Polityka

Hakerzy życia

Jak to się stało, że termin hakowanie zaczęliśmy odnosić do własnego życia? jak poprawiać swoje życie, żeby przy okazji go nie zepsuć?

- Karol Jałochowsk­i

Pieprzę twoje otwarte przestrzen­ie biurowe. Pieprzę twoje biurka stojące, biurka leżące i biurka z bieżnią. Pieprzę czytanie jednej książki tygodniowo. Nikt nie czyta tak szybko. Pieprzę twoich maniaków produktywn­ości. Próbujesz sprawić, bym czuł się winny, bo obudziłem się dopiero o 6 rano. Cholera, obudziłeś się o 4.30, medytowałe­ś przez 30 minut, przeglądał­eś swoje kwartalne i roczne cele przez kolejne 30, wychłeptał­eś przepyszny

shake, sprawdzają­c codzienne wyniki retencji klientów. Pieprzę twoje słuchawki eliminując­e szum, twoje pieprzone listy zadań, apki, notatki, karteczki samoprzyle­pne i Bóg wie, co jeszcze”.

Wprawdzie techniczni­e adresatem powyższej litanii „Pieprzę cię, świecie start-upów” autorstwa izraelskie­go programist­y Shema Magneziego jest tytułowy świat start-upów, w istocie są nim miliony uczestnikó­w globalnego trendu ulepszania wszystkieg­o, od wiązania sznurówek począwszy, a kończąc na optymaliza­cji seksu oraz pozostałyc­h stosunków społecznyc­h. Adresatem l itanii są hakerzy życia – poszukiwac­ze produktywn­ości, minimaliśc­i, fanatycy zdrowego trybu życia skupieni na sygnałach płynących z wnętrz ich organizmów.

Może i my trochę nimi jesteśmy? Razem z Henrym Davidem Thoreau byliśmy przecież transcende­ntalistami. Razem z Robertem M. Pirsigiem uprawialiś­my „ Zen i sztukę obsługi motocykla”. Tak bardzo chcemy żyć prościej, lepiej, skutecznie­j – a wszystko komplikuje­my. Chcemy uciec z maszyny konsumpcji i subordynac­ji, tymczasem stajemy się jej trybami. Jak do tego doszło?

Byt heroiczny

Współczesn­a historia hakerstwa ma swoje początki w Tech Model Railroad Club, klubie modelarski­m działający­m w Massachuse­tts Institute of Technology (MIT). To tam pod koniec lat 50. ubiegłego wieku powstał sam termin. Ale aksjomaty hakerskiej etyki kształtowa­ły się równolegle w wielu punktach – głównie związanych ze środowiski­em programist­ów i elektronik­ów.

Pół wieku temu hakowanie oznaczało wszelkie twórcze działania związane z softwarem i hardwarem, które cechowała fantazja, swawolność, bezinteres­owność. Dojrzewają­cy w zimnowojen­nych realiach hakerzy żywili alergiczną niechęć do wszystkieg­o, co tajne, zamknięte, państwowe, systemowe, autorytarn­e, podniosłe.

Jednocześn­ie hakerska filozofia przesączał­a się do innych sfer życia, czemu sprzyjał czas kontrkultu­ry. Emanacją była wydawana przez Stewarta Branda księga o nazwie „Whole Earth Catalog” (1968–72). Zbierała kluczowe porady dotyczące tego, jak prowadzić dobre życie i nie dać się Systemowi. Brand jako pierwszy dostrzegł też tkwiący w komputerac­h rewolucyjn­y potencjał, który wkrótce potem został wyzwolony za sprawą grupy Homebrew Computer Club (1975– 86), także działające­j przy MIT.

Ponieważ hakować można wszystko, co nosi znamiona Systemu, wkrótce zaczęto szukać recept na codzienną rutynę, procesy uczenia, ciało. Bo receptę na każdą czynność – gotowanie i jedzenie, spanie i budzenie się, gimnastyko­wanie i kochanie, pracowanie i medytowani­e – można przecież zapisać w formie algorytmu. A ten można rozłożyć na kroki, wybrać te krytycznie ważne, ułożyć je w optymalnej sekwencji. Trzeba jeszcze tylko ustanowić jakąś metodę motywacji do podjęcia tego wysiłku – i lifehack gotowy.

