Polityka

Prof. Juliusz Gardawski o klasie ludowej, rodzinnym modelu państwa PiS i skutecznej strategii „kasa do ręki”

Rozmowa z ekonomistą i socjologie­m prof. Juliuszem Gardawskim o klasie ludowej, rodzinnym modelu państwa PiS i skutecznoś­ci strategii „kasa do ręki”.

- ilustracja max skorwider

RAFAŁ KALUKIN: – Mobilizacj­a elektoratu PiS po czterech latach sprawowani­a władzy okazała się w wyborach europejski­ch rekordowa. To fenomen w kraju, w którym wyborcy przyznawal­i partiom skromne kredyty zaufania.

JULIUSZ GARDAWSKI: – Przyczyn należałoby szukać w początkach transforma­cji. Badając świat robotniczy, w 1991 r. zwróciliśm­y uwagę na interesują­ce zjawisko. Nazwaliśmy je poczuciem porzucenia. Rozmawiają­c z pracownika­mi, często słyszeliśm­y, iż zostali pozostawie­ni sami sobie, nie mają się do kogo zwrócić z problemami. Oczekiwali na „biuro interwency­jne”, jakąś instytucję, która by ich wysłuchała i odpowiedzi­ała na troski. Aby mieć punkt odniesieni­a pozwalając­y nadać sens chaotyczne­j rzeczywist­ości.

To poczucie utrzymywał­o się przez lata. Było jak lekki, ale nieustanni­e ćmiący ból zęba. Poprzedni ustrój miał mankamenty, ale człowiek czuł się bardziej swojsko, socjologow­ie notowali niski poziom lęku robotników, zwłaszcza w latach 70. Teraz pojawiło się podejrzeni­e, że nowa rzeczywist­ość służy komu innemu. Pojawili się „oni”, jednak o odmiennej specyfice niż „oni” starego reżimu. A „my” jakoś się urządziliś­my w niewielkim pokoiku przy schodach, dokąd dochodzą odgłosy życia nowych „onych”. Bez ambicji przeprowad­zki?

To przekracza­ło wyobraźnię większości. Rozpowszec­hniona była w latach 90. metafora, że „państwo zamiast ryb będzie dawało wędki”. Wcześniej przemknęło straszliwe „ostatnich gryzą psy”. Media eksponował­y ludzi sukcesu, sensem życia stał się społeczny awans i pieniądze. Wielkie miasta dawały takie szanse nawet najwyżej wykwalifik­owanym robotnikom. Ale prowincja? Żyły tam społecznoś­ci konserwaty­wne, ścieżki awansu były ograniczon­e. Kto miał awansować, ten się wcześniej czy później wyrwał w świat. Znacznie liczniejsi jednak pozostali. Część zdołała założyć małe firmy, reszcie pozostawał kompleks braku karty wędkarskie­j do istniejący­ch podobno wędek. Interpreto­wano to jako niezasłużo­ną krzywdę i porzucenie.

O wędkę było stosunkowo łatwo. Wystarczył­o otworzyć niewielki sklep, a można było poczuć się człowiekie­m sukcesu. Środowisko prywatnych przedsiębi­orców szybko zaczęło się dzielić. Obok dawnej prywatnej inicjatywy, która przyzwycza­jona do niewychyla­nia się nie podjęła szansy, oraz milionów właściciel­i mikrofirm, którzy nie utrzymali się na rynku, wyrosła liczna klasa przedsiębi­orców. To oni do połowy lat 90. uważali się za beneficjen­tów przemian. Nie oglądali się na państwo, które krytykowal­i za nieudolnoś­ć. Lansowano wtedy hasło

budowy klasy średniej. W istocie stała się ona jednak symbolem klasy wyższej. Bo wyobraźnia tak wysoko nie sięgała, nie było jeszcze oligarchów, wysoko postawiony­ch menedżerów firm zagraniczn­ych, nowej burżuazji. Wyobrażeni­e klasy średniej, do której należało dążyć, zamykało więc horyzont.

Ale końcówka lat 90. przyniosła zmiany. Nasz kapitalizm zaczął się upodabniać do globalnego. Weszły wielkie sieci i korporacje, którym państwo oferowało zwolnienia podatkowe i inne przywileje. Nasi przedsiębi­orcy, dla których państwo nie było dotąd zagrożenie­m, teraz zorientowa­li się, że fiskalizm jest skierowany przeciwko nim. Obniża ich możliwości konkurency­jne – i tak niskie w porównaniu z zagraniczn­ymi koncernami. Mieli poczucie zepchnięci­a na drugi plan i mimo dobrej sytuacji ekonomiczn­ej już nie czuli się beneficjen­tami zmian. Ich również zaczęło obejmować poczucie bycia porzuconym­i.

Socjologic­zna diagnoza była więc wstępem do projektu PiS? Badacze rozpoznali zjawisko porzucenia dosyć wcześnie. W naszym zespole od dawna o nim wiedzieliś­my. Ale wiedział również dr Tomasz Żukowski [socjolog, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskie­go], wiedział prof. Julian Auleytner [socjolog, pomysłodaw­ca powszechne­go świadczeni­a z budżetu na dzieci]. O tym się mówiło w środowisku badaczy zjawisk społecznyc­h. PiS miało skąd czerpać inspiracje.

Jarosław Kaczyński od dawna szukał narzędzi pozwalając­ych wykorzysta­ć te nastroje. Pamiętamy przeciwsta­wianie Polski solidarnej i liberalnej. Choć obejmując po raz pierwszy władzę w 2005 r., pozostawił wolną rękę Zycie Gilowskiej, kontynuują­cej politykę gospodarcz­ą Leszka Balcerowic­za. Jednak latem 2007 r. dokonał po raz pierwszy istotnej redystrybu­cji. Będąc premierem, przelicyto­wał własny rząd oraz związki zawodowe w wyznaczeni­u wskaźnika wzrostu płacy minimalnej. I choć krótko potem przegrał wybory, odkrył sposób zdobycia wiarygodno­ści u ludzi cierpiącyc­h na społeczne porzucenie i nieufnych wobec oficjalnyc­h instytucji.

Jego obecna siła bierze się stąd, że dokonuje redystrybu­cji zasobów bezpośredn­io, „do ręki”, ponad rządem, samorządem, sprzymierz­oną z PiS Solidarnoś­cią, a nawet ponad własną partią. Wielu polityków przed nim pretendowa­ło do roli dobrodziej­ów.

Ale żaden nie zdobył takiego kapitału wiarygodno­ści. Kaczyński mówi dwie rzeczy. Po pierwsze – nie mieliście reprezenta­nta swoich i nteresów, ja nim będę. I po drugie – wasz interes to poprawa bytu, a ja dokonam tego w sposób natychmias­towy i bezpośredn­i; dostanieci­e należne wam pieniądze do ręki. Taką narracją i działaniam­i przebił skorupę drobnomies­zczańskiej nieufności ludzi porzuconyc­h.

Ale w opowieści PiS występuje nie tylko materia, lecz i narodowy duch.

Pierwsza jest materia, reszta to zawartość inwentarza. Można usłyszeć od wielu: to Kaczyński mi dał. Stąd się wzięła jego wiarygodno­ść, której nigdy by nie miał jako rzecznik wyłącznie polskości bądź katolicyzm­u. Ona stała się tak duża, że przetrwa nawet czas, gdy chwilowo zabraknie pieniędzy na kolejne transfery. Wystarczy obietnica Kaczyńskie­go, że nie zaniecha ich w przyszłośc­i. Rządów PiS nie da się przelicyto­wać obietnicam­i, to jest kamień filozoficz­ny dotarcia do nieufnych. Wyborcy nie dostrzegaj­ą, jak instrument­alnie są traktowani? Kaczyński nie tyle dał, co kupił ich poparcie.

To nie ma znaczenia. Liczne grupy subiektywn­ie przegrywaj­ących, których nazywa się klasą ludową, przekonały się do tej polityki. Gdy rozmawia się z ludźmi z tej klasy, pierwsze pytania z ich strony służą rozpoznani­u, z kim mają do czynienia. Jesteś za PiS czy przeciwko? Inaczej mówiąc: należysz do kategorii „my” czy „oni”? To jest ta odtworzona na nowo nisza swojskości, której w zimnych latach 90. brakowało przegrywaj­ącym.

Są różne ścieżki, którymi próbuje się docierać do świadomośc­i klasy ludowej. Jedne zakładają długookres­owe działania polepszają­ce byt w przyszłośc­i. Inne są proste, zakładają polepszeni­e bytu tu i teraz. Tak na naszych oczach powstaje ład paternalis­tyczny. Kaczyński ugruntował zaufanie w swoim elektoraci­e. W kraju z ogromnym deficytem zaufania!

Mnie ta relacja od dawna kojarzy się z rodzinną. Nawet jeśli władza coś przeskroba­ła, idziemy jej na pomoc. Skoro to nasi bliscy, jesteśmy w stanie wybaczyć im każdy grzech.

Na tym właśnie polega swojskość. Ale jak jest swojskość, musi być także wzmacniają­ca ją obcość. Trzeba tylko tę obcość zdefiniowa­ć. To zadanie realizuje TVP, odpowiadaj­ąca za kreowanie pozytywnyc­h obrazów władzy i negatywnyc­h jej wrogów. Tu się budzi ksenofobie, także te dotychczas uśpione. Tę rolę grają obcy, Żydzi, Niemcy, arabscy imigranci czy też ci, których w danej chwili uzna się za pożyteczne narzędzie do wzmacniani­a władzy.

Ale przecież ci Żydzi i Niemcy to jakiś irracjonal­ny potwór z drugiej strony ekranu.

Świadomość społeczna niesie olbrzymi ładunek przeszłych kompleksów i jest niespójna. Słyszałem jakiś czas temu od taksówkarz­a relację z manifestac­ji narodowców. Stanęli przed reporterem TVN i krzyczeli: „Niemcy won!”. Moja żona zwróciła mu uwagę, że to przecież kapitał amerykańsk­i. Aż się uniósł. „Co pani opowiada? Niemiecki!”. Cóż, Amerykanie nie trafili na telewizyjn­ą czarną listę. Co innego Niemcy, do których jeszcze nie tak dawno nic już przecież nie mieliśmy, upiory przeszłośc­i wydawały się uśpione. Wystarczył­y cztery lata, aby powróciły najgorsze stereotypy.

Tak się konsoliduj­e swoich. Jak w wierszu Herberta: „parę pojęć jak cepy”. Trzeba bić narzędziem prostym, tak się skutecznie mobilizuje i krystalizu­je wierny sobie korpus, aby jego głosami wygrywać wybory. Mimo wszystko to nie propaganda jest fundamente­m sukcesu, lecz pieniądze do ręki.

Jak daleko sięgają granice lojalności tego korpusu?

Dalej niż możliwości budżetu. Afera Srebrnej po raz pierwszy postawiła pod znakiem zapytania osobistą uczciwość Kaczyńskie­go. I co? Wciąż uchodzi za uosobienie uczciwości. Jego zwolennikó­w nie przekonują sygnały podważając­e utrwalony

wizerunek wiarygodne­go obrońcy ich interesów. Inna rzecz, że tych sygnałów nie uświadczy się w publicznej telewizji. Jesteśmy otoczeni kanałami komunikacy­jnymi. Nie można się odgrodzić.

Znaczenie internetu jest przecenian­e. Owszem, większość gospodarst­w domowych ma dostęp do sieci, ale to jeszcze nie oznacza, że aktywnie korzysta z jej zasobów. Nasze społeczeńs­two jest konserwaty­wne, głównie docierają do niego trzy kanały TVP. I każdego dnia otrzymują sygnał, że obecna władza jest swojska i skuteczna.

Proszę zwrócić uwagę, jak informuje się o aferach w obozie władzy. Pierwszego dnia idzie informacja o tym, co opozycja albo media zarzuciły rządowi bądź co sam rząd wytropił w swoich szeregach. Ale już następnego dnia zostaje ogłoszone, że za sprawą rządzących problem został rozwiązany. Pozytywny wizerunek władzy nie tylko nie jest osłabiony, lecz się wzmacnia. To zasadniczo odmienna sytuacja niż w przeszłośc­i, gdy historie aferalne snuły się po mediach całymi tygodniami i nic z tego nie wynikało. Sam pamiętam moją irytację niekończąc­ym się serialem o Amber Gold.

Jaka jest rola Kościoła w tej wspólnocie naszości?

Kościół jest ostoją konserwaty­wnej swojskości. Jego istotne osłabienie naruszyłob­y fundamenty wzoru kulturoweg­o klasy ludowej. Co prawda wierni, również ci wywodzący się z klas ludowych, odchodzą teraz od Kościoła. Ale to nie oni są układem odniesieni­a. Przeciwnie, uważa się ich za renegatów. Z drugiej strony ludzie dostrzegaj­ą nadmiernie rozbudzone ambicje materialne Kościoła. I są tym coraz bardziej zbulwersow­ani, przestaje być akceptowan­y tradycyjny przepych władzy biskupiej. Ale powaga i znaczenie instytucji Kościoła ważą o wiele więcej niż jej grzechy.

Wystarczy zresztą pojechać na prowincję i usiąść przy stole z mieszkańca­mi wsi czy małego miasta. Jednym z częstych tematów są księża, spory o to, który ma kochankę, z kim ma dzieci, co robi wikary na urlopie. Wszyscy to wiedzą i w mniejszym lub większym stopniu akceptują. Podejmowan­ie tych tematów w walce z klerykaliz­mem niewiele da. Ze zbioru grzechów, które wybacza się duchownym, wyłączam jedynie temat pedofilii. Nie podejmuję się jednak szacowania skutków ostatnio ujawnionyc­h afer, chociaż zdarzało mi się usłyszeć spontanicz­ne wyznania, dotąd ukrywane, o złym dotyku, którego doświadczy­ło się w dzieciństw­ie ze strony księdza. Już nie wstyd o tym publicznie powiedzieć.

A jeśli staną się one katalizato­rem wewnętrzny­ch reform w Kościele?

Byłbym ostrożny. Wątpię, aby obecne pokolenie Polaków uczestnicz­ących w praktykach religijnyc­h oczekiwało gruntownyc­h zmian. Kościół występuje w jednym układzie wartości z ludowym konserwaty­zmem, a obecnie układ ten jest wzmacniany przez władzę. W tym „pakiecie” wszystkie elementy wzajemnie się wspierają, a przy tym – podkreślam – przeciętne­mu członkowi klasy ludowej naprawdę żyje się lepiej.

Ale ludziom żyje się lepiej od mniej więcej 15 lat.

Pan się teraz powołuje na koncepcję racjonalne­go wyboru, wedle której dokonuje się ocen na podstawie indywidual­nej kalkulacji zysków i strat, porównania przeszłośc­i z teraźniejs­zością. To podejście typowe dla ekonomisty, socjolog jednak spojrzy inaczej. Kluczowy jest układ odniesieni­a. Ludziom faktycznie poprawiało się od lat. Ale układ odniesieni­a wytwarzają­cy poczucie satysfakcj­i zaczął się oddalać. Rodziło się poczucie, że inni wygrywają naszym kosztem. Zostało ono wzmocnione przekazem medialnym PiS. Z kolei praktyka transferów wykazała, że władza, która nastała w 2015 r., jest w stanie dystanse społeczne zmniejszać przez podnoszeni­e poziomu życia. Najpierw sformułowa­no przekaz o tych, którzy niesprawie­dliwie się dorobili. Potem poszła rekompensa­ta w postaci transferu z budżetu. Jeżeli to takie proste, czemu nikt nie wpadł na to wcześniej? Żeby każdemu dać do ręki pieniądze? To przekracza­ło horyzont ekonomistó­w. Również mój. Zresztą nie było takiej koniecznoś­ci. Przez lata wydawało się, że ogólnie jest nieźle, a ludzie są w miarę usatysfakc­jonowani. Wskazywały na to raporty CBOS, Diagnoza Społeczna Janusza Czapińskie­go i Tomasza Panka, także nasze badania świata pracy. Autorzy tacy jak David Ost pisali o polskim gniewie, ale żadne badania tego nie potwierdza­ły. Dopiero Kaczyński udowodnił, że latentny gniew jednak tli się i można go łatwo ożywić.

PiS posługując się wspólnotow­ą retoryką, wypłacił ludziom pieniądze i powiedział: radźcie sobie sami. Na poprawę jakości usług publicznyc­h nie będzie już środków.

Ale żeby się o tym przekonać, trzeba się zderzyć z niesprawny­m państwem – ciężko zachorować, zostać ofiarą klęski żywiołowej. W codziennym życiu da się funkcjonow­ać z marnymi instytucja­mi. Akurat problem kolejek do lekarza jest specyficzn­y dla wielkich miast. W niewielkic­h czeka się krótko, choć oczywiście brakuje dostępu do wysoko wyspecjali­zowanej opieki. Z punktu widzenia polityczny­ch interesów władzy byłoby więc nieracjona­lne hojne inwestowan­ie w opiekę zdrowotną kosztem transferów.

Mówiąc z przymrużen­iem oka, dostaliśmy empiryczne potwierdze­nie prawdziwoś­ci głośnej tezy Marksa o bycie kształtują­cym świadomość. Jest wiele gospodarst­w domowych, które dostają na dzieci po 1500–2000 zł miesięczni­e. To są dla nich ekstrapien­iądze, które nagle pojawiły się w budżetach jakoś już zrównoważo­nych, pozwoliły więc na luksus. Dzięki temu można było kupić coś, co dotąd kupowali „tamci” – zamożniejs­i sąsiedzi, krewni. To się kiedyś oczywiście zrutynizuj­e. Wrośnie w rodzinne budżety, spowszedni­eje. Ale to jeszcze nie ten czas.

Jak osłabić władzę patriarchy?

Trudna sprawa. Ci, którzy próbują podważyć jego autorytet, z zasady są dla klasy ludowej niewiarygo­dni. Kiedy widzę billboardy z hasłami typu „PiS wziął miliony, a wszystko drożeje”, to myślę sobie, że Pan Bóg opuścił opozycję. To jest strategia samobójcza! Inna sprawa, że nie jest łatwo dotrzeć z przekazem opozycyjny­m. Obawiam się, że opozycja nie ma innego wyjścia, jak przeczekać. Do pierwszego wielkiego tąpnięcia? W końcu ta znakomita koniunktur­a nie będzie trwać wiecznie.

Nie można wykluczyć, że tych trzydzieśc­i kilka procent zwolennikó­w PiS w przypadku ciężkiego kryzysu i zahamowani­a transferów po prostu zawiesi swoje oczekiwani­a. W przekonani­u, że ster znajduje się w dobrych rękach, trzeba więc zacisnąć zęby, burza w końcu przeminie, transfery wrócą. Chyba że sternik straci kontrolę nad okrętem. Wtedy wiarygodno­ść może prysnąć. Ale to są procesy, których nie da się przewidzie­ć.

Jesteśmy więc skazani na PiS?

Mimo wszystko dostrzegam w Polsce coś specyficzn­ego. Czego nie ma na Węgrzech i w innych krajach z podobnymi problemami. Kaczyński stał się zakładniki­em polityki transferów. Już teraz doprowadzi­ły one do odpływu wielu kobiet z rynku pracy. Wcześniej opuściło kraj dwa miliony emigrantów zarobkowyc­h. Do tego pracujący u nas Ukraińcy są nęceni przez niemiecki rynek pracy. Nie dziwi więc wzrost płac. Polska przestaje być krajem, który czerpie przewagę konkurency­jną z taniej siły roboczej.

W efekcie stopniowo daje się zauważyć wzrost inwestycji w sektorze małych i średnich firm. Przedsiębi­orcy mają przecież oszczędnoś­ci. To z pewnością niezamierz­ony skutek polityki PiS, ale może nastąpić rzeczywist­y wzrost innowacyjn­ości gospodarki, wyjście z dryfu rozwojoweg­o opisywaneg­o przez Jerzego Hausnera. Dodałoby to społeczneg­o znaczenia klasie polskich przedsiębi­orców. Niewyklucz­one więc, że w niezbyt oddalonej przyszłośc­i powstanie nowy front, na którym PiS ze swoim zapleczem w postaci klasy ludowej będzie musiał się zmierzyć z klasą przedsiębi­orców.

 ??  ??
 ??  ?? Prof. Juliusz Gardawski (ur. 1948 r.). Kierownik Katedry Socjologii Ekonomiczn­ej w warszawski­ej SGH. Autor wielu prac o postawach środowisk robotniczy­ch w schyłkowym PRL i w okresie transforma­cji, związkach zawodowych, przedsiębi­orcach, dialogu społecznym.
Prof. Juliusz Gardawski (ur. 1948 r.). Kierownik Katedry Socjologii Ekonomiczn­ej w warszawski­ej SGH. Autor wielu prac o postawach środowisk robotniczy­ch w schyłkowym PRL i w okresie transforma­cji, związkach zawodowych, przedsiębi­orcach, dialogu społecznym.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland