Lekarze pod pręgierzem
Lekarze do więzień za błędy medyczne? Co jest zagrożeniem dla zdrowia: kadra medyczna czy polityczna?
Wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Krzysztof Madej ostrzega, że uchwalany właśnie przepis, który może spowodować posyłanie lekarzy do więzień, może też wywołać zjawisko „medycyny asekuracyjnej”: lekarze będą się powstrzymywali od interwencji w sytuacjach związanych z ryzykiem.
Życie potwierdza, że takie mogą być skutki zaostrzenia kar za błąd medyczny. Tak się stało po wprowadzeniu do Kodeksu karnego art. 157a „spowodowania uszkodzenia ciała dziecka poczętego lub rozstroju zdrowia zagrażającego jego życiu”. Lekarze boją się diagnozować ciężarne kobiety, jeśli mogłoby to zagrozić płodowi. Mimo że w tym samym przepisie wprowadzono niekaralność lekarza, jeśli działa w ramach ratowania życia lub zdrowia.
Znane są przypadki, gdy lekarze nie usuwają ciąży pozamacicznej, czekając, aż sama obumrze, co może grozić kobiecie infekcją, a nawet sepsą, bo boją się zarzutu o uszkodzenie „dziecka poczętego”. Do trybunału w Strasburgu trafiła sprawa kobiety, która zmarła, ponieważ z powodu ciąży nie zdecydowano się na chirurgiczne leczenie owrzodzenia jelita grubego. A także sprawa odmowy diagnostyki prenatalnej przy podejrzeniu ciężkiego uszkodzenia płodu, co trybunał uznał za naruszenie zakazu okrutnego lub nieludzkiego traktowania.
Być może znowu będziemy mieli efekt doktora G. Po widowiskowym aresztowaniu w lutym 2007 r. warszawskiego kardiochirurga zajmującego się przeszczepami ten sam minister Zbigniew Ziobro, który dziś zaostrza odpowiedzialność za błędy medyczne, na konferencji prasowej sugerował, że doktor G. dopuszczał do śmierci pacjentów, żeby mieć serca do przeszczepów. Mówił: „już nigdy nikt przez tego
pana życia pozbawiony nie będzie”. Wtedy na kilka lat nastąpiła zapaść w polskiej transplantologii, bo rodziny przestały się godzić na pobieranie narządów od umierających bliskich.
„Antypedofilski” worek kar
Przepis, który właśnie spowodował protesty środowiska medycznego, znalazł się w „antypedofilskiej” nowelizacji Kodeksu karnego, uchwalonej kilka dni po emisji filmu braci Sekielskich o pedofilii w Kościele. Pod pretekstem walki z pedofilią drastycznie zaostrzono kary za wiele przestępstw z pedofilią niezwiązanych. Wprowadzono też dożywocie bez prawa przedterminowego zwolnienia i karę więzienia do 30 lat. A kary za recydywę zaostrzono tak, że wróciliśmy do czasów PRL. Wtedy władze musiały co kilka lat ogłaszać amnestie, bo skazani nie mieścili się w więzieniach. To właśnie te drakońskie kary za recydywę, jako naruszające zakaz okrutnego karania i nieracjonalne, były jednymi z pierwszych przepisów Kodeksu karnego zmienionych w 1989 r.
W „antypedofilskiej” nowelizacji znalazło się m.in. nowe przestępstwo polegające na tworzeniu dowodów mających dokumentować prawdziwość pomówienia. Ministerstwo nie potrafiło wytłumaczyć, czemu ma służyć. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że chodzi o to, by dać prokuraturze pretekst do wkraczania do mieszkań dziennikarzy i internautów, przeszukiwania ich komputerów i telefonów. Po krytyce ministerstwo się wycofało i przepis wykreślono w ramach poprawek w Senacie, które czekają teraz na głosowanie w Sejmie.
Ministerstwo nie wycofało się jednak z innej zmiany: tej, która może sprawić, że lekarze, pielęgniarki czy ratownicy medyczni trafią do więzienia, jeśli umrze im pacjent. Taki może być skutek podniesienia z trzech miesięcy do roku więzienia minimalnej kary za nieumyślne spowodowanie śmierci (art. 155 kk). W połączeniu z innym przepisem (art. 69 kk), który stanowi, że można warunkowo zawiesić karę, jeśli nie przekracza roku więzienia, ta zmiana prawa sprawi, że ukarany najniższą karą lekarz, pielęgniarka czy ratownik medyczny będą musieli trafić do więzienia. Chyba że sąd znajdzie uzasadnienie dla nadzwyczajnego złagodzenia kary.
Ministerstwo mówi, że przepis nie był wymierzony w lekarzy. Rzeczywiście: w uzasadnieniu do projektu napisano, że karę trzeba zaostrzyć, bo jest to przestępstwo przeciwko życiu, a takie nie może być zagrożone podobną karą – od trzech miesięcy do pięciu lat – jak kradzież. Więc teraz ma być od roku do dziesięciu lat.
Naczelna Rada Lekarska mówi o groźbie „medycyny asekuracyjnej”, czyli ucieczce lekarzy od podejmowania się ryzykownych zabiegów. I nie bez powodu: zagrożenia karą nie podniesiono za „nieudzielenie pomocy człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu” (art. 162 kk) – nadal jest od trzech miesięcy do trzech lat. Więc „bezpieczniej” będzie nie udzielić pomocy, niż udzielić, jeśli jest ryzyko śmierci.
Lekarze prorokują też, że absolwenci medycyny nie będą wybierać specjalizacji, w których zdarza się najwięcej błędów, np. medycyny ratunkowej, neonatologii, kardiologii, chirurgii czy ginekologii i położnictwa. Tym bardziej że wprowadza się nowe przestępstwo: nieumyślnego przyczynienia się do śmierci więcej niż jednej osoby (kara od dwóch do pięciu lat). Lekarze zauważają, że ten przepis może być wykorzystywany w sytuacji, gdy umrze pacjentka w ciąży.
Mówią też, że jeszcze więcej osób będzie wyjeżdżać za granicę, by wykonywać zawody medyczne. Na razie braki łata się Ukraińcami. Ale czy z kolei oni będą chcieli ryzykować więzienie?
Według danych Prokuratury Generalnej w 2018 r. skierowano 149 aktów oskarżenia wobec 207 oskarżonych lekarzy, głównie o czyny związane z zaostrzonym właśnie art. 155 kk, czyli o błędy medyczne zakończone śmiercią. Zapewne nie wszystkie sprawy skończą się skazaniem. Ale i tak można się spodziewać, że liczba przedstawicieli służby zdrowia w więzieniach znacząco wzrośnie. I nie będą się tam zajmowali leczeniem więźniów.
Prawo pod Ziobrę
Choć Ministerstwo Sprawiedliwości zapewnia, że zaostrzając artykuł 155 kk, nie miało na myśli lekarzy, można w to wątpić. Odkąd bowiem ministrem-prokuratorem generalnym został Zbigniew Ziobro, sprawy błędów medycznych są dla prokuratury obiektem szczególnej troski. Minister i jego rodzina są zaś od lat w sporze z krakowskimi lekarzami, których obwiniają o śmierć, w 2006 r., ojca Zbigniewa Ziobry. Prokuratura za czasów PO umorzyła sprawę, nie dopatrując się błędu medycznego. Rodzina złożyła prywatny akt oskarżenia. Gdy tylko Zbigniew Ziobro został ministrem-prokuratorem generalnym, w 2016 r., z jego inicjatywy zmieniono prawo (art. 55 kpk) tak, że prokuratura może przejąć sprawę toczącą się z oskarżenia prywatnego. I przejęła sprawę rodziny Ziobrów przeciw krakowskim lekarzom.
W procesie, na wniosek rodziny, zamówiono wiele kosztownych opinii lekarskich, także za granicą. Minister Ziobro wydał rozporządzenie podnoszące stawki za opinie biegłych zagranicznych, żeby byli zainteresowani ich wydawaniem. Rodzina Ziobrów po przegranym procesie nie musiała za opinie zapłacić, bo – z inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości – zmieniono prawo (art. 640 kpk) tak, by za ekspertyzy powyżej 300 zł płacił sąd (czyli podatnicy).
Nieumyślny fałsz
Opinie biegłych lekarzy były w sprawie śmierci Jerzego Ziobry kluczowe. Z inicjatywy ministerstwa podniesiono karę za wydanie fałszywej opinii i wprowadzono nowe przestępstwo, które jest logicznym kuriozum: wydania nieumyślnie fałszywej opinii. Pierwszą ofiarą tego przepisu padł lekarz, który wydał opinię w sprawie doktora G., oskarżonego o przyczynienie się do śmierci pacjenta (z doktorem G. minister Ziobro ma na pieńku, bo przegrał z nim sprawę o ochronę dóbr osobistych i przed trybunałem w Strasburgu). Opinia uwalniała doktora G. od winy. Prokuratura sugerowała biegłemu, emerytowanemu kardiochirurgowi, jej zmianę, strasząc odpowiedzialnością karną. A potem w ciągu 23 dni wszczęła przeciwko niemu śledztwo i wniosła akt oskarżenia. Sąd zwrócił go prokuraturze. Doktor G. został prawomocnie uniewinniony od zarzutu przyczynienia się do śmierci pacjenta. Sąd Najwyższy odrzucił kasację prokuratury.
To nie koniec nowelizacji prawa dotyczącego leczenia. W zeszłym roku ministerstwo przygotowało projekt zmiany przepisu o tajemnicach zawodowych, w tym lekarskiej: uchylać miał ją już nie sąd, ale prokurator. Po protestach środowiska dziennikarskiego (którego tajemnica też dotyczy) ministerstwo się wycofało. Ale uchwalono inne prawo dotyczące tajemnicy lekarskiej. Przedtem obowiązywała ona lekarza także po śmierci pacjenta. I także wobec rodziny, jeśli pacjent za życia nie upoważnił jej do informowania o swoim stanie zdrowia albo zakazał informowania. Teraz, z inicjatywy Ministerstwa Sprawiedliwości, po śmierci pacjenta dysponentem tajemnicy lekarskiej jest wyłącznie rodzina zmarłego. Ministerstwo tłumaczyło, że chodzi o ułatwienie rodzinie tropienia błędów lekarskich.
W pierwszym roku swojego urzędowania jako prokurator generalny Zbigniew Ziobro utworzył w prokuraturach
regionalnych spec-zespoły do ścigania błędów medycznych. W Prokuraturze Krajowej powstał zaś Dział ds. Błędów Medycznych. Według jego danych liczba postępowań w sprawach błędów medycznych zdecydowanie wzrosła. W 2016 r. prokuratury w całym kraju prowadziły 4963 takie postępowania. W 2017 r. – 5678, o 15 proc. więcej niż w 2016 r. Wśród nich aż 60 proc. to sprawy ze skutkiem śmiertelnym (3374 postępowania). Ale tylko 7 proc. z zakończonych spraw to akty oskarżenia (139). Reszta – umorzenia lub odmowy wszczęcia. W 2018 r. było 5739 spraw o błędy lekarskie i 149 aktów oskarżenia.
A może to nie lekarze, ale władza polityczna jest głównym sprawcą błędów medycznych?
Wiele spraw o błędy medyczne dotyczy szpitalnych oddziałów ratunkowych. Ostatnio mieliśmy nawet serię zgonów na SOR z powodu zbyt długiego oczekiwania na pomoc. Wiadomo, że lekarze dyżurują tam po kilkanaście godzin bez przerwy, jednocześnie pełniąc dyżur na innych szpitalnych oddziałach, w tym wykonując operacje. Czy to w ogóle możliwe, żeby w tych warunkach nie popełniali błędów? To samo dotyczy pielęgniarek i ratowników medycznych. Sytuacja na SOR to ostry stan zapalny. Przewlekły stan zapalny trapi całą służbę zdrowia.
Co jest przyczyną błędów medycznych w Polsce? Według Pauliny Kieszkowskiej-Knapik, adwokatki, ekspertki od prawa medycznego, która występuje też w imieniu pacjentów przed sądami, oprócz normalnych w każdym kraju pomyłek i wypadków przy pracy za błędy w leczeniu w Polsce odpowiada niedofinansowanie i zły stan organizacji służby zdrowia. A także biurokracja, w tym przepisy refundacyjne ograniczające lekarzy, a czasem wręcz wymuszające na nich postępowanie wbrew sztuce medycznej. I w ten sposób szkodzące pacjentowi.
Jako przykład podaje wymóg, by przy pewnym schorzeniu najpierw operować, a jak operacja nie da wyniku, dopiero stosować nowoczesny lek. Powinno być dokładnie odwrotnie. Lekarze działają w prawnej matni, bo przepisy refundacyjne są skomplikowane, nielogiczne i niedostosowane do potrzeb nowoczesnego leczenia. – Trudno mówić o odpowiedzialności lekarza, bo jest tyle przepisów, które go ograniczają, że dyskusyjne jest, czy jeszcze wykonuje wolny zawód. Np. o wpisaniu pacjenta do niektórych programów lekowych decyduje komisja, która tego pacjenta nawet nie widzi. Powstaje więc pytanie, kto tak naprawdę odpowiada za życie i zdrowie pacjenta, skoro lekarz jest tak ograniczony? – mówi mec. Kieszkowska-Knapik. – Lekarze są przeciążeni, w ciągłym niedoczasie, biorą wiele dyżurów jeden po drugim, nie mają czasu na szkolenie. A kiedy już na nie jadą, jest krzyk, że szkolenie organizują firmy medyczne, a to konflikt interesów. Są ciągle w sytuacji Antygony: każdy wybór oznacza sprzeniewierzenie się komuś lub czemuś.
Władza na ławę oskarżonych
Jak wymusić lepszą organizację służby zdrowia? Na poziomie szpitala czy przychodni skuteczniejszym narzędziem do tego celu jest nie prokuratura, ale odszkodowania orzekane przez sąd cywilny. I pacjenci coraz częściej je uzyskują. Np. Kutnowski Szpital Samorządowy wyrokiem Sądu Apelacyjnego musiał wypłacić ponad 2 mln zł odszkodowania rodzicom i będzie opłacać dożywotnią rentę dziecku, które z powodu niedotlenienia podczas porodu ma ciężkie uszkodzenie mózgu.
Skutkiem lepszej skuteczności dochodzenia odszkodowań jest to, że szpitale więcej robią, by się zabezpieczać, np. przed zakażeniami wewnątrzszpitalnymi. Ale też muszą coraz więcej płacić za ubezpieczenie OC: najniższa stawka dla szpitali to 500 tys. euro – dla wszystkich zdarzeń, na rok. A więc przeznaczają na ubezpieczenie pieniądze, które mogłyby spożytkować na poprawę leczenia lub spłatę długów.
Jest jeszcze gorzej: dzięki decyzji władzy, by priorytet miała w Polsce energia z węgla, płacimy większe kwoty unijnego „podatku” za emisję CO². I energia bardzo podrożała. Państwo – mimo zapowiedzi – nie refunduje tego wzrostu szpitalom. Więc popadają w coraz większe długi.
Może więc poszkodowani pacjenci powinni o odszkodowania pozywać władzę polityczną, która odpowiada za stan lecznictwa? Może powinniśmy oczekiwać od prokuratury, żeby w procesie o błąd medyczny na ławie oskarżonych, obok pracownika służby zdrowia, posadziła np. ministra zdrowia, szefa NFZ albo premiera? Albo ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego za wprowadzenie przepisów, które grożą „medycyną asekuracyjną” i ucieczką od zawodów medycznych?
Lekarze będą teraz zapewne uprawiać „medycynę asekuracyjną”, czyli uciekać od podejmowania się ryzykownych zabiegów. A absolwenci medycyny nie będą wybierać specjalizacji, w których zdarza się najwięcej błędów, np. medycyny ratunkowej, neonatologii, kardiologii, chirurgii czy ginekologii i położnictwa.