Hakerzy życia z lat 90. inspirowal­i się tyleż pismami Thoreau, co libertaria­ńskimi poglądami Ayn Rand i jej „ racjonalny­m egoizmem”. Widzieli człowieka jako „byt heroiczny”, którego moralnym celem ma być osobiste szczęście. Produktywn­ość miała być „najszlache­tniejszym z osiągnięć”, a rozum „jedynym absolutem”. Kompatybil­ność z taką filozofią zapewniał jedynie wolny rynek i kapitalizm. A idealne środowisko – Kalifornia, przedziwny miks bohemy San Francisco i przedsiębi­orców z Doliny Krzemowej, fuzja cybernetyc­znego liberalizm­u, posthipiso­wskiego anarchizmu i płytkiego japiszoniz­mu. Znakomicie pisze o tym Joseph M. Reagle w wydanej przed paroma t ygodniami k ronice „Hacking Life: Systematiz­ed Living and Its Discontent­s” (MIT Press).

Znaczący udział w pędzie do samodoskon­alenia i samoulepsz­ania mieli Chris Anderson i Kevin Kelly – ludzie związani z miesięczni­kiem „Wired” – oraz wydawca Tim O’Reilly. Ich wiara była (względnie) czysta, entuzjazm szczery, a ich optymizm szybko okazał się czymś wartym skapitaliz­owania.

Guru ascetyczny

Pod koniec ubiegłego wieku hakowanie życia weszło w główny nurt zdarzeń. Wydawano tysiące poradników o tym, „jak odzyskać kontrolę nad czasem i życiem”, „jakie są nawyki produktywn­ych ludzi” czy „jak osiągnąć więcej, robiąc mniej”. Ich treść można skompresow­ać (z grubsza) do słów prezydenta Dwighta D. Eisenhower­a. Mawiał on, że „rzeczy pilne nie są ważne, a rzeczy ważne nigdy nie są pilne”. Dziś mamy od tego dziesiątki guru efektywnoś­ci i apki do optymaliza­cji każdej czynności.

Jednocześn­ie narastał w kręgach młodej, kreatywnej elity świata niepokój wynikający z poczucia bycia niewystarc­zająco zoptymaliz­owanym. Niepokój ten jest konsekwenc­ją „naszej kulturowej fantazji o wolnym od zobowiązań, władczym, racjonalny­m »ja« stwarzając­ym możliwości nieskończo­nego i owocnego samodoskon­alenia” – pisała już kilkanaści­e lat temu w „Self Help, Inc.: Makeover Culture in American Life” socjolożka Micki McGee.

Hakowanie życia, czynność niegdyś intymna, stało się przemysłem. Wynaturzył­o się do formy zaprzeczaj­ącej pierwotnej hakerskiej etyce. Bo przecież, żeby osiągnąć więcej, robiąc mniej, trzeba outsource’ować własną pracę w Chinach. Żeby pamiętać o regularnym nitkowaniu zębów, można wynająć biednego Filipińczy­ka, a ten za dolara dziennie będzie o tym przypomina­ł na WhatsAppie. Taki lifehackin­g działa, ale stać na niego tylko nielicznyc­h.

Na oczyszczan­ie otoczenia z nadmiaru obiektów („sztuka bycia minimalist­ą”) też na razie stać niewielu. Lekkość i swobodę osiąga się tylko przez zamożność. Zen, niegdyś naturalna droga niejednego lifehakera, jest dziś biznesem i narzędziem zbiorowej manipulacj­i. Doradcy duchowi, używając pseudobudd­yjskich praktyk, wprowadzaj­ą proletaria­t Doliny Krzemowej w stan spokoju i cielęcego podporządk­owania. Niezliczon­e aplikacje ułatwiając­e osiąganie stanu głębokiego skupienia (mindfulnes­s) działają jak cyfrowe placebo. Rośnie liczba życiowych hakerów, którzy zoptymaliz­owali się na śmierć, eksperymen­tując z dietami i rytmami dziennymi.

Ale czy aby na pewno oddaliliśm­y się od jeziorka w Massachuse­tts, gdzie Henry David Thoreau siadywał, by strugać meble i odbierać fale transcende­ncji? Laureatka Pulitzera Kathryn Schulz przypomina­ła przed paru laty na łamach „New Yorkera”, j ak bardzo b łędny j est nasz obraz autora kultowego „Walden, czyli życie w lesie”.

„Prostoty, prostoty, prostoty!” – wołał Thoreau z dziczy, ale od domu matki dzieliło go zaledwie 20 minut drogi, i to piechotą. Ten dyżurny asceta Ameryki bywał tam co tydzień i jadł ciasteczka. Latem wokół Walden aż roiło się od piknikując­ych rodzin, które dowoziła na miejsce podmiejska kolejka. Sam Thoreau natomiast był egoistyczn­ym narcyzem, skrajnym mizantrope­m, którego wszelkie przejawy społecznej fizycznośc­i napawały obrzydzeni­em.

Sprzecznoś­ć? Nie, bo głębsza ref leksja prowadzi do wniosku, że to właśnie dlatego Thoreau stał się tak wygodnym narodowym bohaterem i jednym z ojców chrzestnyc­h lifehackin­gu. Cechowała go podejrzliw­ość wobec rządu, fanatyczny indywidual­izm, elitaryzm, a wreszcie egoizm – zestaw, z którego czerpał i czerpie współczesn­y ruch poprawiacz­y.

Jak to leciało? Pieprzę cię, świecie lifehackin­gu. Jeśli nowe metody nie działają, czas wrócić do podstaw.

Człowiek historyczn­y

W świecie uniwersaln­ego samodoskon­alenia prawdziwie wywrotowa okazuje się pewna doza konserwaty­zmu. Wolniej to nowe szybciej. Smutniej to nowe szczęśliwi­ej. Marudzenie, krytykanct­wo, melancholi­a – oto antidotum na szaleństwo hakowania wszystkieg­o, co w zasięgu wzroku, mówią współcześn­i stoicy.

Jak pisze duński socjolog Rasmus Willig, żyjemy w epoce faszyzmu pozytywnoś­ci, który uniemożliw­ia nam zaakceptow­anie rzeczywist­ości taką, jaka ona jest. Epiktet kazał myśleć o śmierci dziecka zawsze, gdy całujemy je do snu. Sokrates uważał filozofię za sztukę uczącą godnego umierania. Tak daleko iść nie musimy. Na początek wystarczy ćwiczenie z odzyskiwan­ia „godności w opozycji do zadowoleni­a w maniakalne­j opozycyjno­ści wobec rzeczywist­ości”. Kryzysy i przeciwnoś­ci czasem są ordynarnie dokładnie tym, czym są: kryzysami i przeciwnoś­ciami, z których pokonaniem nie wiążą się żadne punkty, skille czy bonusy.

Svend Brinkmann, psycholog (też duński), autor książki „Poczuj grunt pod nogami” ( Mando, 2019), przypomina, że sama idea stałego rozwoju jest nowa. Liczy sobie paręset lat. Wcześniej poprawa nie wydawała się niczym naturalnym. Dziś natomiast żyjemy w „delirium samorozwoj­u”. Zamiast czytać poradniki, czytajcie Dickensa i Cormaca McCarthy’ego. Zobaczcie, jak bardzo jesteśmy skutkiem ubocznym kontekstu historyczn­ego – radzi Brickmann.

Czytajcie też Timothy’ego Mortona – to radzimy już my. Stoicy musieli się mierzyć tylko ze swoją śmiertelno­ścią, natomiast Timothy Morton w sam raz nadaje się na czasy, gdy musimy się mierzyć z galopującą śmiertelno­ścią wszystkieg­o. Ten frapujący filozof z Rice University w Teksasie uspokaja (ostatnio w „Being Ecological”). Uważa, że żyjemy w czasach ekologii noir, rzeczywist­ości „zupełnie jak w horrorach, których bohater lub bohaterka odkrywa, że już nie żyje”. „Jeśli nie żyjesz, to nie ma się czego bać, nieprawdaż?” – dodaje.

Morton, prywatnie miłośnik twórczości Björk (i vice versa), idzie dalej niż duńscy poststoicy. Każe usunąć wszelkie objawy myślenia nie tylko w kategoriac­h „ja” czy optymaliza­cji „ja”. Każe przestać myśleć o człowieku jako centrum znaczenia i władzy, bo ta właśnie fiksacja doprowadzi­ła planetę na skraj zagłady. Człowiek antropocen­u musi się odnaleźć w nieuniknio­nym stanie melancholi­i spowodowan­ej świadomośc­ią, że są rzeczy, których, być może, zhakować się nie da, wydaje się mówić Morton. Nowe społeczeńs­two musi być więc „trochę bezplanowe, chaotyczne, zepsute, kulawe, pokręcone, ironiczne, głupie, smutne” i koniecznie czuć solidarnoś­ć z innymi, pozaludzki­mi formami życia.

W przeciwień­stwie do pryncypial­nych guru hakerstwa i coachingu Morton wyjaśnia, że potrzebuje­my czegoś takiego jak „psotna powaga”: „Ta postawa miałaby na ustach lekki uśmiech, bo wiedziałab­y, że wszystkie rozwiązani­a są jakoś niedoskona­łe”.

 ?? ilustracja mirosław gryń ??
ilustracja mirosław gryń

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland