióstr.