Kazimierz Łatak i Piotr Lewicki, autorzy budynku Hali KS Cracovia 1906, laureaci Grand Prix Nagrody Architektonicznej POLITYKI
Bardzo nam zależy, by nasze projekty zawsze były dostosowane do miejsca - mówią autorzy budynku Hali KS Cracovia 1906, laureaci Grand Prix Nagrody Architektonicznej POLITYKI, Kazimierz Łatak i Piotr Lewicki.
PIOTR SARZYŃSKI: – Jesteście panowie kibicami? A może uprawiacie jakiś sport?
KAZIMIERZ ŁATAK: – To pytanie głównie do mnie. Jestem zagorzałym kibicem pił‑ ki nożnej. Pierwszy mecz, który obejrza‑ łem, to Górnik Zabrze‑AS Roma w 1969 r. Miałem wtedy 7 lat. Od tego momentu zakochałem się w sporcie, jako kibic mocno przeżywałem wszystkie mecze z udziałem Polaków.
Muszę zadać to niedyskretne pytanie: Wisła czy Cracovia?
KŁ: Wisła. Choć mieszkam bardzo bli‑ sko i stadionu Cracovii, i zaprojektowa‑ nej przez nas hali. A rekreacyjnie gr y‑ wam w squasha.
PIOTR LEWICKI: – Nie jestem kibicem. Wy‑ niosłem z domu tradycję nieuprawiania sportu i niekibicowania. Od niedawna, ze względów zdrowotnych, ćwiczę pod okiem instruktora. Ale muszę od razu dodać, że Hala Cracovia nie służy pił‑ ce nożnej i pozostaje z boku wojny tych dwóch krakowskich klubów. Zastanawia mnie tylko, czy w jej projektowaniu przydało się zaangażowanie w sport.
PL: Raczej zawodowe doświadczenie. Ponad 20 lat temu zaprojektowaliśmy dwie sale gimnastyczne, więc nie był to dla nas temat zupełnie obcy. Hala, za którą dostaliśmy teraz Nagrodę Ar‑ chitektoniczną POLITYKI, jest raczej kameralnym obiektem sportowym, o po‑ wierzchni użytkowej niewiele przekra‑ czającej 3 tys. m kw. Sytuuje się bliżej du‑ żej przyszkolnej sali gimnastycznej niż obiektu typu Tauron Arena. Ma w sumie dość prosty program funkcjonalny.
Ale by projektować z myślą o niepełnosprawnych, trzeba wiedzieć, czego potrzebują.
PL: Często bywa tak, że niepełno‑ sprawni są – mówiąc niezbyt elegancko – podczepiani do różnych przedsięwzięć. Traktowani jako pretekst do pozyskania dodatkowych środków finansowych z roz‑ maitych specjalnych funduszy. Początko‑ wo podejrzewaliśmy, że tu także może wystąpić podobna sytuacja. Na szczęście tym razem niepełnosprawni rzeczywiście byli w centrum uwagi. Oczywiście musie‑ liśmy się pewnych rzeczy nauczyć. Robiąc projekt konkursowy, koncentrowaliśmy się na potrzebach niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich, a więc pamię‑ taliśmy o odpowiedniej szerokości koryta‑ rzach, braku progów, wygodnych ciągach komunikacyjnych czy adaptacji łazienek. Dopiero później uzmysłowiliśmy sobie, że niepełnosprawni to także niewidomi i niedowidzący, niesłyszący, z niepełno‑ sprawnościami umysłowymi – i ich także musimy uwzględniać przy projektowaniu.
Nieco wcześniej był aerotunel w Morach pod Warszawą.
Też dość nietypowa realizacja.
KŁ: Inwestor zaczął od tego, że zapro‑ sił nas do swojego gotowego już obiektu w niemieckim mieście Bottrop, gdzie „pofruwaliśmy” w tunelu, by poczuć, na czym ta zabawa polega. Nie wnikali‑ śmy jednak w całą tę technologię wytwa‑ rzania strumienia powietrza. Chcieliśmy
natomiast w bryle budynku oddać ów fenomen unoszenia się ludzi w powietrzu. I dwoistość: lekkość fruwania połączoną z ciężarem betonu. Dodam, że takie wyjątkowe realizacje to dla nas architektów prawdziwe święto. Pozwalają nam na nowo myśleć o projektowaniu, jakości i wartościowaniu.
Na co dzień jednak projektujecie dużo tzw. mieszkaniówki. Panuje przekonanie, że polega to na wyciśnięciu jak największej powierzchni jak najniższym kosztem.
PL: Pracujemy głównie w Krakowie, a tu jest dość specyficzna klientela. Miasto złapało swoje turystyczne 5 minut i większość mieszkań, które buduje się w centrum miasta, wcale nie jest przewidzianych do zamieszkania, stanowią raczej inwestycje i służą do wynajmowania turystom. A to oznacza, że jest zapotrzebowanie na mieszkanie niewielkie, w podstawowym standardzie. Natomiast mieszkania do życia projektujemy głównie na peryferiach Krakowa i tu już trzeba brać pod uwagę inne, codzienne potrzeby. Na przykład planujemy duże balkony, które dają ludziom dodatkową przestrzeń i poczucie pewnego komfortu poprzez tworzenie tam własnych miniogródków.
KŁ: Mamy swoje projektowe ambicje, które czasami rozbiegają się z oczekiwaniami dewelopera. I nie obrażamy się, gdy słyszymy od niego, że musimy zmieścić się w określonym, niedużym budżecie. To jest jego plan i powinniśmy się dostosować. Tynk na siatce, okna z plastiku, płytki gresowe z Chin – to są najtańsze materiały, ale i te można komponować. Skala, przestrzeń, proporcje – o tym powinniśmy i musimy myśleć, nawet gdy mamy budować jak najtaniej. Dramat zaczyna się dopiero wtedy, gdy deweloper daje posłuch przysłowiowemu działowi sprzedaży, który traktuje potencjalnych klientów w sposób obraźliwy, mamiąc ich świecidełkami. Obrażają poczucie smaku nasze, ale i klientów, zwłaszcza w kontekście naszej głębokiej świadomości konieczności rozsądnego gospodarowania pieniędzmi dewelopera. To nie dzieje się stale, ale zdarza się.
Na szczęście nie jesteście skazani tylko na deweloperów.
KŁ: To prawda, nie mamy określonej specjalizacji. W naszym portfolio znajdują się przeróżne realizacje: od siedzib fabryk, przez obiekty sportowe i kulturalne, jak przebudowa muzeum Jana Pawła II w Wadowicach czy Muzeum Czartoryskich, po tzw. mieszkaniówkę i przestrzenie publiczne. Najmniej w portfolio mamy chyba domów jednorodzinnych, bodaj dwa. W tym jeden, z którego jesteśmy wprawdzie dumni, ale na wyraźną prośbę właściciela nie możemy go pokazywać.
PL: Inna sprawa, że indywidualnych zamówień na projekty domów jednorodzinnych jest niewiele, bo autorski projekt jednak sporo kosztuje, przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Musi kosztować, bo to jak buty szyte na miarę. Rzecz luksusowa. Ludzie wolą zatem sięgać po tzw. projekty gotowe, powtarzalne, z katalogu, które kosztują tysiąc, półtora tysiąca złotych. Dodatkowo muszę przyznać, że wraz z moim partnerem nie jesteśmy mistrzami reklamy, autopromocji i walki o klienta. Trafiają do nas głównie inwestorzy z polecenia.
Czy w takim mieście jak Kraków przestrzenie publiczne powinny służyć historii czy żyjącym?
KŁ: Podchwytliwe pytanie. Każdy plac ma nieco inne zadanie. Wygraliśmy kiedyś konkurs na zaprojektowanie placu Wolnica. Zaproponowaliśmy stworzenie drewnianej posadzki, która zachęca nie tylko do chodzenia, ale i siedzenia, a nawet leżenia czy tańczenia, jak na dawnych dylowinach. Z kolei plac Bohaterów Getta był rodzajem pomnika dla tych, którzy
tu żyli i stąd byli wywożeni na śmierć.
PL: W sztuce występuje pojęcie site specific. Myślę, że bardzo dobrze definiuje ono niemal wszystkie nasze projekty. Bardzo nam zależy, by zawsze były dostosowane do miejsca, uwzględniały jego kontekst. To także dotyczy placów. W przypadku placu Książąt Czartoryskich i placu Bohaterów Getta mieliśmy do czynienia z miejscami nasyconymi historią i trudno się było od tego oderwać. Ale nie ma konfliktu między historią a teraźniejszością. W tym drugim miejscu upamiętniamy historię, ale pojawiają się też turyści, którzy siadają na zaprojektowanych przez nas wielkich krzesłach i jedzą kanapki, lub młodzi ludzie, którzy robią sobie ślubne zdjęcia. To nie jest plac żyjących albo zmarłych, ale plac tożsamości Podgórza. Poza Krakowem, miastem, w którym pozostawiliście wyraźny architektoniczny ślad, jest Wrocław. Powstało tam kilka bardzo ciekawych osiedli o wdzięcznych włoskich nazwach.
KŁ: To był dla architektów piękny czas, jeszcze przed kryzysem. Pojawił się klient z Włoch, który pochodził z Werony, stąd kolejne realizacje, które projektowaliśmy, nosiły nazwy typu Corte Verona czy Concerto Verona. Kupił kilka działek i postanowił wybudować na nich osiedla mieszkaniowe. Próbował przenieść do Polski włoski szacunek dla sztuki. Dla nas to było bardzo sympatyczne, bo doceniał pracę architekta i zapewniał godziwy budżet. Dzięki temu mieliśmy dużą swobodę projektowania, a także mogliśmy wybierać materiały wykończeniowe o podwyższonym standardzie. Co ciekawe, mimo sporych kosztów wszystkie inwestycje szybko się zwróciły, bo ludzie bardzo chętnie kupowali tam mieszkania, może doceniając stojącą za nimi jakość przestrzenną.
Dla Warszawy zaprojektowaliście na razie tylko efemeryczny szałas na placu Grzybowskim.
PL: Ależ to jest jeden z naszych ulubionych projektów, choć rzeczywiście skromny. Miał tylko 6 m kw. i stał 10 dni, bo takie było założenie. Mieliśmy wiele satysfakcji przy pracy nad nim, bowiem klient powiedział: daję wam 25 tys. zł i zróbcie szałas. Ma stanąć określonego dnia. Reszta należy do was. Nikt nam nie mówił: ładniejszy będzie niebieski, albo: okrągły nam bardziej pasuje.
W Krakowie zrealizowaliście wiele obiektów, ale jeden wciąż czeka na budowę: kładka pieszo-rowerowa przez Wisłę łącząca Ludwinów i Kazimierz. Bardzo oryginalna.
KŁ: Czeka wiele lat i raczej tak już pozostanie…
Czytałem kuriozalną opinię Narodowego Instytutu Dziedzictwa przeciwną budowie, z sugestią, że kładka „będzie odciągała wzrok od historycznej panoramy miasta”.
KŁ: I niestety tę opinię podzielił ostatnio wojewódzki konserwator zabytków, co zdaje się sprawę przesądzać. Boli nas to, bo są to zarzuty niepoparte racjonalnymi, mierzalnymi argumentami, a sprowadzają całe zagadnienie do nieszczęsnego potencjalnego „odciągania wzroku”. Tymczasem my, przygotowując projekt, wykonaliśmy precyzyjne analizy, jak wyglądałyby relacje między kładką a otoczeniem, a w szczególności widoki z różnych punktów i w różnych kierunkach, i jesteśmy przekonani (podobnie jak sędziowie konkursowi, którzy wybrali nasz projekt), że jest to właściwa odpowiedź na pytanie o formę kładki w tym miejscu.
Myślę sobie, że wasz zawód wymaga wiele cierpliwości. Startujecie w konkursach, niekiedy je wygrywacie, robicie projekty, które później latami zalegają w szufladzie. Czasami doczekają szczęśliwego finału, czasami nie.
KŁ: Gdy byliśmy młodzi, wydawało nam się, że pomysły będą sypać się nam przez całe życie, jak z rękawa. Ale to nie jest tak. Każdy projekt wymaga wiele pracy, dyskusji, przemyśleń, analiz. I dlatego dopracowanych projektów, z których naprawdę byliśmy zadowoleni, a które ostatecznie nie trafiają do realizacji, jest po prostu żal. Myślę na przykład o naszym projekcie Wydziału Matematyki i Informatyki UJ, który zwyciężył w konkursie. Był powszechnie chwalony, ale nieoczekiwanie zdecydowano się realizować projekt w powszechnej opinii dużo słabszy.
PL: Piękno tego zawodu polega na tym, że się wkłada weń emocje. To nie jest dla nas rutynowa, komercyjna praca zarobkowa, ale coś, w czym naprawdę się spełniamy. Dlatego rozczarowania bolą szczególnie, bo dotyczą cząstki nas. Szczególnie gdy są irracjonalne, bo cóż to znaczy, że nasz projekt będzie „odciągał wzrok”? Z kolei nagrody, jak ta POLITYKI, bardzo cieszą, nie tylko z uwagi na własną próżność, ale dlatego, że potwierdzają nasze wybory, decyzje, zastosowane rozwiązania.
Macie podział obowiązków, typu: jak rozmowy z urzędnikami, to idzie Lewicki, a do rozmów z deweloperem lepszy jest Łatak?
KŁ: Nie, taki podział pracy u nas nie istnieje. Oczywiście dzielimy się zadaniami, ale nie zdradzimy jak. Na pewno każdy projekt przegadujemy, dyskutujemy o poszczególnych rozwiązaniach. Siedzimy na wprost siebie od ponad 30 lat i gadamy, analizujemy i komentujemy każdy projekt. Niezależnie od stopnia osobistego zaangażowania każdy projekt podpisujemy jako wspólne dzieło.
Stare dobre małżeństwo.
Żony nie czują się zazdrosne?
KŁ: C zują. A leż my j e n aprawdę k ochamy.
PL: Oczywiście każdy swoją.
Mam wrażenie, że zupełnie obca jest wam filozofia, by projektować obiekty, na widok których ludziom będą opadać szczęki. Efektowne, z daleka widoczne, przynoszące efekt „wow”.
PL: Oczywiście, że chcemy projektować obiekty ładne, które się podobają i przyciągają uwagę. Ale mamy świadomość, że każdy z naszych projektów, szczególnie tu, w Krakowie, jest zrealizowany w określonym kontekście historycznym, urbanistycznym czy krajobrazowym. Tu przepływa rzeczka, tam stoi kawałek starego muru lub kościół. To są okoliczności, które musimy brać pod uwagę, tak nas uczono na studiach i temu pozostajemy wierni.
Kazimierz Łatak (ur. 1962 r.) – ukończył Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej, a następnie w 1990 r. wraz z Piotrem Lewickim (ur. 1966 r.) uzyskali dyplomy na Wydziale Architektury w tej samej uczelni. Pracują wspólnie i nieprzerwanie od 1988 r. Mają na koncie wiele realizacji architektonicznych i urbanistycznych, przez wiele lat prowadzili zajęcia dla studentów architektury. Laureaci Nagrody Honorowej SARP.